Utracony spokój. Нора Робертс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Utracony spokój - Нора Робертс страница 6
– Pracował u mnie – odparła, mając nadzieję, że jej obojętny ton zniechęci turystę do dalszych pytań.
– Naprawdę? – zdziwił się Ambuckle, a jego oczy rozbłysły ciekawością.
– Być może nawet go pan pamięta. Płynął z nami wtedy, gdy wybrał się pan z żoną na wycieczkę morską.
– Poważnie? – spytał Ambuckle i zmarszczył w zamyśleniu brwi. – Ale chyba nie chodzi o tego młodego przystojniaczka, którym tak zachwycała się moja żona? Jak mu tam… Johnny, Jerry?
– Niestety. To właśnie on.
– Co za strata – powiedział turysta, choć wyglądał raczej na zadowolonego z faktu, że osobiście znał ofiarę. – Miał wiele wigoru.
– Też tak mi się wydawało – odparła Liz, sięgnęła po butle i podała je mężczyźnie. – Gotowe.
– Proszę jeszcze o aparat, panienko. Pstryknę parę zdjęć tym śliskim paskudztwom.
Sięgnęła po aparat, dopisała go do listy i dała klientowi formularz do podpisu. Ambuckle wpisał godzinę, złożył podpis i wręczył Liz kilka banknotów. Ucieszyła się, bo ten klient zawsze płacił gotówką w amerykańskich dolarach.
– Dziękuję. Miło było znów pana widzieć.
– Nic mnie nie powstrzyma przed przychodzeniem tu, panienko – powiedział Ambuckle, zarzucając butle na plecy.
Lekko sapiąc, wyszedł ze sklepu.
Liz przez chwilę patrzyła za nim z uśmiechem, a potem schowała pieniądze do kasy i odłożyła formularz na miejsce.
– Całkiem dobrze ci idzie.
Zaskoczona Liz drgnęła. W drzwiach stał Jonas.
Jak mogłam pomylić go z Jerrym, zdziwiła się w duchu. Wyraźnie dostrzegała różnice między bliźniakami. Jonas miał dziś na sobie szorty i rozpiętą na piersiach koszulę, lecz nosił je zupełnie inaczej niż Jerry. Na jego szyi kołysała się na złotym łańcuszku identyczna złota moneta, jaką zwykł nosić jego brat. Oczy tym razem ukrył za przeciwsłonecznymi okularami. Jednak coś w sposobie jego poruszania się i grymasie ust sprawiało, że wydawał się wyższy i twardszy niż jego brat.
– Nie spodziewałam się ciebie – powiedziała Liz i zajęła się sprawdzaniem sprzętu.
– A powinnaś.
Jonas zauważył, że dziewczyna wygląda na silniejszą, mniej wrażliwą na ciosy niż tydzień temu. Głos miała spokojny, a w jej wzroku dostrzegł wyraźny chłód.
– Masz niezłą reputację na wyspie.
– Doprawdy? – zdziwiła się uprzejmie i rzuciła mu przez ramię obojętne spojrzenie.
– Sprawdziłem – wyjaśnił. – Pojawiłaś się na Cozumel dziesięć lat temu, zbudowałaś ten interes od zera, a teraz masz najlepszą wypożyczalnię na wyspie.
Liz nie podniosła wzroku znad maski do nurkowania, którą uważnie sprawdzała.
– Czy jest pan zainteresowany wypożyczeniem sprzętu, panie Sharpe? – spytała uprzejmie. – Warto obejrzeć naszą rafę, choćby z maską, płetwami i fajką.
– Być może. Wolałbym jednak ekwipunek nurka.
– Proszę bardzo. Dysponuję wszystkim, co może być panu potrzebne – powiedziała, odłożyła maskę i sięgnęła po następną. – Tu, w Meksyku, nie trzeba mieć uprawnień do nurkowania, ale proponuję wziąć parę podstawowych lekcji, zanim zejdzie pan samodzielnie pod wodę. Prowadzimy zarówno kursy grupowe, jak i indywidualne.
– Może się zdecyduję – odparł z lekkim uśmiechem. – A póki co, o której zamykasz? – zapytał i zdjął okulary.
– Kiedy skończę – prychnęła rozzłoszczona, bo uśmiech Jonasa wywarł na niej duże wrażenie. – To Cozumel, panie Sharpe. Nie mamy ściśle określonych godzin pracy. Jeśli nie chce pan wypożyczyć sprzętu ani zapisać się na wycieczkę morską…
– Umów się ze mną na kolację – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu i nakrył jej dłoń swoją. – Będziemy mogli spokojnie porozmawiać.
– Nie, dziękuję – odparła, siląc się na grzeczność.
– To chociaż na drinka.
– Nie.
– Panno Palmer… – zaczął groźnie Jonas.
Młody prawnik był powszechnie znany ze swojej niewyczerpanej cierpliwości, która wielokrotnie pomagała mu na sali sądowej. Jednak przy Liz temperament zaczynał go ponosić. Musiał jednak porozmawiać sam na sam z tą upartą dziewczyną.
– Policja w dalszym ciągu nic nie odkryła. Potrzebuję twojej pomocy – powiedział w końcu nieco spokojniejszym tonem.
Dopiero teraz Liz cofnęła dłoń. O, nie! Nie da się wciągnąć w nie swoje sprawy, nawet jeśli Jonas będzie patrzył na nią tymi swoimi przenikliwymi oczami. Ma swoje życie, swoją pracę i co najważniejsze, córkę, która już niedługo wróci do domu.
– Nie zamierzam się w nic angażować. Przykro mi, ale nawet gdybym chciała, nie mogę panu pomóc.
– Proszę tylko o rozmowę.
– Panie Sharpe – zaczęła Liz, tracąc cierpliwość – mam bardzo mało wolnego czasu. Prowadzenie własnej firmy to nie zabawa, lecz godziny ciężkiej pracy. Jeśli znajdę kilka chwil dla siebie wieczorem, z pewnością nie będę miała ochoty być przepytywana przez pana. A teraz proszę…
Nie dokończyła, gdyż do sklepu wbiegł podekscytowany chłopak z banknotem w dłoni i w języku hiszpańskim poprosił o płetwy, fajkę i maskę dla siebie i brata.
Gdy Liz kompletowała sprzęt, chłopiec wypytywał ją, gdzie mają szansę zobaczyć rekina.
– Rekiny nie mieszkają na rafie koralowej. Ale od czasu do czasu przypływają w odwiedziny – dodała, widząc, że uśmiech znikł z twarzy chłopca. – A jeśli weźmiecie ze sobą okruszki, ryby same do was przypłyną.
– Mogą ugryźć? – zapytał chłopiec z wypiekami na policzkach.
– Nie, będą gryzły tylko okruszki – odparła ze śmiechem. – Adios! – zawołała za nim, gdy wybiegł ze sklepu.
– Świetnie mówisz po hiszpańsku – zauważył Jonas i uznał, że to może mu się przydać.
– Mieszkam tu od lat – oznajmiła krótko. – A teraz, panie Sharpe…
Jonas