Trudna miłość. PENNY JORDAN

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trudna miłość - PENNY JORDAN страница 5

Trudna miłość - PENNY  JORDAN

Скачать книгу

sobie mięśnie sztuczną siłą.

      – Nazywam się Brampton Soames – przedstawił się dziewczynie.

      Masz ci los! A więc ów seksowny facet był na dokładkę Bramptonem Soamesem, owym sławnym multimilionerem, o którym rozpisywały się gazety. Zarumieniła się po czubki włosów.

      – Sir Anthony musiał wyjść w pewnej bardzo ważnej sprawie – powiedziała z trochę niepewnym uśmiechem.

      – Dziękuję, Jane. Ja zajmę się panem Soamesem... – usłyszała za plecami kobiecy głos.

      Zawiedziona, Jane patrzyła z żalem, jak sekretarka sir Anthony'ego zabiera sprzed jej biurka mężczyznę, z którym rozmowa, gdyby w ogóle miał ochotę na rozmowę, mogłaby być czymś ciekawym i ekscytującym, i to w każdym sensie.

      Tymczasem Bram i sekretarka wsiedli do windy.

      – Dowiedziałem się właśnie, że sir Anthony'ego nie ma w biurze – powiedział Bram.

      – Tak. Wynikła konieczność niespodziewanego spotkania z naszym sponsorem. Sir Anthony gorąco pana przeprasza.

      – Prosiłem przez telefon o pewne materiały...

      – Wiem o tym. Sir Anthony skontaktował się już w tej sprawie z kierowniczką naszego archiwum. Jest to osoba o niemal dwudziestoletnim stażu pracy, najbardziej kompetentna, żeby udzielić panu wszystkich niezbędnych informacji. Więc jeśli dysponuje pan czasem...

      – Tak, z przyjemnością z nią porozmawiam.

      – W takim razie zaprowadzę pana do niej. Nazywa się Taylor Fielding.

      – Taylor... Czyżby Amerykanka?

      – Nie sądzę. W każdym razie jej akcent tego nie zdradza. Może ma jakieś rodzinne powiązania ze Stanami. Przyznam, że mało o niej wiem, mimo że pracuję tu już od ośmiu lat.

      Bram zrezygnował z dalszych pytań. Z natury ciekaw był innych ludzi, fascynowali go, lecz zawsze zatrzymywał się przed zamkniętymi drzwiami i nie próbował ich wyważać. Brzydził się nachalnością i cenił sobie takt. Poza tym wyczuł pewną powściągliwość w głosie sekretarki i to go zastanowiło. Zazwyczaj kobiety, które pracują razem, są bardziej otwarte i szczere w kontaktach ze sobą niż mężczyźni. Tym dziwniejsze więc było, że mimo ośmiu lat prawdopodobnie dość bliskiej współpracy jedna kobieta tak niewiele wiedziała o drugiej.

      Chyba że dzielił je mur wzajemnej niechęci, lecz w tym wypadku nic nie wskazywało na taki przypadek.

      W sumie Taylor Fielding wydała się Bramowi tajemniczą i dziwaczną istotą. Podobnie jak jej amerykańskie imię.

      Pewnie jakaś zastrachana szara mysz, pomyślał.

      Winda zatrzymała się na czwartym piętrze. Wyszli na wyłożoną marmurami klatkę schodową. Sekretarka zapukała do drugich drzwi po lewej.

      I wówczas to Taylor Fielding po raz pierwszy ujrzała Bramptona Soamesa.

      ROZDZIAŁ DRUGI

      I wówczas też Brampton Soames po raz pierwszy ujrzał Taylor Fielding.

      Szła ku niemu od biurka kobieta wysoka, smukła, o urodzie tak subtelnej i tak zmysłowej zarazem, tak, można by rzec, wyrafinowana, że widok jej ciała (bo przecież udało mu się zobaczyć jej ciało poprzez granatowy kostium z miękkiej wełny i skromną białą bluzkę ze stojącym kołnierzykiem) wzbudził w nim pragnienie zarówno śmiechu, jak płaczu.

      Śmiechu, gdyż było rzeczą niemal komiczną, by tak wspaniałe ciało oblekać w tak niestosowny ubiór; w tym wypadku nawet najbardziej udane projekty głośnych krawców francuskich byłyby zaledwie godne tej przecudnej szyi i tych obłędnych nóg. A płaczu dlatego, bo taka piękność boli. Chciałoby się wyciągnąć rękę i dotknąć jej, może nawet pogłaskać ją – nie z żądzy, ale niemal z religijnej czci, jaką wzbudziła w patrzącym. O nie, ta kobieta nie była Amerykanką, nie z tą bladą, prawie przezroczystą skórą, której, wydawało się, nigdy nie pieściło słońce, i nie z tymi świetlistymi szarobłękitnymi oczami i włosami w kolorze ciemnego mahoniu, zebranymi w kok na tyle głowy.

      I nagle wszystko stało się dla nich jasne. On wiedział, że został przez nią przebudzony z długotrwałej śpiączki, ona zaś odgadła to i wyraziła sprzeciw gniewnym spojrzeniem.

      Świadomość narastającej gwałtownie ekscytacji, połączonej z całkowitą utratą kontroli nad sobą, wprawiła go w stan irytacji. Zachowywał się jak szczeniak i, doprawdy, nie dawał tym o sobie najlepszego świadectwa. Co też ta „miss” Taylor Fielding sobie o nim pomyśli?

      Wiedział, że jest wolnego stanu, gdyż dostrzegł to właśnie słowo – miss – wypisane na tabliczce przytwierdzonej do drzwi jej gabinetu.

      – Taylor, przedstawiam ci pana Soamesa – powiedziała sekretarka.

      – Bram – rzekł, wyciągając rękę.

      Taylor odpowiedziała mu spojrzeniem pełnym zimnej wyniosłości. Prawdopodobnie nie raz już musiała spotykać się z tego rodzaju reakcjami na jej niezwykłą urodę.

      – Wybrałam dla pana informacje, o które prosił mnie sir Anthony – powiedziała, gdy sekretarka zostawiła ich samych. – Oto one...

      Pchnęła ku niemu dokumenty i błyskawicznie cofnęła rękę, jakby obawiając się, że on chwyci ją i przytrzyma. W każdej innej sytuacji ta połączona z bojaźnią ostrożność wprawiłaby go w pyszny humor, ale teraz czuł się jedynie boleśnie dotknięty. Bądź co bądź, obawiała się go osoba, do której za wszelką cenę musiał się zbliżyć.

      – Podobno pracuje pani tutaj już od dwudziestu lat.

      Tym razem nie płochliwe cofnięcie ręki, tylko płochliwe spojrzenie, które uciekło gdzieś w bok, wyraziło jej strach. Lecz tak naprawdę to czego się zlękła? Jego słów, które odsłoniły studnię czasu, czy też tego, co w nim narastało i co dobrze wyczuła kobiecą intuicją?

      Zaintrygowany, Bram zapragnął dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Chciał też uwolnić ją od tego napięcia, spowodować przemianę tej kobiety z istoty czujnej i nieufnej w rozluźnioną i roześmianą.

      Lecz jak miał tego dokonać? Droga wiodąca do jej duszy i... łóżka wydawała się w tym przypadku kręta i usiana zasadzkami.

      Nagle skarcił siebie w myślach. Czy już i tak nie miał dostatecznie skomplikowanego życia, by jeszcze fundować sobie nowe powikłania? Stał naprzeciwko kobiety, która nie kryła, że uwiedzenie jej może okazać się zadaniem ponad jego siły.

      – Pańskie materiały – powtórzyła Taylor Fielding.

      Patrzyła na Bramptona Soamesa i zapytywała siebie w duchu, co kryje się za tym jego natarczywym spojrzeniem. Nie lubiła mężczyzn, którym wydawało się, że mają pełne prawo przekraczania oczyma granic kobiecej prywatności i sięgania aż do sfery najbardziej intymnej. Były to spojrzenia łupieżców, gotowych w każdej chwili przejść do

Скачать книгу