Emancypantki. Bolesław Prus

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Emancypantki - Bolesław Prus страница 6

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Emancypantki - Bolesław Prus

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – Tylko ja – rzekła – odpowiadam za własną nieostrożność, a przekonań moich zapierać się nie myślę…

      – Nawet gdybym ja skutkiem tego traciła pensjonarki, które ich matka chce umieścić na pensji tańszej i bardziej postępowej?… – mówiła wolno i dobitnie pani Latter.

      – Nawet gdybym ja sama miała stracić zajęcie u pani – odpowiedziała równie dobitnie panna Howard. – Należę do osób, które ani idei, ani obowiązków społecznych nie poświęcą widokom osobistym.

      – Więc czego pani chce ostatecznie?

      – Chcę zrobić kobietę samodzielną, chcę ją wychować do walki z życiem, chcę nareszcie… uwolnić ją z zależności od mężczyzn, którymi pogardzam!… – mówiła nauczycielka, a jej blade oczy płonęły chłodnym blaskiem. – Jeżeli zaś pani sądzi, że jestem u niej zbyteczną, mogę usunąć się od Nowego Roku. Pani szkodzą czy tylko gniewają moje poglądy, a mnie męczy borykanie się z rutyną, rachowanie się z każdym słowem, walka z samą sobą…

      Ukłoniła się ceremonialnie i wyszła stawiając dłuższe kroki niż zwykle.

      "Histeryczka!" – szepnęła do siebie pani Latter, znowu ściskając rękoma czoło.

      "Chce tu zaprowadzać buchalterię, rzemiosła, wówczas kiedy rodzice pragną, ażeby córki malowały pastelami i jak najprędzej wychodziły za mąż!… I ja dla tego rodzaju prób miałabym poświęcić moje dzieci?…" – myślała pani Latter.

      Z dalszych pokojów przez otwarte drzwi doleciała ją rozmowa: – Otóż założę się z panią – mówi dźwięczny głos męski że najpóźniej od dziś za miesiąc sama pani będzie żądała, ażebym ją całował w rękę… Jesteś świadkiem, Hela… Wszystko zależy od wprawy.

      – Ale o co się zakładacie? – wtrącił głos żeński.

      – Ja nie zakładam się – odparł drugi głos żeński. – Nie dlatego, ażebym bała się przegranej, ale nie chcę wygrać…

      – Tak odpowiadają kobiety naszej epoki! – odezwał się pierwszy głos ze śmiechem.

      – Ach, dzieciństwo!… – odpowiedział mężczyzna. – To wcale nie nowa epoka, ale stare jak świat ceregiele kobiece…

      Do gabinetu weszła prześliczna para: córka i syn pani Latter. Oboje blondyni, oboje mieli czarne oczy i ciemne brwi, oboje byli podobni do siebie. Tylko w niej skupiły się wszystkie wdzięki kobiece, a w nim siła i zdrowie.

      Pani Latter z zachwytem patrzyła na nich.

      – Cóż to za zakłady? – spytała całując córkę.

      – A to z Madzią – odpowiedziała panna Helena. – Kazio chce ją całować po rękach, a ona nie pozwala…

      – Zwykła uwertura. Dobry wieczór mateczce! – rzekł syn witając się.

      – Tyle razy prosiłam cię, Kaziu…

      – Wiem, wiem, mateczko, ale to z rozpaczy…

      – Na tydzień przed pierwszym?…

      – Właśnie dlatego, że jeszcze tydzień! – westchnął syn.

      – Na serio już nie masz pieniędzy? – zapytała pani Latter.

      – To są zbyt poważne sprawy, ażebym mógł żartować…

      – Ach, Kaziu, Kaziu!… Ileż chcesz? – rzekła pani Latter odsuwając szufladę, w której leżały pieniądze.

      – Mateczka wie, że ja żadnemu pojedyńczemu kolorowi nie daję pierwszeństwa, ale lubię biały z różowym i niebieskim. To przez miłość dla Rzeczypospolitej Francuskiej.

      – Proszę cię, nie żartuj. Będziesz miał dosyć pięć rubli?…

      – Pięć rubli, matuchno?… na tydzień?… – mówił syn całując jej rękę i gładząc nią sobie twarz z pieszczotą. – Przecież mateczka przeznaczyła mi sto rubli miesięcznie, a więc na tydzień…

      – Oj, Kaziu, Kaziu!… – szepnęła matka licząc pieniądze. – Proszę cię, Kaziu, postaraj się, ażeby prędzej zaprowadzono emancypację kobiet. Może wówczas twoja biedna siostra dostanie choć czwartą część tego, co ty… – odezwała się panna Helena. Pani Latter spojrzała na nią z wymówką.

      – Chyba tak nie myślisz – rzekła. – Czy ja robię między wami jaką różnicę? Czy ciebie mniej kocham aniżeli jego?…

      – Mój Boże, alboż ja mówię coś podobnego? – odpowiedziała panienka naciągając na ramiona białą chusteczkę. – Swoją drogą panna Howard ma słuszność, że my, dziewczęta, jesteśmy pokrzywdzone wobec chłopców. Kazio na przykład nie skończywszy jednego uniwersytetu jedzie za granicę na drugi i posiedzi tam ze cztery lata; a ja, ażeby pojechać za granicę, musiałabym dostać suchot. To samo było w dzieciństwie, to samo będzie po wyjściu za mąż, aż do śmierci…

      Pani Latter wpatrywała się w nią pałającymi oczyma.

      – Więc i ciebie nawraca panna Howard i takie wykłada ci poglądy?…

      – Co mateczka jej słucha – odezwał się pan Kazimierz chodząc po gabinecie z rękoma w kieszeniach. – Przecież nie panna Howard namawia ją, ażeby jechała za granicę, tylko ona sama chce tego. Panna Howard, przeciwnie, tłomaczy jej, że kobiety powinny pracować na utrzymanie jak mężczyźni.

      – A jeżeli mężczyźni nie robią nic i jeszcze nie wystarcza im sto rubli na miesiąc?…

      – Helenko!… – upomniała ją matka.

      – Niechże mateczka do tego, co ona mówi, nie przywiązuje wagi! – odezwał się syn z uśmiechem. – Przecież ona pół godziny temu rozprawiała, że jak dąb musi dłużej rosnąć aniżeli róża, tak mężczyzna musi kształcić się dłużej aniżeli kobieta…

      – Mówiłam, bo ciągle mi to powtarzasz; ale myślę co innego.

      – Przepraszam cię, ja nie porównywam kobiet do róż, tylko do kartofli.

      – O, widzi mama, jakiej nabrał ogłady w swoich towarzystwach!… Szósta, muszę iść do Ady… No, bądź zdrów, mój dębie – mówiła panna Helena biorąc w obie ręce głowę brata i całując go w czoło. – Tak długo uczysz się i tyle jeszcze masz przed sobą nauki, że zapewne jesteś ode mnie o wiele mądrzejszy. Może dlatego nie zawsze cię rozumiem… Do widzenia, mateczko – dodała – za godzinę przyjdziemy tu z Adą. Może nas mateczka zaprosi na herbatę… Wyszła śmiejąc się.

      Pan Kazimierz chodził po gabinecie z rękami w kieszeni i zwiesiwszy głowę na piersi mówił:

      – Po każdym takim odezwaniu się Heli czuję wyrzuty sumienia. Może ja naprawdę już nie powinienem się kształcić, tylko pracować na siebie? Może ja jestem dla mamy ciężarem?…

      – Cóż

Скачать книгу