Nigdy nie mówię nigdy. Marta W. Staniszewska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nigdy nie mówię nigdy - Marta W. Staniszewska страница 5

Nigdy nie mówię nigdy - Marta W. Staniszewska

Скачать книгу

lekkością.

      Pani Jenkins wyszła z nadzieją wypisaną na twarzy i przekazując wyrazy miłości dla mojego ojczulka, a ja oparłam się o oparcie fotela i przymknęłam powieki. To był zadziwiająco wyczerpujący czwartek. Sprzeczka z Ethanem, pan Pratt, pani Jenkins i jej nudno-rattan… a to była dopiero pierwsza połowa dnia. Co jeszcze przede mną? Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk interkomu.

      – Sam, jesteś tam? – usłyszałam zaniepokojony głos Jennifer.

      – Co się stało, Jennifer? – wychrypiałam, zaspanym głosem.

      – Nic takiego, przypominam tylko o telefonie na piątej…

      – Jennifer, skup się, kochanie. Zwłaszcza dziś, kiedy u mnie z tym trudno – upomniałam ją z czułością. – Przecież pani Jenkins już poszła.

      – Tak, ale naprawdę masz telefon na piątej… To pani Kent.

      – Ojej – zająknęłam się i nieco speszyłam.

      Kurczę, tylko nie ona! Nie miałam teraz siły i pomysłu, aby się tłumaczyć.

      – Czy możesz powiedzieć jej, że mnie nie ma?

      – Bardzo mi przykro, ale już poinformowałam panią Kent, że odbierzesz jej telefon. Przepraszam, jeśli zrobiłam coś niestosownego – głos Jennifer był coraz bardziej skonsternowany. – Mówiłaś, że rodzinę mam przełączać bez konsultacji.

      – Eh – westchnęłam pod nosem. Co prawda, to prawda. Poza tym wiecznie ukrywać się przed nią nie mogę.

      Czas zmierzyć się z przeszłością.

      – Oczywiście, Jen, dziękuję, przełącz mnie, jeśli możesz.

      Chwilę później uderzył mnie w ucho rozwścieczony głos:

      – Ryder, ty małpo! Jak długo mam czekać, aż łaskawie do mnie zadzwonisz i ze mną porozmawiasz? A w ogóle to obiecałaś mi, że do mnie przyjedziesz i poznasz moją rodzinę… – trajkotała, a w tle usłyszałam szum ulicy i klakson. – Uważaj, jak jeździsz! – wrzasnęła do słuchawki, aż musiałam odsunąć ją od ucha.

      – Od naszej poprzedniej rozmowy byłam troszkę zapracowana, wiesz, jak jest…

      – To było w zeszłym roku! – warknęła, ale pomiędzy tyradą wyczuwałam rozbawienie lub co gorsza nutkę współczucia.

      – Boże, Sophie, wybacz mi, nie wiem, jak to się stało, po prostu ostatnio dni uciekają mi między palcami, przepraszam – błagałam autentycznie skruszona. Kolejny klakson i dźwięk dzwonka w tle rozmowy, potem trzaśnięcie.

      Fatalna ze mnie przyjaciółka i jeszcze gorsza kuzynka. Nie dość, że nie było mnie na jej wieczorze panieńskim i ślubie, bo miałam do zamknięcia ważny projekt, to jeszcze od kilkunastu ostatnich miesięcy próbuję wybrać się do niej, aby poznać jej synka Filipa. Pewnie już zaczął raczkować. Niedługo zacznie chodzić, znajdzie dziewczynę, a potem pójdzie na studia, a ja nawet nie poznam go na ulicy? I jeszcze ten mąż Sophie… Aleksander Kent. Widziałam go kilka razy na okładkach magazynów biznesowych i plotkarskich, ale nigdy nie poznałam osobiście. W ich życiu tak szybko wszystko się potoczyło. Nawet się nie obejrzałam, a byli po ślubie. A mnie nie było przy Sophie, choć kiedyś byłyśmy nierozłączne. Nie powinnam nazywać się jej przyjaciółką nawet w myślach. Na szczęście rodziny się nie wybiera, więc chyba tylko dlatego Sophie jeszcze walczyła o to, aby się ze mną skontaktować.

      – Wiem, jestem złym człowiekiem, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie… – mruknęłam.

      – Oj, zamknij się, Ryder! Takich tekstów nasłuchałam się od ciebie już setki razy – uciszyła mnie stanowczo. Szum w telefonie ucichł, jakby weszła do jakiegoś pomieszczenia. – Gdzie jesteś przez najbliższe trzy minuty, kłamczucho?

      No i doigrałam się. Byłam w takim szoku, że nie umiałam powiedzieć nic innego jak tylko:

      – W biurze, ale…

      – Nie ruszaj się stamtąd! – zażądała.

      – Sophie, ja zaraz mam ważne spotkanie.

      – Okłamywanie mnie nic ci nie pomoże. Jennifer powiedziała mi, że w kalendarzu nie masz nic aż do wieczora – syknęła wyraźnie oburzona i rozłączyła się.

      Nie, nie, nie! Nie mogła tu teraz przyjechać! Na pewno miałam jakiś dobry powód, aby skoczyć z nią na kawę i potem wyrwać się w pośpiechu. Znów będzie mnie wypytywać, znów lustrować i ganić, że nie mam dla niej czasu, że rodzina dla mnie nic nie znaczy. Nie, nie miałam dziś na to siły.

      – Jennifer! – wywołałam moją sekretarkę przez interkom. – Przypomnij mi, proszę, co mam na dziś w kalendarzu?

      – Sekundkę, sprawdzam… – odparła. Przecież dopiero to sprawdzała! – O dwudziestej kolacja z Charliem Ryderem, poza tym nic.

      Kurczę, znaczy, że nie mam żadnej drogi ucieczki? Przypomniałam sobie, że wczoraj dzwonił do mnie po raz kolejny przedstawiciel firmy sprzedającej materiały do obić mebli. Bardzo zależało mu na spotkaniu. Mogłam go wcisnąć na czternastą.

      I wtedy w drzwiach pojawiła się ewidentnie wściekła Sophie! Rozwiany blond włos, jak z filmu, wkroczył najpierw, a za nią reszta blond furii. Wyglądała powalająco. Piękna, klasyczna twarz o słowiańskiej urodzie, zdrowa, jasna cera. Zgrabne, wysokie ciało, otulone granatową dopasowaną sukienką, z ołówkowym dołem, nawet po całkiem niedawnej ciąży nie straciło na jakości. Szpilki do nieba. Małe niegdyś piersi teraz uwidoczniły się, zapewne pod zbawiennym urokiem karmienia dziecka. Ewentualnie w grę wchodziła jeszcze operacja. Jej mąż był jednym z najbogatszych ludzi w kraju, na pewno więc było ją stać na zabieg w najlepszej klinice. Musiałam ją o to zapytać.

      Tuż za nią w progu pojawiła się olbrzymia postać mężczyzny, i gdy tylko wyłoniła się z cienia, z wrażenia zbierałam szczękę z podłogi.

      – Teraz mi już nie uciekniesz, Ryder! – Sophie bez ogródek rozpoczęła swój słowny atak, ale ja, choć szczerze miałam ochotę uciekać, nie byłam w stanie nawet drgnąć, zapatrzona w mężczyznę, który wszedł do mojego gabinetu. Przystojną jak z rozkładówki kalendarza dla pań twarz, zdobił najbielszy z uśmiechów. Dłuższe blond włosy niesfornie spadły mu na ramiona. Nie umiałam oderwać od niego oczu. Wielki półbóg w ludzkim ciele. Gigantyczny, umięśniony tors poruszał się powoli pod koszulą i czarną, sportową marynarką. Nawet przez kolejne warstwy odzieży widać było, że na jego ciele nie ma nawet grama zbędnego tłuszczu.

      – Aleks Kent – odezwał się, a baryton jego głosu zadudnił mi w piersi. Wyciągnął dłoń na przywitanie, jego uśmiech stał się szerszy i teraz ukazywał dwa rzędy białych i równych zębów.

      Bezwładnie wyciągnęłam dłoń i przyjęłam nią silny, męski uścisk. A co zrobiłam potem? Nic! Dalej się gapiłam…

      Nagle poczułam kuksańca na ramieniu, który wybudził mnie z transu. Odwróciłam wzrok od chyba

Скачать книгу