Lato w Brazylii. CATHERINE GEORGE
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Lato w Brazylii - CATHERINE GEORGE страница 5
– Najpierw kawa! – przypomniał Roberto. Chwilę później Jorge przyniósł dzbanek i filiżanki, a statyw i walizkę zabrał do bungalowu. Roberto zaofiarował się, że obraz zaniesie osobiście.
Katherine korciło, by jak najszybciej przystąpić do pracy, więc zaczęła nalewać kawę.
– Najpierw oczyszczę obraz spirytusem mineralnym. Jeśli pan sobie życzy, usunę część późniejszych warstw rozpuszczalnikiem. Pewnie wtedy będzie można już coś powiedzieć o twórcy – powiedziała Katherine. Miała dość śmiałą hipotezę, ale na razie wolała o niej nie wspominać. W razie pomyłki straciłaby wiarygodność.
Roberto usiadł obok niej.
– Nie powinna pani pracować zbyt długo bez przerwy. Jorge powiadomi panią, kiedy lunch będzie gotowy – powiedział.
– Nigdy nie jadam w środku dnia – odparła.
– Musi pani coś zjeść, żeby nie stracić sił. Choćby małą kanapkę. Zjemy razem – rzekł stanowczo i spojrzał na Jorge’a, który właśnie wszedł na werandę. – Wszystko gotowe?
– Tak, proszę pana.
Gdy dotarli do bungalowu, okazało się, że został już sprzątnięty i odkurzony. Pojawił się też drugi stolik, taca ze szklankami i butelką wody w kubełku z lodem, duży dzwonek z drewnianą rączką i gruby brązowy koc. Katherine rozłożyła go w najjaśniejszym miejscu, a Roberto położył na nim obraz. Z uwagą obserwował, jak jego towarzyszka wpatruje się w namalowaną postać.
Katherine czuła narastającą ekscytację. Postać wyglądała znajomo. Czy rzeczywiście odgadła, kim jest twórca?
Uśmiechnęła się z roztargnieniem.
– Czas zacząć.
– To nie przeszkadzam – powiedział Roberto. – Proszę zadzwonić, jeśli będzie pani czegoś potrzebować.
Gdy Katherine została w końcu sama, zdjęła okulary i zaczęła oglądać malowidło przez lupę. Starannie przyglądała się każdemu fragmentowi obrazu, po czym sfotografowała go w celu dokumentacji. Korciło ją, żeby natychmiast przystąpić do czyszczenia obrazu, ale postanowiła trzymać się rutyny. Dopiero kiedy wyjęła z walizki wszystko, co potrzebne, założyła maskę na usta, a na głowę opaskę ze szkłami powiększającymi, wzięła głęboki oddech i zwilżyła pierwszy wacik spirytusem.
ROZDZIAŁ DRUGI
Kiedy Roberto przyszedł z informacją, że lunch jest gotowy, Katherine mogła przysiąc, że minęło tylko kilkanaście minut. A jednak kosz był pełen brudnych wacików. Nie miała ochoty przerywać, ale uśmiechnęła się uprzejmie i założyła okulary, świadoma, że klient jest zawiedziony brakiem widocznych rezultatów.
– Póki co usuwam brud. Różnicę będzie widać dopiero, kiedy zabiorę się za późniejsze warstwy farby – wyjaśniła.
– Nie spodziewałem się, że będzie wyglądał gorzej – stwierdził Roberto.
– Ja też wyglądam gorzej – zauważyła z rezygnacją. – Muszę się wyszorować.
– Poczekam na werandzie. Nie ma pośpiechu.
– Owszem, jest. Chcę szybko wrócić do pracy.
– Tak bardzo ją pani lubi?
– Tak – odpowiedziała. Chciała jeszcze dodać, że w tym przypadku ma ona też inne, ekscytujące strony, ale ugryzła się w język.
Podczas lunchu Roberto powiedział Katherine, że jutro nie będzie go w domu przez większość dnia.
– Proszę często robić przerwy. Lidia panią przypilnuje – zażartował.
– Dobrze.
– Czy ma pani jakieś przypuszczenia co do twórcy? – spytał Roberto, nalewając kawę.
– Trudno jeszcze cokolwiek powiedzieć. Po oczyszczeniu płótna usunę część nowszej farby, żeby poszukać znajomych pociągnięć pędzla. Są odpowiednikiem odcisków palców. Można na ich podstawie ustalić tożsamość malarza. Ale zrobię tylko to, co konieczne, żeby wydać opinię. Jeśli obraz jest cenny, przekażemy go doświadczonej konserwatorce. Chyba że zna pan innego specjalistę.
– Nie, nie znam. Moim zamiarem było pozostawienie wszystkiego w rękach pana Masseya. Teraz oczywiście ufam, że pani zajmie się następnymi etapami – powiedział oficjalnym tonem.
Cóż za ulga!
– To bardzo uprzejme z pana strony, ale ja jestem historykiem sztuki, a nie konserwatorem. Poza tym nie mogę zostać tu długo.
– Tak panią ciągnie z powrotem do Anglii? Czeka tam na panią kochanek? – spytał.
Katherine zarumieniła się, słysząc osobiste pytanie.
– Owszem, mam przyjaciela, ale mówiłam o pracy.
Roberto zrobił zdziwioną minę.
– Jeśli poproszę pana Masseya, z pewnością zezwoli pani na dłuższy pobyt tutaj.
Katherine dopiła kawę i wstała.
– To zależy od niego – odparła.
– A jeśli się zgodzi, czy spowoduje to jakieś perturbacje w pani życiu osobistym? – Roberto wstał bardzo powoli, zaciskając zęby z bólu.
– Z pewnością nie.
W każdym razie nie takie, które liczyłyby się bardziej niż obraz. Katherine spojrzała na zegarek.
– Czas wracać do pracy. Zajdę jeszcze do pokoju po laptop.
– Zobaczymy się przy kolacji. Nie odprowadzę pani do bungalowu, bo mam świadomość, że chodzę zbyt wolno – rzekł ponurym głosem.
Katherine uśmiechnęła się niezręcznie.
– Zdam panu relację przy kolacji – powiedziała.
Roberto obserwował, jak Katherine wchodzi na piętro. Jego początkowa niechęć ustąpiła pragnieniu, by lepiej poznać doktor Lister. Quinta była cudownym azylem, lecz czuł się tu samotny. Kuśtykając do swojego pokoju, uśmiechnął się gorzko. Jeszcze niedawno marzył o samotności. Matka wielokrotnie powtarzała mu, że trzeba uważać na marzenia, bo czasem się spełniają. Jak zwykle miała rację. On zaś chętnie zapłaci Jamesowi Masseyowi każdą cenę za to, żeby móc przez cały dzień wyczekiwać kolacji w towarzystwie Katherine. Rzadko spotykał takie