Trudna miłość. PENNY JORDAN
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Trudna miłość - PENNY JORDAN страница 7
Była pewna, że noce Bramptona Soamesa nie mogły przypominać jej nocy. Nie wątpiła, że Soames zapada w sen niczym kamień w wodę, budzi się zaś świeży i wypoczęty. Niewiele o nim wiedziała. Właściwie tylko to, że zgodził się opracować i wdrożyć do produkcji specjalistyczne programy komputerowe przeznaczone dla osób dotkniętych kalectwem. Ambitne i chwalebne zamierzenie, ale czy dojdzie do skutku? Cóż, jeśli nawet nie, to i tak firma Bramptona skorzysta na rozgłosie, jakim będzie się cieszyło samo to eksperymentalne przedsięwzięcie.
Rzecz dziwna, ale niemal milczące spotkanie z tym człowiekiem całkowicie wyprowadziło ją z równowagi. Przyczyna jej fatalnego samopoczucia tkwiła nie tyle w tym, co reprezentował sobą Soames, ile w niczym niestonowanej jego reakcji na jej osobę. Tak jakby ujrzawszy ją, utracił kontrolę nad sobą, akceptując w pełni ów stan odurzenia i oszołomienia, w jakim się znalazł.
I kto go tak oszołomił? Ona? To, oczywiście, wydawało się mało prawdopodobne. Musiała już na samym początku popełnić błąd w interpretacji. Mężczyzna w jego wieku i z jego doświadczeniem...
.Jeszcze nie tracę nadziei”, tak powiedział.
Trudno, i tak nie miał najmniejszych szans. Będzie więc musiał stracić tę nadzieję, pomyślała, po czym zaczęła szykować się do wyjścia.
Kiedy tylko Jay znalazł się w apartamencie na dwunastym piętrze nowojorskiego hotelu, natychmiast zadzwonił do swojej sekretarki w Londynie z zapytaniem, czy nie ma dla niego jakichś pilnych i ważnych wiadomości. Nie miała. Poprosił więc, żeby połączyła go z ojcem i po chwili otrzymał odpowiedź, że pana Soamesa nie ma ani w biurze, ani w domu. Odłożył z trzaskiem słuchawkę.
Podszedł do okna i przez chwilę patrzył na jedyną w swoim rodzaju panoramę Manhattanu. Przyleciał do Nowego Jorku concordem, przeznaczając czas podróży na ostateczny przegląd strategii, jaką zastosuje w negocjacjach z Japończykami. Przede wszystkim będzie musiał grać na zwłokę. Bez zgody ojca nie mógł przecież podpisać żadnej umowy. Nie mógł nawet złożyć podpisu pod zwykłą deklaracją intencji. Łudził się więc, że może tym razem przekona ojca w rozmowie telefonicznej, ale Bram okazał się nieuchwytny.
Przeklął pod nosem i nerwowo wystukał palcami kilka taktów na szybie. Istnieje jeszcze możliwość okłamania Japończyków, czyli poinformowania ich o zgodzie właściciela w sytuacji, gdy tę zgodę trzeba będzie dopiero na nim wymusić. Ale nie. Łączyło się to ze stanowczo zbyt dużym ryzykiem.
Nie uprzedził ojca, że zamierza spędzić w Ameryce pełne dwa tygodnie. Miał tu przyjaciół z Harvardu, z którymi chciał się spotkać. Wielu z nich zajmowało obecnie wysokie i wpływowe stanowiska. Warto było zabiegać o ich wsparcie, gdyż mogłoby to dać mu możliwość przeciwstawienia się ojcu, który torpedował wszystkie jego co śmielsze pomysły.
Ani myślał bowiem rezygnować z projektu przejścia na masową i standardową produkcję. Prędzej czy później zmusi wreszcie ojca do ustępstw, choćby nawet miał w tym celu odwołać się do intryg i manipulacji. Ten pobyt w Nowym Jorku mógł się okazać pod tym względem bardzo owocny.
Podszedł do łóżka i wyjął z leżącego na nim neseseru kasetę z taśmą wideo. Uśmiechnął się zjadliwie. Była to całkiem wyjątkowa taśma. Oczywiście nie z uwagi na swoją jakość, tylko treść nagrania.
Kiedy widzieli się po raz ostatni, ojciec przypomniał mu o urodzinach Plum. No więc miał dla niej prezent i spodziewał się, że sprawi on Plum swego rodzaju perwersyjną przyjemność. Wątpił tylko, czy dziewczę doceni oryginalność pomysłu.
Schował na powrót taśmę do torby i po kwadransie siedział już w taksówce, która wiozła go pod pewien adres w Soho. Spojrzał na zegarek. Był umówiony na obiad ze swoją eks-dziewczyną i miał nadzieję, że to wcześniejsze spotkanie w dzielnicy burdeli i lokalików striptizowych nie zajmie mu dużo czasu. Za kilkanaście minut miał zadzwonić do pewnego mieszkania, strychu przerobionego na komfortowy lokal, gdzie swego czasu zbierali się nowojorscy artyści. Właścicielka lokalu też była artystką, choć dość szczególnego rodzaju. Jay natrafił na nią przez przyjaciółkę przyjaciółki, która akurat dobrze zorientowana była w charakterze jej usług.
Kazał zatrzymać się taksówkarzowi u wylotu uliczki i kilkadziesiąt dzielących go od budynku metrów przebył piechotą. Przystanął przed drzwiami, na których wisiała tabliczka informująca, że wewnątrz mieści się studio filmowe „Afrodyta”. Tabliczka była dyskretna i nie rzucała się w oczy.
Co to było za studio i kim była jego właścicielka? Przede wszystkim była klasą sama dla siebie. Zaspokajała popyt, który sama stworzyła. Nie miała nic wspólnego z produkcją filmową typu hollywoodzkiego, ale też odżegnywała się od zwykłej pornografii. Przynajmniej od takiego zapewnienia Bonnie Howlett rozpoczynała rozmowę z każdą ze swoich licznych, coraz liczniejszych klientek.
Klientki jej pewne były przynajmniej dwóch rzeczy. Po pierwsze wiedziały, że dostaną dokładnie to, po co zwróciły się do Bonnie, po drugie zaś mogły polegać na jej absolutnej dyskrecji. Inkasując od nich pieniądze, Bonnie za każdym razem podkreślała, że ewentualny jednorazowy szantaż przyniósłby jej dużo mniejsze dochody od stałego prowadzenia interesu wedle uczciwych i czytelnych zasad.
I Bonnie cieszyła się pełnym zaufaniem u licznej klienteli. Zasługiwała na nie, gdyż mimo że prowadziła swój interes od lat, ani razu nie zdarzyło się jej złamać słowa. Nikt też prócz niej i zainteresowanej osoby nie widział finalnego produktu, który zresztą nie posiadał kopii. Co z taśmą następnie robiła klientka, za to już Bonnie nie mogła brać odpowiedzialności.
Wśród kobiet, które nawiązywały z nią kontakt, zdarzały się takie, które wolałyby raczej śmierć niż pokazanie taśmy komuś drugiemu, jak też i takie, które otwarcie przyznawały, że planują niespodziankę dla chłopca, męża lub kochanka.
Bonnie już dawno przestała się dziwić różnorodności ludzkich pomysłów i potrzeb. Czasem czuła smutek lub litość, ale zawsze skrywała je pod maską pogodnej życzliwości. Prowadziła interes i jej zadaniem było wywiązywanie się z zamówień. Na uczucia, nastroje czy wątpliwości nie było tu miejsca.
Bonnie przyjęła Jaya w pokoju przypominającym bardziej salon niż gabinet. Kiedy usiadł, obrzuciła go badawczym spojrzeniem. Rzadko w tym miejscu spotykała się z mężczyznami i gdyby nie to, iż zapewnił ją, że chodzi tylko o drobną poprawkę pewnego nagrania, kazałaby mu szukać szczęścia gdzie indziej. Jej praca polegała na dostarczaniu kobietom urealnionych obrazów tego, co widziały one dotąd jedynie w erotycznych fantazjach. Mężczyznami się nie zajmowała.
Owszem, pojawiali się mężczyźni, tyle że w całkiem innej roli. Byli to z reguły chwilowo bezrobotni młodzi aktorzy, którzy godzili się na taką pracę w zamian za gwarancję zachowania wszystkiego w głębokiej tajemnicy. Kontakty z pornografią, o ile rzecz przedostałaby się do wiadomości publicznej, przekreśliłyby zaraz na początku dalszą karierę aktorską tych młodych ludzi. Bonnie jednak właśnie potrafiła dochować sekretu, poza tym dobrze płaciła. Lub raczej dobrze płaciły jej klientki. Któraś z nich życzyła sobie dwóch partnerów. Nie ma sprawy, Bonnie równie dobrze mogła dostarczyć dziesięciu.