We dwoje. Николас Спаркс

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу We dwoje - Николас Спаркс страница 7

Жанр:
Серия:
Издательство:
We dwoje - Николас Спаркс

Скачать книгу

więc mogłem poradzić?

      Z pierwszych trzydziestu minut pamiętam jedynie to, że ewidentnie tam nie pasowałem. Ponad połowa gości była w wieku moich dziadków, nie mówiąc o tym, że pod względem finansowym wszyscy pochodzili z innej stratosfery. W pewnym momencie zacząłem przysłuchiwać się dwóm siwym dżentelmenom, którzy rozprawiali o przewadze G IV nad falconami 2000. Dopiero po chwili zorientowałem się, że rozmowa dotyczy prywatnych odrzutowców.

      Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem jej szefa w drugim końcu pokoju. Znałem go z pasma programów nadawanych późnym wieczorem i Vivian powiedziała mi później, że facet uważał się za kolekcjonera dzieł sztuki. Mówiąc to, skrzywiła się, sugerując, że miał pieniądze, ale brakowało mu gustu, co wcale mnie nie zdziwiło. Mimo słynnych gości poczucie humoru, z którego słynął program, było – delikatnie mówiąc – niskich lotów.

      Stała za nim, ukryta przed moim wzrokiem, ale gdy podszedł do kogoś, żeby się przywitać, wtedy ją zobaczyłem. Miała ciemne włosy, idealną cerę i kości policzkowe, o których marzą modelki, i była najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widziałem.

      Z początku pomyślałem, że przyszła z nim, ale im dłużej na nich patrzyłem, tym większą miałem pewność, że nie są razem, a ona tylko dla niego pracuje. Nie miała też obrączki, kolejny dobry znak… ale, bądźmy szczerzy, jakie miałem szanse?

      Tymczasem drzemiący we mnie romantyk nie zrażał się i kiedy podeszła do baru po drinka, ruszyłem za nią. Z bliska była jeszcze piękniejsza.

      – To ty – zagaiłem.

      – Słucham?

      – To o tobie myślą disnejowscy artyści, kiedy rysują oczy księżniczek.

      Przyznaję, że było to dość kiepskie. Nieudolne, może nawet tandetne, i po niezręcznej ciszy, która zapadła między nami, wiedziałem, że dałem ciała. Ale prawda jest taka, że się roześmiała.

      – Takiego tekstu jeszcze nie słyszałam.

      – Nie na każdego by podziałał – odparłem. – Jestem Russell Green.

      Wydawała się rozbawiona.

      – Vivian Hamilton – Słysząc to, omal się nie zakrztusiłem.

      Miała na imię Vivian.

      Jak bohaterka grana przez Julię Roberts w Pretty Woman.

      *

      Skąd wiadomo, że to jest właśnie ta osoba? Jakich sygnałów należy wypatrywać? A może wystarczy spotkać tę osobę i pomyśleć: To właśnie ta jedyna, to z nią chcę spędzić resztę życia. No bo jak to możliwe, że Emily wydawała się tą właściwą i Vivian też, skoro różniły się od siebie jak dzień i noc? Skoro nasze relacje różniły się od siebie jak dzień i noc?

      Nie wiem, ale kiedy myślę o Vivian, wciąż pamiętam przyprawiającą o zawrót głowy atmosferę pierwszych wspólnych wieczorów. Podczas gdy z Emily było ciepło i przytulnie, przy Vivian płonąłem, zupełnie jakby los zadecydował o naszym spotkaniu. Każda interakcja, każda rozmowa utwierdzała mnie w przekonaniu, że jesteśmy dla siebie stworzeni.

      Jako typ małżonka zacząłem fantazjować o ścieżkach, którymi potoczy się nasze życie, i o łączącej nas płomiennej relacji. Po kilku miesiącach byłem pewien, że chcę, żeby Vivian została moją żoną, choć o tym nie mówiłem. Ona potrzebowała więcej czasu, żeby poczuć to samo względem mnie, ale po pół roku było oczywiste, że nasz związek wszedł w poważną fazę, a my badaliśmy grunt, próbując dowiedzieć się, co to drugie myśli o Bogu, pieniądzach, polityce, rodzinie, okolicy, dzieciach i podstawowych wartościach. Zwykle byliśmy zgodni i biorąc przykład z innego romantycznego filmu, oświadczyłem się jej w walentynki na tarasie widokowym Empire State Building, tydzień przed moim powrotem do Charlotte.

      Myślałem, że wiem, co robię, kiedy klęknąłem przed nią. Ale patrząc wstecz, Vivian wiedziała na pewno – nie tylko byłem mężczyzną, którego pragnęła, ale którego potrzebowała – tak więc siedemnastego listopada 2007 roku złożyliśmy śluby przed rodziną i przyjaciółmi.

      *

      Pewnie zastanawia was, co stało się później.

      Jak każde małżeństwo mieliśmy swoje wzloty i upadki, stawialiśmy czoła wyzwaniom, chwytaliśmy okazje, byliśmy świadkami sukcesów i porażek. Kiedy kurz opadł, zacząłem wierzyć, że małżeństwo, przynajmniej w teorii, jest cudowne.

      W praktyce bardziej adekwatne wydaje się słowo „skomplikowane”.

      W końcu małżeństwo nigdy nie jest takie, jak sobie wyobrażamy. Część mnie – ta romantyczna – bez wątpienia wyobrażała je sobie jak z kartek okolicznościowych, pełne róż i świec, magiczny wymiar, w którym miłość i zaufanie mogą pokonać każdą przeszkodę. Bardziej praktyczna część mnie wiedziała jednak, że długotrwały związek wymaga wysiłku i zaangażowania obu stron. Poświęceń i kompromisów, komunikacji i współpracy, zwłaszcza że życie lubi grać nieczysto i rzuca podkręcone piłki, kiedy najmniej się tego spodziewamy. Dobrze, jeśli taka piłka ledwie nas muśnie, nie wyrządzając przy tym większej krzywdy; takie doświadczenie potrafi scementować związek.

      Gorzej, jeśli trafi nas w okolice serca i pozostawi siniaki, które nigdy nie znikną.

      ROZDZIAŁ 3

      I co wtedy?

      Bycie jedynym żywicielem rodziny nie było proste. Pod koniec tygodnia byłem zwykle wykończony, ale jeden piątek szczególnie utkwił mi w pamięci. Następnego dnia London kończyła roczek, a ja przez cały dzień ślęczałem nad promocyjnymi filmikami dla Spannerman Properties – jednej z największych firm deweloperskich na Południu – będącymi częścią wielkiej kampanii reklamowej. Agencja miała zarobić na tym małą fortunę, a szefowie Spannerman byli szczególnie wymagający. Każda faza projektu musiała być ukończona w konkretnym terminie; a terminy były wyśrubowane do granic możliwości przez samego Spannermana, człowieka, którego dochody wynosiły dwa miliardy dolarów. Musiał osobiście zatwierdzić każdą decyzję i miałem wrażenie, że próbuje mi uprzykrzyć życie na wszelkie możliwe sposoby. Wiedziałem, że za mną nie przepada. Był typem faceta, który lubi otaczać się pięknymi kobietami – większość pracowników szczebla kierowniczego stanowiły atrakcyjne kobiety – i było wiadomo, że on i Jesse Peters świetnie się dogadują. Tymczasem ja gardziłem zarówno nim, jak i jego firmą. Facet słynął z tego, że szedł na łatwiznę i opłacał polityków, zwłaszcza gdy chodziło o przepisy dotyczące środowiska. W gazetach często ukazywały się artykuły, których autorzy mieszali z błotem Spannermana i jego imperium. Właśnie dlatego postanowił skorzystać z naszych usług – żeby podreperować swój wizerunek.

      Przez większą część roku wypruwałem sobie żyły dla Spannermana i był to najgorszy rok mojego życia. Bałem się chodzić do pracy, ale ponieważ Peters i Spannerman byli kumplami, nie mówiłem o tym głośno. W końcu zlecenie przekazano innemu pracownikowi – Spannerman uznał, że woli współpracować z kobietą, co nikogo nie zdziwiło – a ja odetchnąłem z ulgą. Gdybym pracował dla niego dłużej,

Скачать книгу