Nigdy nie mówię nigdy. Marta W. Staniszewska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nigdy nie mówię nigdy - Marta W. Staniszewska страница 6
Schyliłam się do Sophie, przyciągając ją do siebie i całując mocno w policzek.
– Gdzie takich rozdają? – szepnęłam do jej ucha, a ona roześmiała się w głos.
– Opowiem ci wszystko przy kawie – odparła, przytulając mnie i prowadząc pod rękę w stronę wyjścia.
Aleks Kent ruszył za nami, nie odrywając ucha od telefonu. Boże, jak on się poruszał…
– Tak się cieszę, że w końcu pogadamy. Mam ci tyle do powiedzenia – trajkotała Sophie. – O moim małym Filipie, o tym tu wielkoludzie… – Spojrzała na męża z miłością, a on odpowiedział uroczym mrugnięciem powieki. – Muszę ci koniecznie opowiedzieć o domu na Barbados! – zapiszczała. – Matko, tyle się wydarzyło, odkąd ostatni raz cię widziałam.
Jak ja tęskniłam za tym jej potokiem słów. Serio tęskniłam!
Popołudnie spędziłam w towarzystwie Sophie i pierdyliarda zgłosek, które wypowiedziała w moim kierunku. Dowiedziałam się, jak poznała swojego demonicznie przystojnego męża, jak zaszła w ciążę, jak planowali ślub i napomknęła, jak została dwukrotnie porwana, ale obiecała, że resztę opowie mi, kiedy będziemy same, bo to nie jest temat na pełną ludzi kawiarnię. Nie chciałam wierzyć w jej historie, ale nie miałam podstaw żeby je negować, poza tym, że były nadzwyczaj nieprawdopodobne i niezwykłe. Takie przygody mogłaby mieć tylko ona. Choć domyślałam się, że spora zasługa leżała tu po stronie ciekawej przeszłości jej osobistego nordyckiego bożka, który na szczęście – bo nie byłabym w stanie skupić się na niczym innym jak jego bicepsy – nie dotrzymywał nam towarzystwa i ulotnił się na jakiś trening. No tak, takie ciało trzeba było jakoś zbudować.
Gdy koniec końców udało mi się wyrwać z objęć Sophie, bo musiała biec do swojego synka i swojej idealnej rodziny, o której nasłuchałam się dziś za wszystkie czasy – naładowana jej energią nareszcie dotarłam do domu. Ogarnęła mnie kojąca ulga, że mam to za sobą. No bo ile można słuchać o perfekcyjnym życiu perfekcyjnej kuzynki. Jak to jej mąż starał się o nią, jak przechodzili przez kłopoty, jak walczyli o miłość. Ble…
Niestety, chwilę później ulgę zastąpiła nostalgia, a za nią przypałętał się smutek. Smutek tak wielki, że zmienił się w złość i zazdrość. Czy ja nie zasługuję na takie idealne życie jak ona? Może nie zasługuję, może to, co robię na co dzień, nie spotyka się z przychylnością losu i fortuna nie raczy mnie obdarzyć takim szczęściem. Czy kiedyś doczekam się swojego happy endu? I czy ja w ogóle chcę takiego końca? Sama nie wiedziałam, co mam czuć, wściekłość czy radość z faktu, iż dzięki mojemu specyficznemu charakterowi nie spotka mnie w życiu nic tak cudownie mdłego, tak słodkiego do porzygania tęczą… Powiedziałam: „specyficznemu charakterowi”? Ha, ha, no tak, „specyficzny” to zbyt delikatne określenie…
Szybki prysznic i byłam gotowa na comiesięczną kolację w domu rodzinnym.
Rozdział 3
Zadzwoniłam do drzwi w kolorze orzecha włoskiego i weszłam do środka, nie czekając aż ktoś mi otworzy. Tak robiłam zawsze i Charlie nie gniewał się na mnie za mój mały zwyczaj, nawet po latach, gdy już dawno nie mieszkaliśmy razem. Usamodzielniłam się w wieku dziewiętnastu lat. Od tamtej pory zarabiałam na siebie i mieszkałam samodzielnie. Od tamtej też pory pracowałam na swoją zawodową opinię.
Gdy szłam korytarzem po domu rodzinnym, zrzuciłam buty i zawiesiłam kurtkę na haczyku. W moje nozdrza uderzył zapach grillowanego kurczaka.
Piętnaście lat. Tyle lat minęło, odkąd wyprowadziłam się z domu i zaczęłam pracę w pracowni architektonicznej znajomego Charliego, Davida Hollfielda. Dave, po namowach mojego ojczyma przyjął mnie na stanowisko posłańca, lecz dzięki bystrości i wyjątkowej zdolności do uczenia się, a przede wszystkim obserwowania i wyciągania wniosków, szybko awansowałam na pozycję młodszej recepcjonistki, aby następnie zająć miejsce asystentki Davida. Nie obchodziły mnie plotki chodzące za mną po całej firmie, że dostałam się na to stanowisko dzięki temu, ze wskoczyłam Davidowi do łóżka. Najważniejsze, że ja wiedziałam, jak wiele pracy włożyłam, aby znaleźć się w tym właśnie miejscu i jak wiele poświęciłam. Łóżko i fantastyczny seks przyszły po wszystkim, po awansach, po przyjaźni, po miłości… i były jedynie
miłym dodatkiem…
Charlie wyciągał naczynia z szafki, słyszałam, jak talerz uderza o talerz.
David nauczył mnie wszystkiego, co wiedział o prowadzeniu firmy, odkrył także moją zdolność do projektowania i niezwykłe wyczucie i oryginalność, czym mogę pochwalić się po latach i z czego słyną moje aranżacje. To także on nauczył mnie czerpać radość z seksu i to on był moją piątką na szynach…
Przyjrzałam się sobie w lustrze wiszącym na ścianie naprzeciw wejścia do kuchni i poprawiłam zmierzwione wieczornym wiatrem włosy.
To David ukształtował mnie taką, jaka jestem. Ulepił Samanthę Ryder z szarej gliny, którą była. Z bezkształtnej masy wyrzeźbił dzieło, które właśnie patrzyło na mnie z odbicia. Dzieło może niedoskonałe, ale doskonale zdające sobie sprawę ze swoich wad i zalet. Dzieło kompletne. Czy spisał się dobrze, czy źle, to osądzi historia. Gdy kończyłam pracę w jego firmie, żeby założyć własną, odchodziłam bez żalu, zostawiając za sobą przeszłość. Tego właśnie dawno temu nauczył mnie David. Radości z życia i czerpania z niego dużą łyżką. Nawet, po tylu latach, gdy już nie byliśmy razem, a widywaliśmy się tylko sporadycznie i w pośpiechu na kawie lub kolacji, wciąż w myślach dziękowałam mu za to, że kiedyś zjawił się w moim życiu i uratował mnie przed samą sobą.
– Jesteś! – zawołał Charlie i przywitał mnie radośnie. – Chodź, pomożesz mi wyciągnąć bataty z piekarnika – powiedział, a ja w jego bursztynowych oczach, tak różnych od moich, dostrzegłam ten sam smutek, który czułam wewnątrz. Mama zawsze przyrządzała bataty z kurczakiem, to było jedno z jej popisowych dań. Patrząc na siwiejące włosy Charliego, mojego najlepszego przyjaciela i ojczyma, choć w pełni i totalnie mojego ukochanego taty, miałam wrażenie, że od pogrzebu mamy znacząco się posunął i dorobił kilku głębszych niż przedtem zmarszczek. Odwzajemniłam jego smutny uśmiech i odziana w rękawice schyliłam się do piekarnika po naczynie żaroodporne. Rozumieliśmy się w tej chwili bez słów. Teraz, kiedy zabrakło mamy, choć nie łączyły nas więzy krwi, czułam się jego córką bardziej niż kiedykolwiek przedtem.
Rozdział 4
W nocy nie spałam zbyt dobrze i bynajmniej nie była to wina batatów z kurczakiem Charliego.
Piątek zleciał mi na kilku spotkaniach, o których zapominałam w momencie ich zakończenia i szybkim numerku w mojej łazience z Ethanem zaraz po spotkaniu zarządu – tak dla rozluźnienia. Mając w pamięci roztargnienie z dnia poprzedniego, wolałam nie zaliczać go przed ważnym zebraniem. Na szczęście dziś temat wyjścia na drinka nie powrócił, ale Ethan nie był do końca sobą. Po wszystkim, analizując jego smutne spojrzenie i przystojną, młodą twarz, miałam wrażenie, że błądził myślami gdzieś