Ciężkie czasy na te czasy. Чарльз Диккенс

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ciężkie czasy na te czasy - Чарльз Диккенс страница 16

Жанр:
Серия:
Издательство:
Ciężkie czasy na te czasy - Чарльз Диккенс

Скачать книгу

Co to? Tyś zasnęła, Luciu?

      – Nie. Zapatrzyłam się w ogień, Tomku.

      – Zdaje mi się, że ty daleko więcej upatrujesz w ogniu, niźli ja w nim widzę – rzekł Tomek – i to także jedna więcej korzyść z tego, że jesteś dziewczyną.

      – Tomku! – pytała siostra powoli, dziwnym głosem, jak gdyby czytając w ogniu wypisane tam niewyraźnie słowa, które wymawiały jej usta – czy ty cieszysz się z przyszłego twego życia u pana Bounderby?

      – Jedna rzecz będzie mi na pewno przyjemna – odpowiedział Tomek wstając i odtrącając krzesło – wyrwać się z tego domu nareszcie.

      – Jedyna rzecz w tym przyjemna – powtórzyła Ludwika poprzednim dziwnym głosem – to wyrwać się z tego domu nareszcie. Tak.

      – Zapewne – będzie mi przykro zostawić cię tutaj, opuścić samotną. Ale ja muszę oddalić się, czy chcę, czy nie chcę, wiesz Luciu; więc wolę oddalić się tam, gdzie mogę korzystać z twojego wpływu, niźli w inne miejsce, gdziebym go zupełnie utracił. Rozumiesz, Luciu?

      – Rozumiem, Tomku.

      Ta krótka odpowiedź tak długo kazała na siebie czekać, chociaż brzmiała mocno i zdecydowanie, że Tomasz zbliżył się do krzesła siostry, oparł się na poręczy i wpatrzył się w ten ogień, który tak zajmował siostrę, aby zobaczyć, co też on sam w nim dojrzeć potrafi.

      – Choć to jest ogień – rzekł Tomek – tak wygląda głupio i płasko, Jak i każda rzecz inna.

      Co ty w nim widzisz? Czy czasem nie cyrk?

      – Nic w nim nie widzę szczególnego, Tomku; ale gdy się weń wpatrzę, to wnet rozmyślam, zdziwiona, o tym, jakeśmy oboje wyrośli.

      – Znowu zdziwienie?- rzekł Tomek.

      – Okrutnie krnąbrne są moje myśli – odpowiedziała Ludwika – zawsze chcą podziwiać i marzyć.

      – Więc proszę cię, Ludwiko – rzekła pani Gradgrind otworzywszy drzwi niepostrzeżenie – abyś o tym przynajmniej nie odzywała się nigdy, nieoględna dziewczyno – dla miłej spokojności; inaczej ja nigdy jej nie będę miała od twego ojca. A co do ciebie, Tomaszu, to wstyd prawdziwie – i to wtedy, gdy w tej mojej biednej głowie ciągle się kręci – aby chłopiec, który tak był wychowany i którego edukacja tak wiele kosztowała, zachęcał siostrę do dziwienia się, kiedy wasz ojciec wyraźnie żąda, aby ona nigdy tego nie robiła.

      Ludwika zaprzeczała, by Tomasz współuczestniczył w tym przestępstwie, ale matka zamknęła jej usta stanowczą odpowiedzią: – Ludwiko, nie mów tego; widzisz, jaki jest stan mego zdrowia. Jeżelibyś nie była zachęcona, byłoby moralnym i fizycznym niepodobieństwem, abyś dopuściła się takiej rzeczy.

      – Ale mnie zachęcało ku temu, matko, tylko patrzenie na czerwone, pryskające iskry, które w ogniu strzelały, bielały i konały. Pomyślałam więc sobie, jak krótkie może być moje życie i jak niewiele mogę mieć nadziei użyć go dobrze.

      – Niedorzeczność! – zawołała pani Gradgrind prawie energicznie. – Niedorzeczność! Nie powinnaś tu stać i prawić mi takich głupstw w oczy. Wszak wiesz bardzo dobrze, że gdyby ojciec to usłyszał, nigdy bym od niego nie miała spokoju. Ach! Po wszystkich trudach około ciebie, po wszystkich wykładanych ci naukach i ukazywanych doświadczeniach – kiedy sama słyszałam – a cały bok mój prawy był wówczas zacierpły – jak ci nauczyciel wykładał wszystkie kombustie, kalcynacje, kaloryfikacje, i, mogę powiedzieć, wszystkie "ie" i "acje", co niejednego chorego mogłoby do szaleństwa doprowadzić... po tym wszystkim słyszeć ciebie rozprawiającą bezmyślnie o iskrach i popiele! Prawdziwie – płaczliwym głosem dodała pani Gradgrind osuwając się na krzesło, aby nie paść na podłogę pod nawałem tych cieni faktów – prawdziwie, pragnęłabym wcale nie mieć dzieci, a nie wiem, co byście wtedy robili na świecie.

      ROZDZIAŁ IX. POSTĘPY CESI

      ROZDZIAŁ IX

      POSTĘPY CESI

      Cesi Jupe ciężko płynęło życie między panem M'Choakumchildem a panem Gradgrindem; w pierwszych miesiącach tej uciążliwej próby nieraz napadała ją gwałtowna pokusa ucieczki. Fakty sypały się twardo na nią dzień cały; życie, które jej stworzono, było tak ściśle porubrykowane,że niewątpliwie dzieweczka uciekłaby była dawno. Zatrzymywał ją jeden wzgląd tylko. Smutno pomyśleć, że ten wzgląd nie był skutkiem arytmetycznego procesu, sprzeciwiał się wszelkiemu wyrachowaniu i musiał ginąć przed pierwszą lepszą tablicą prawdopodobieństwa, jaką by urzędnik ubezpieczeniowy wywiódł z tych przesłanek. Dzieweczka nie wierzyła, że ją ojciec na zawsze opuścił; żyła nadzieją, iż on powróci, i pewna była, że szczęście z jego powrotu będzie daleko żywsze, jeśli ona pozostanie tam, gdzie jest.

      Zakorzeniona ciemnota wiodła Cesię do takich pociech, na przekór zdrowemu rozsądkowi, który nakazywałby pokrzepianie się matematycznymi i dowiedzionymi prawdami, jako to: że jej ojciec był wyrodnym włóczęgą. Wszystko to napełniało pana Gradgrinda litością. Ale cóż było robić? Bakałarz oświadczał, że głowa dzieweczki zamknięta jest dla cyfr, że, powziąwszy wyobrażenie ogólne o kuli ziemskiej, nie chciała już słuchać o jej ścisłych wymiarach, że powoli bardzo nabywała świadomości dat, gdy żadne rozczulające zdarzenie nie łączyło się z nimi, że łzy płynęły z jej oczu strumieniem, gdy kazano jej, aby na pamięć rozwiązała pytanie: ile będzie kosztować 247 muślinowych czepeczków, gdy każdy kosztuje 14 i pół pensa, że w klasie na najniższej, na oślej ławce siedziała, że po ośmiu tygodniach wtajemniczania jej w zasady ekonomii politycznej, nie dawniej jak wczoraj poprawić ją musiał malec, co ledwo odrósł od ziemi, gdy na zapytanie: "jakie jest pierwsze prawidło tej nauki"? Cesia dała głupkowatą odpowiedź: "zrób to dla drugich, co chciałbyś, aby oni dla ciebie czynili". Gradgrind kiwając głową przyznawał, że to wszystko jest bardzo złe; że widoczna jest potrzeba stałego i nieprzerwanego tarcia Cesi w młynie nauki za pomocą systemów, schematów, rozkładów godzin, raportów i tablic statystycznych od A do Z, i że Cesię trzeba do tego przymusić. Jakoż Cesia była przymuszana do tego i coraz bardziej smutniała, nie stając się wcale uczeńszą.

      – Jakbym ja chciała być panną Ludwiką! – rzekła Cesia pewnego wieczora, gdy Ludwika starała się jej pomóc w zrozumieniu zadanych na jutro lekcji.

      – Tak sądzisz?

      – Umiałabym tak wiele, panno Ludwiko! I co teraz dla mnie trudnością, byłoby mi wówczas łatwe i dostępne.

      – Nie byłoby ci z tym lepiej, Cesiu!

      Cesia po chwili wahania zrobiła uwagę:

      – Ale i niegorzej, panno Ludwiko.

      Na co Ludwika odpowiedziała:

      – Nie wiem.

      Dotychczas niewiele obie łączyło. Życie w Kamiennym Pawilonie kręciło się jednolicie jak koło machiny odtrącającej wszelkie wdawanie się człowieka; rozkaz dany Cesi, by nie wspominała o przeszłym swoim życiu, zrobił ją milczącą tak, że dziewczęta prawie obce sobie pozostały.

Скачать книгу