Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych. Joanna Jax

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych - Joanna Jax страница 8

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych - Joanna Jax

Скачать книгу

torbie, by znaleźć świecę i zapałki.

      Jakkolwiek świeca nieco rozproszyła mrok panujący w wagonie, tak pytanie o lekarza pozostało bez odpowiedzi. Właściwie każdy wiedział już po kilku dniach, że wśród pasażerów nie ma osoby o podobnej profesji.

      – Uspokój się pani. Nie ona pierwsza i nie ostatnia. Ja sześcioro dzieci na świat wydałam. Jedno mi, co prawda, umarło, ale już tak pod roczek miało – wtrąciła się żona dróżnika.

      Jej ton był mało przyjemny i nieco lekceważący. Zapewne dlatego, że larum podniosła Ryszewska, a wiadomo było, iż obie panie nie lubią się zanadto.

      – To niech pani co poradzi kobiecie. Ona pierwszy raz rodzi – powiedział ze spokojem Konstanty Piotrowski.

      – Gorącej wody potrzeba i czystych prześcieradeł – mruknęła dróżnikowa.

      Ktoś krzyknął, że wiezie pościel, i wyciągnął świeże prześcieradło, jednak woda obecnie była nieosiągalna. Zwłaszcza gorąca. W jednej chwili wszelkie kłótnie i pyskówki umilkły, każdy starał się służyć radą, a jakaś starsza kobieta zarządziła odmawianie różańca.

      Klara trzymała zapaloną świecę w pobliżu rodzącej, zaś Gabriela podkładała pod Ninę prześcieradło. Dróżnikowa zajrzała między nogi kobiety i orzekła, że dzieciak pcha się na świat jak szalony, więc niech przyszła matka prze, ile ma siły. Ktoś rzucił z głębi wagonu, iż będzie trzeba pępowinę czymś przeciąć i dać dziecku klapsa. Jedni z zaciekawieniem zaglądali na miejsce, gdzie leżała Nina, inni dla odmiany odwracali wzrok, by nie oglądać tej, bądź co bądź, intymnej czynności.

      Nina parła na tyle, na ile mogła, wciąż ponaglana przez Pieczarkowską i strofowana, że nie robi tego należycie. Na twarzy rodzącej pojawiły się krople potu i wciąż zaciskała zęby, jak gdyby wstydziła się krzyczeć.

      – Drzyj się pani! – wrzasnęła dróżnikowa.

      Nawet gdyby Nina chciała zachować pewną powściągliwość i tak nie dałaby dłużej rady. Z jej gardła wydobył się rozdzierający krzyk, ale miała wrażenie, że ani jej, ani dziecku w niczym to nie pomogło. Przez cały czas to zaciskała zęby, to głośno dyszała i miała wrażenie, że za chwilę zemdleje z bólu. Męczyła się tak przez całą noc, ale jej dziecko było wyjątkowo uparte i wolało pozostać w łonie matki.

      Nadszedł świt, a strumienie światła wpełzły do wnętrza przez wąskie szpary między deskami wagonu i małe okienko umieszczone wysoko na jednej ze ścian. I nagle Nina poczuła, że bóle jakby minęły, ale dziecka wciąż nie było na świecie. Pieczarkowska zobaczyła między nogami kobiety główkę, nawet niezdarnie próbowała ją wyciągnąć na zewnątrz, ale jej zabiegi spełzły na niczym.

      – Wytrzyjcie mi czoło, bo się jak prosiak spociłam – jęknęła Stefania z umazanymi krwią rękami i dodała: – Alboś pani za wąska, albo dzieciak się pępowiną okręcił, bo nic nie idzie. A jak mocniej pociągnę, to mogę główkę urwać.

      Po wagonie rozszedł się jęk współpasażerów. Być może wyobrazili sobie, że oto nagle zamiast dziecka ujrzą jedynie małą główkę odseparowaną od reszty ciała.

      – Nic mnie nie boli – zmęczonym głosem jęknęła Nina.

      – Niedobrze, pani. Lekarza tu trzeba. Mnie bolało za każdym razem, dopóki nie porodziłam – powiedziała dróżnikowa złowróżbnie.

      – Jak tylko pociąg się zatrzyma, pobiegnę wzdłuż wagonów i popytam o lekarza – obiecała Gabriela.

      – Pójdę z tobą – ochoczo zadeklarował Błażej, ale Gabriela machnęła tylko od niechcenia ręką.

      – A w czym ty mi pomożesz?

      – Zrobimy tak, jak wtedy, gdy szukaliśmy Nelki. Ty w jedną, ja w drugą.

      Tymczasem Apolonia stała przy drzwiach wagonu, bez opamiętania waląc w nie pięściami i nie zważając na bezsensowność swoich poczynań.

      – Kiedy ten cholerny pociąg się zatrzyma! Przecież ona cierpi! Ona potrzebuje lekarza! – Ryszewska znowu wpadła w histerię.

      – Jeszcze ta wariatka homoni… Zróbcie co z nią – zdenerwowała się dróżnikowa.

      – A co my, pani, zrobim? Udusim? – prychnął zdun spod Wilna.

      – A uduście szkulepę – mruknęła.

      – Kogo? – Apolonia nagle zaprzestała walenia w drzwi.

      W wagonie nikt nie odpowiedział na pytanie, bo wrodzony takt nie pozwalał im przyznać, że owym wyszukanym określeniem nazywa się brzydkie, niezgrabne i stare kobiety. Apolonia mogłaby wówczas popaść w jeszcze większy amok niż w tej chwili.

      Kilka minut później cała rozmowa poszła w zapomnienie, bo pociąg zwolnił drastycznie, co mogło oznaczać, że niebawem gdzieś się zatrzyma.

      – To jakieś miasteczko – stwierdził Błażej, usiłując wysunąć głowę przez małe okienko wagonu.

      – Daj Boże. – Jadwiga Kącka przeżegnała się.

      W istocie niebawem pociąg zatrzymał się, ale strażnicy jakoś nie kwapili się, by odryglować drzwi. Być może nie chciano, by przebywający na peronach zobaczyli brudnych i nieco już wynędzniałych ludzi, cuchnących gorzej niż dworcowa sławojka.

      – Teraz walmy wszyscy, bo za chwilę pociąg ruszy dalej.

      Stukot w drzwi przyniósł rezultat, bo chwilę potem odryglowano je i przesunięto ze zgrzytem.

      – A czego tam?! – warknął rozzłoszczony strażnik.

      – Kobieta rodzi i urodzić nie może. Lekarza, wracza, nam potrzeba. Konieczno – wysapał zdenerwowany Błażej w mieszaninie polskiego i rosyjskiego.

      Zdezorientowany mężczyzna patrzył przez chwilę na Błażeja, ale zanim zdążył się odezwać, Gabriela zeskoczyła z pociągu i powiedziała szybko:

      – Poszukam, może jest w którymś z wagonów.

      – Tolko bystro – mruknął strażnik i z powrotem zasunął drzwi wagonu, tuż przed nosem Błażeja.

      Gabriela Kącka podbiegała do drzwi każdego z wagonów i usiłując przekrzyczeć znajdujących się wewnątrz ludzi oraz zgiełk stacji, wykrzykiwała:

      – Lekarz, czy jest u was lekarz?!

      Nikt się jednak nie odezwał.

      Nagle wpadła z impetem w ramiona jakiegoś człowieka, który odruchowo odsunął ją od siebie, zapewne z powodu nieciekawego zapaszku, jaki wydzielała.

      – Uważaj, bo kogoś zabijesz – powiedział po polsku, lekko zaciągając.

      – Polak?

Скачать книгу