Ciężkie czasy na te czasy. Чарльз Диккенс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ciężkie czasy na te czasy - Чарльз Диккенс страница 17
– Z czasem coraz rozumnieć będziesz.
– Ach! Panna Ludwika nie wie – zawołała Cesia, prawie płacząc – jaka ja głupia dziewczyna jestem! W szkole ciągle omyłki robię. Pan i pani M'Choakumchild ciągle mię wyrywają, a ja ciągle mylnie odpowiadam. Nie mogę nic na to poradzić. Widać, że to już moje przeznaczenie.
– A państwo bakałarstwo nigdy się nie mylą, jak sądzę.
– O, nie – odrzekło dziewczę żywo. – Oni oboje wszystko, wszystko umieją.
– I jakież ty omyłki możesz robić?
– Prawdziwie, że wstyd mi – rzekła Cesia. – Ot, na przykład dziś pan M'Choakumchild wykładał nam o bogactwie krajowym.
– Zapewne o bogactwie narodowym – zauważyła Ludwika.
– Tak jest. Ale czy to niejedno? – zapytała Cesia nieśmiało.
– Lepiej mówić tak, jak on nauczał – odrzekła Ludwika ze zwykłą sobie obojętnością.
– A więc bogactwo narodowe. Pan M'Choakumchild mówił tak: "szkoła jest narodem, a w tym narodzie jest pięćdziesiąt milionów w monecie. Czy ten naród jest w stanie kwitnącym? Dziewczyna numer dwadzieścia niech odpowie: czy ten naród w stanie kwitnącym i czy ona sama jest bogata?" – Cóżeś odpowiedziała?
– Powiedziałam że nie wiem ani tego, czy naród jest w stanie kwitnącym, ani tego, czy ja bogata, dopóki nie wiem, kto posiada pieniądze i jaka ich część jest moja. Ale pokazuje się, że to było zupełnie od rzeczy, to nie tyczyło się cyfr – rzekła Cesia ocierając oczy.
– Prawda, że zrobiłaś błąd wielki – rzekła Ludwika.
– Tak, panno Ludwiko, teraz wiem, że omyliłam się. Potem pan nauczyciel powiedział, że spróbuje jeszcze raz i znów mi zadał pytanie: "Ta szkoła to wielkie miasto; jest w nim milion mieszkańców i tylko dwudziestu pięciu w przeciągu roku umarło na ulicy z głodu. Jakże uważasz tę proporcję?" Ja zaś odpowiedziałam – bo nic innego nie przyszło mi na myśl – że dla tych, którzy z głodu pomarli, jednakowo było boleśnie, czy pozostałych było milion, czy z tysiąc milionów. A pokazało się, żem odpowiedziała mylnie.
– Naturalnie, że mylnie.
– Później pan M'Choakumchild powiedział, że spróbuje po raz ostatni i mówi: "Oto są statyści..." – Statystyki – poprawiła Ludwika.
Tak panno Ludwiko, ale one mi zawsze przypominają statystów i dlatego ciągle się mylę. Więc mówi: "Oto są statystyki wypadków na morzu. Znajduję w nich, że w danym czasie sto tysięcy osób wsiadło na okręty, a z nich tylko pięćset utonęło lub spaliło się. Jakiż więc jest to procent?" A ja rzekłam, panno Ludwiko – tu Cesia na dobre rozpłakała się z wielką skruchą za tak straszną pomyłkę – odpowiedziałam, że nie było żadnego procentu.
– Żadnego?
– Naturalnie, dla krewnych i przyjaciół osób zagubionych. Nigdy niczego się nie nauczę – dodała Cesia. – A co najgorsze, że chociaż mój ojciec pragnął, abym się wiele nauczyła, i chociaż sama tego pragnę przez pamięć na niego, obawiam się, że to mi się wcale nie podoba. Ludwika patrzała na tę piękną i skromną główkę, pochyloną w poczuciu własnego poniżenia, tak długo, aż Cesia podniosła ją, by spojrzeć w twarz swej towarzyszki. Wtedy Ludwika zapytała: – Czy ojciec twój tak wiele sam umiał, że życzył sobie, abyś i ty nabrała wiadomości, Cesiu?
Cesia wahała się z odpowiedzią i tak wyraźnie dała do zrozumienia, iż pamięta o rozkazie Gradgrinda, by o tym nie mówiła, że Ludwika musiała dodać: – Nikt nas nie słyszy, a gdyby kto słyszał, pewna jestem, iż nie dojrzałby nic złego w tak niewinnym zapytaniu.
– Nie, panno Ludwiko – odpowiedziała zachęcona Cesia kiwając główką – tatko bardzo mało umiał. Co najwyżej potrafił pisać nieosobliwie, bo obcy z trudnością mogli odczytać jego charakter – ale ja czytałam bardzo łatwo.
– A twoja matka?
– Tatko opowiadał, że matka była prawie uczona. Umarła po moim urodzeniu. Była ona – Cesia z drżeniem nerwowym wymawiała następne słowo – była tancerką.
– Twój ojciec ją kochał?
Wszystkie te pytania Ludwika czyniła z silną, dziką obłędną, obcą jej dotąd ciekawością, która błąkała się dotychczas jak bezdomne stworzenie i kryła po kątach.
– O, zapewne! Zapewne, kochał ją czule, jak i mnie; mnie zaś tatko kochał przez pamięć na nią. Gdym maleńką jeszcze była, wszędzie mnie brał ze sobą i od tego czasu nigdy, nigdy się nie rozłączaliśmy.
– A teraz porzucił cię?
– Pewnie dla mego dobra. Nikt go tak nie rozumie jak ja, nikt go tak dobrze nie zna. Dla mego dobra mię opuścił, dla swego nigdy by tego nie uczynił. Ja wiem, że ta próba rozdarła mu serce, i on ani na chwilę nie dozna szczęścia, dopóki nie powróci do mnie.
– Mów mi o nim jeszcze – rzekła Ludwika. – Później nigdy się już pytać nie będę. Gdzie mieszkaliście?
– Wędrowaliśmy po kraju, nie mając stałej siedziby. Tatko jest z rzemiosła – ciszej wyszeptała to przeraźliwe słowo – pajacem!
– To jest człowiek pobudzający ludzi do śmiechu – rzekła Ludwika kiwnąwszy główką domyślnie.
– Tak jest. Ale czasami publiczność śmiać się nie chciała, a tatko wtedy płakał. Ostatnimi czasy coraz rzadziej śmieli się widzowie, a tatko powracał do domu w rozpaczy. O! Nie taki on, jak inni ludzie! Ci, co go mniej znali, albo, którzy go nie kochali jak ja, sądzili, że on niespełna rozumu. Często żartowali z niego, ale nie wiedzieli, jak on odbolał te żarty, a tylko przede mną smutek i ból ukrywał. On był bardzo nieśmiały, choć się to innym inaczej zdawało.
– I ty jedna byłaś mu pociechą we wszystkich goryczach?
Cesia kiwnęła główką, w oczach jej łzy błyszczały.
– Spodziewam się, że tak było, i tatko tak utrzymywał. Kiedy stał się niepewnym siebie i nieśmiałym, gdyż czuł się biednym, wątłym i nieoświeconym – to jego słowa, panno Ludwiko – chciał koniecznie, żebym ja umiała wiele i nie doznawała jego upokorzeń. Zwykle, aby podnieść go na duchu, czytałam mu głośno, on to bardzo lubił. Podobno to były książki złe bardzo, zabroniono mi o nich tu wspominać, ale skądżeśmy mogli wiedzieć, że one są złe?
– A on lubił ich słuchać?- pytała Ludwika wpatrując się badawczo w oczy Cesi.
– O, bardzo, bardzo! One odrywały go często od tego, co dlań prawdziwym złem było. Niejedną przemarzył, zapominając o swych umartwieniach – czy sułtan dozwoli tej pani dokończyć powieści, czy też każe jej ściąć głowę przed końcem.
– I twój ojciec zawsze był dobry? Aż do końca? – zapytała Ludwika,