Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych. Joanna Jax

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych - Joanna Jax страница 6

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych - Joanna Jax

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – Nie wytrzymam, nie dam rady. Ja żyłam inaczej… W każdym mieście czekały na mnie najlepsze hotele, do dyspozycji miałam lokajów i wyszukane potrawy, podawane wprost do pokoju. Jadałam na srebrnych półmiskach, w towarzystwie ambasadorów, a nawet koronowanych głów… To już nie upadek, to upodlenie – jęknęła, łkając.

      – To kiedyś powróci. I luksus, i dobre towarzystwo – bez przekonania obiecał Morawiński. – Ja w kategoriach straty myślę jedynie o swoich synach. Nie wiem, co się z nimi dzieje, czy w ogóle żyją. Reszta… nie ma dla mnie kompletnie żadnego znaczenia.

      – Ja straciłam męża i syna dawno temu. Miałam tylko karierę i luksus. A teraz zabrano mi nawet to… – szepnęła i podniosła się z ziemi, bo nakazano zakończyć postój i udać się do wagonów.

      Dziwnym trafem tuż przed odjazdem jeden ze strażników przyniósł do ich wagonu wiadro kipiatoka i jeden bochenek ciemnego, nieco gliniastego chleba.

      3. Okolice Irkucka, 1940

      Paweł Zawiślański za każdym razem, gdy słyszał krowi dzwonek, starał się nie myśleć, ile razy jeszcze będzie musiał reagować na ów dźwięk. Zdawało mu się zawsze, że dopiero przyłożył głowę do siennika, a już trzeba było wstać, obmyć twarz w zimnej wodzie i rozprostować obolałe ciało. A potem wyciągnąć spod pryczy watowaną roboczą kurtkę i wyjść na wielostopniowy mróz. Jeszcze nie całkiem dobudzony, powłócząc nogami w okropnych za dużych buciorach, podążał w milczeniu wraz z innymi mieszkańcami baraku do obozowej kuchni. Tam ustawiali się w kolejce po lichą zupę i kawałek chleba. Właściwie to nie była zupa, ale woda, w której pływały nędzne resztki kaszy. Paweł odnosił niekiedy wrażenie, że owa zupa powstaje wskutek płukania kotłów, z których nalewano ją wcześniej na miski stachanowców, czyli przodowników pracy. On doszedł do wniosku, że nie będzie pracował ponad siły, by dostać lepsze racje żywnościowe, bo i tak nie wystarczą one, by zaspokoić głód tak ciężko pracującego człowieka. Starał się być „średniakiem”, nie rzucać się w oczy i schodzić z drogi rozwodczikom, dziesiętnikom czy urkom. Ci ostatni tylko czyhali, by ktoś im podpadł. Nawet przelotne spojrzenie na takiego bandziora mogło skutkować dostaniem po mordzie.

      Ziewnął i dotknął palcami swoich zębów. Martwił się, że pozbawione odpowiedniej higieny niedługo mu wypadną albo sczernieją jak tym, którzy przebywali w obozie dłużej niż rok. Miał także inne zmartwienie. Dowódcy w swojej wielkiej łaskawości pozwalali posłusznym więźniom raz na dwa miesiące wysyłać do domu korespondencję. Paweł zdołał wysłać do Niny dwa listy, ale na żaden nie doczekał się odpowiedzi. Współwięźniowie poinstruowali go, żeby nie pisał niczego, co mogłoby się nie spodobać władzy, bowiem każdy list jest wnikliwie czytany i przy byle podejrzeniu nie dość, że nie dotrze do adresata, to jeszcze narazi piszącego na karcer. Paweł nie był idiotą, miał świadomość, że tutaj kontrolują wszystko, począwszy od korespondencji, a na brudnych, zawszonych siennikach kończąc. Nie wylądował w karcerze, czyli w głębokiej, wąskiej dziurze przykrytej drewnianym deklem, a nawet dostał możliwość napisania kolejnego listu. A zatem zrobił wszystko jak należy.

      Rąbiąc albo piłując drewno, a potem targając je na pryzmy, wciąż zastanawiał się, co mogło stać się z jego żoną. Była w ciąży, w Wilnie nie miała nikogo, może więc wyjechała? Być może wyżebrała, żeby ją wypuszczono albo spieniężyła, co się dało i opłaciła właściwych ludzi? Tysiące pomysłów przychodziło mu do głowy, łącznie z tym, że Nina wpadła w łapska tego bydlaka, Aristowa. Szeptano, że stosunki Sowietów z Litwinami dalekie są od ideału, a wiadomo było, że ci pierwsi są w stanie zrobić wszystko, co im tylko wpadnie do głowy, by nie utracić swoich wpływów, więc zapewne nadal się panoszyli.

      – Ty się, paniczyku, ruszaj żwawiej, bo nikt za ciebie tyrał nie będzie – wysyczał Linas Vatakus, Litwin, podobnie jak Zawiślański, z Wilna.

      – Nie daję rady pracować szybciej – odpowiedział spokojnie Paweł.

      – Ale tobie nada… Jak nasza grupa nie wyrobi normy, to znowu będziemy żarli pomyje z ostatniego kotła.

      Tak, nic nie działało lepiej niż więźniowie patrzący na ręce innym więźniom. Łączyli ich w czwórki, a potem zliczali wynik całej grupy, a później dopiero każdego z osobna. Jednakże w razie braku wyników całej ekipy, karano wszystkich. Niekiedy najbardziej ambitni zgłaszali chęć przeniesienia do bardziej wydajnej brygady. Dla kogoś takiego jak Paweł oznaczało to dużo cięższą pracę.

      – Już dobrze – burknął Paweł.

      – Co tam się dzieje? – zainteresował się Linas.

      Odłożył piłę i wyprężył się, wypatrując, jakie to zamieszanie wybuchło w sąsiedniej grupie. W istocie, do Pawła Zawiślańskiego także dotarły podniesione głosy dziesiętnika.

      – Chyba coś się nie zgadza w rachubach – powiedział Paweł, ale zaczął baczniej się przysłuchiwać, bowiem w tamtej brygadzie pracowali Tobiasz i Kuba.

      Do niedawna było w tamtej grupie czterech więźniów, ale jeden przedwczoraj się nie obudził, umierając z wycieńczenia, a drugi odrąbał sobie palec siekierą. Najpewniej celowo, bo takie zranienie oznaczało kilkudniową labę w obozowym szpitalu.

      – Idź no, sprawdź, może trzeba pomóc dziesiętnikowi. I tak się obijasz od rana. – Linas naciągnął mocniej uszatkę na głowę i chwycił wraz z Kazachem, Jerżanem, za ogromną piłę.

      Paweł odłożył na stos gruby pień i powoli zaczął podążać w kierunku grupy Tobiasza i Kuby. Nie śpieszył się, bo taki spacer oznaczał chwilę wytchnienia, normę zaś zapewne nadrobi Linas.

      I wtedy zobaczył Tobiasza, który z szaleństwem w oczach i z siekierą w dłoni zamierzył się na dziesiętnika. Ani on nie zdążył zareagować, ani też biegnący w ich stronę Kuba. Obuch siekiery z impetem wylądował na głowie mężczyzny.

      – Tobiasz, przestań, powieszą cię albo zdechniesz w piekle! – krzyknął Paweł.

      Karcer nazywano niekiedy piekłem, bo w istocie wielu więźniów umierało w nim w męczarniach, zmożonych zimnem i głodem. A takie katusze można było przeżywać jedynie w piekle.

      Morawiński, jakby w zupełnym amoku, uderzył kolejny raz.

      – Chciał mnie oszukać. Tamci go przekupili, żeby dopisał im nasze drewno. A tak mi mało brakowało, żebym dostał zupę z drugiego kotła. Oszukał mnie… – chrypiał z wściekłością w oczach Tobiasz.

      Kuba podbiegł do Tobiasza i, chwyciwszy wpół, odsunął go od ofiary.

      – Paweł, sprawdź, co mu jest – wysapał i wskazał brodą na leżącego dziesiętnika.

      Wszystko wokół umazane było krwią, która kontrastowała z bielą śniegu. Wyglądało to koszmarnie.

      Zawiślański pochylił się nad ofiarą, ale już na pierwszy rzut oka mógł stwierdzić, że Tobiasz zatłukł go na śmierć. Za miskę lepszej zupy… Byli tam dopiero trzy miesiące, trudno więc było

Скачать книгу