Ukochany wróg. Diana Palmer
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ukochany wróg - Diana Palmer страница 6
Kolana się pod nią uginały, piersi nabrzmiały. Zadrżała pod dotykiem dłoni Kingstona, a on przesuwał je po jej plecach, jakby rozkoszował się gładkością skóry.
– Chcę cię całować – wyszeptał gorączkowo, jego oddech owiewał jej usta. – A ty mnie, kochanie? Tak? Pragnęłaś tego przez całe tygodnie, przez lata, odkąd się spotkaliśmy. – Wargi Kingstona poruszały się drażniąco tuż przy jej ustach, dłonie pieściły plecy, zapomniała o dumie, o kontrolowaniu siebie. – Chcesz tego, Teddi?
– Kingston… – wypowiedziała błagalnie, wspinając się na palce.
Odsunął lekko głowę, dłonie zuchwale zsunął na jej pośladki, po czym ponownie przesunął je na plecy.
– Chcesz, żebym cię całował, Teddi? – spytał z krzywym uśmieszkiem.
– Tak – wyszeptała tęsknie. – Proszę…
Zgodziłaby się na wszystko, byle tylko ją pocałował, byle ziściło się to, o czym marzyła – o poznaniu smaku jego pięknie wykrojonych ust.
– Jak bardzo tego pragniesz? – dręczył ją. Pochylił głowę i delikatnie kąsał jej górną wargę, rozpalając ją jeszcze bardziej. – Tęsknisz za tym, kochanie?
– Tak – jęknęła z półprzymkniętymi powiekami, jej ciało omdlewało, kolana się pod nią uginały. – Kingston… proszę… – Była bliska płaczu.
Uniósł głowę i wpatrzył się w jej piękne rysy. Wyraz bólu przebiegł przez jego twarz. Odwrócił się, a ona nie wiedziała z jakiego powodu. Czy walczył o odzyskanie nad sobą kontroli? – zadała sobie w duchu pytanie, ale szczerze w to wątpiła. W każdym razie gdy ponownie się do niej zwrócił, jego twarz nie odzwierciedlała emocji.
– Może na twoje urodziny – rzucił aroganckim tonem – albo na Gwiazdkę. Teraz jestem zajęty – dodał ze śmiechem.
Teddi stała nieruchomo, zdezorientowana i zawiedziona.
– Jesteś nieludzki, zimny jak…
– Tylko przy kobiecie, która nie potrafi mnie rozpalić – wpadł jej w słowo. – Nie do wiary! Tak bardzo tego potrzebujesz, że byłabyś gotowa oddać się mężczyźnie, który budzi w tobie nienawiść.
Bezradna, patrzyła za nim, jak odchodził. Zranił jej dumę i tamtego dnia przysięgła sobie, że więcej nie pozwoli mu się upokorzyć. Udało się jej unikać go do końca pobytu, a gdy wraz z Jenną wchodziły na pokład samolotu, którym obie miały polecieć do Connecticut, nawet na niego nie spojrzała.
Westchnęła, patrząc na chmury za oknem. Wielokrotnie wspominała moment dotkliwego upokorzenia i zastanawiała się, czy kiedykolwiek potrafi o nim zapomnieć. W dodatku obudziły się upiory z przeszłości, prawdziwy powód jej oziębłości wobec mężczyzn. Jak na ironię, Kingston był jedynym, któremu pozwoliła się do siebie zbliżyć, a spotkała się z odrzuceniem i pogardą. Nie miał pojęcia o tym, że dla Teddi inni mężczyźni byli odstręczający.
– Saskatchewan – oznajmiła z zadowoleniem Jenna, siadając z powrotem obok przyjaciółki. – Zachodnia część, więc niedługo powinniśmy dotrzeć do domu – dodała i uważnie przyjrzała się przyjaciółce.
– Szukasz ukrytych zalet? – sprowokowała ją Teddi.
– Spytałam Kingstona o wiadro, którym w niego rzuciłaś – odparła z wahaniem.
– No i? – ponagliła ją Teddi, starając się, aby jej głos zabrzmiał neutralnie.
– Byłoby lepiej, gdybym w ogóle nie otworzyła ust – odrzekła z westchnieniem Jenna. – Czasami przychodzi mi do głowy, że on nie śpi po nocach, aby wymyślać nowe słowa, którymi mógłby mnie zaszokować.
Teddi przeniknął zimny dreszcz. Splotła dłonie na kolanach i zamknęła oczy. Najwyraźniej Kingston, podobnie jak ona, nie życzył sobie, aby mu przypominano o tamtym wydarzeniu. W sumie to dobrze, skoro jasno sformułował, jak bardzo jej nie znosi, a wręcz nią pogardza.
Gray Stag, posiadłość rodziny Devereaux, rozciągała się w dolinie u podnóża Gór Skalistych, niedaleko Calgary. Dom utrzymany w stylu francuskiego château, był obszerny i rozłożysty. Prowadził do niego długi, kolisty podjazd, po którego obu stronach rosły dorodne jodły. Łąki z obficie kwitnącymi polnymi kwiatami kontrastowały z majestatycznymi górami o szczytach pokrytych śniegiem. Na terenie posiadłości znajdował się kort tenisowy, basen z podgrzewaną wodą, a także wypielęgnowany ogród, przedmiot dumy starego ogrodnika.
Kingston posadził samolot na prywatnym pasie do lądowania w pobliżu hangaru, obok którego stał zaparkowany biały mercedes. Drobna siwowłosa kobieta w modnym szarym spodnium zaczęła machać do nich ręką, gdy tylko pojawili się w drzwiach samolotu.
– Mama! – wykrzyknęła Jenna i puściła się pędem, aby jak najszybciej się znaleźć w szeroko rozłożonych ramionach, zostawiając za sobą brata i przyjaciółkę.
– Pomyślałby ktoś, że nie było jej dwa lata, a tymczasem minęły tylko dwa miesiące – zauważył zgryźliwie Kingston.
– Miło mieć matkę, do której można się przytulić – powiedziała Teddi, która niezmiennie odczuwała brak rodziców. W jej głosie zabrzmiała nuta żalu.
Niespodziewanie Kingston położył jej delikatnie dłoń na karku.
– Niewiele zaznałaś miłości w swoim życiu, prawda? – spytał łagodnie. – Jennie jej nie zabrakło, oboje z matką postaraliśmy się o to.
– To widać – zgodziła się, myśląc o ciepłym, szczerym uśmiechu przyjaciółki. – Jest bardzo otwartą osobą.
– Moje przeciwieństwo – orzekł Kingston, zwężonymi oczami spoglądając przed siebie. – Nie obchodzą mnie ludzie.
– Zwłaszcza ja – mruknęła pod nosem Teddi.
– Nie wkładaj mi w usta słów, których nie wypowiedziałem. Na dobrą sprawę wcale mnie nie znasz. Nie zbliżyłaś się na tyle, aby mieć tę możliwość.
– Raz podjęłam próbę – przypomniała mu z goryczą.
– Tak – przyznał, spoglądając na zwróconą do niego profilem Teddi. – Zostawiło blizny, co?
Wzruszyła ramionami, żałując, że jej się to wymknęło.
– Każdy ma prawo czasem się wygłupić.
– Wiele razy od tamtego czasu zastanawiałem się, co by się wydarzyło, gdybym wtedy się nie wycofał – wyjawił cicho, zwalniając kroku, bo zbliżyli się do Jenny i pani Devereaux.
Serce Teddi zabiło trwożnie.
– Walczyłabym z tobą – oznajmiła z prowokującym spokojem.