Niewolnicy snów. Część 1. Dominika Budzińska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niewolnicy snów. Część 1 - Dominika Budzińska страница 2
Suto zastawiony stół prezentował się okazale. Świeże owoce, półmisek drogich, wyszukanych serów, trochę chudych wędlin, trzy rodzaje marmolady babcinej roboty, jajka na bekonie, chrupiące grzanki, sok z pomarańczy, świeżo parzona kawa. Śniadania w tym domu zawsze były ucztą. Podobnie jak pozostałe posiłki. Jednak to właśnie poranną biesiadę Emily uważała za najważniejszą.
Martika nic nie mogła przełknąć. W końcu udało się ją namówić na sok i pół banana. Wciąż nie doszła do siebie po nocnym koszmarze. Nie mogła też uwierzyć, że to ostatnie chwile spędzone w tym domu.
II
Budynek szkoły otoczony był wysokimi brzozami. Był to stary gmach, pamiętający jeszcze lata dwudzieste. Dziś pięknie odrestaurowany służył miejscowej młodzieży, mieszcząc w sobie liceum, pokaźną bibliotekę i dom kultury. Na dziedzińcu stały nieliczne grupki młodej społeczności. Niektórzy palili papierosy. Skrzywiła się, przechodząc obok. Wciąż pamiętała, jak zakończyły się jej siedemnaste urodziny, obchodzone dość niedawno. Właśnie wtedy po raz pierwszy spróbowała papierosa, zaciągając się zbyt mocno. Skończyło się kaszlem, mdłościami i ostatecznie chwilowym porzuceniem myśli o niesmacznej używce.
Rozpoczął się pierwszy dzień w zupełnie nowej, nieznanej szkole. Nagle znalazła się gdzieś daleko od miejsca, które kochała, w którym zostawiła wspaniałych przyjaciół, spędziła beztroskie dzieciństwo, przeżyła pierwszy pocałunek i pierwsze młodzieńcze zauroczenie. Z tamtym miejscem łączyło ją tak wiele przyjemnych wspomnień. Bała się. Rozpoczynała nowy rozdział życia, na który nie była przygotowana.
– Cześć, to ty jesteś ta nowa? – usłyszała głos. – Wierzby szumiały, że przybędziesz. – Odwróciła się. – Nie wspomniano, żeś tak urodziwa! – chłopiec ujął jej dłoń. – Scott jestem. Dla bliższych znajomych może być Scotti – ukłonił się w pas, a potem uśmiechnął szczerze, ukazując nieskazitelną biel zębów.
– Martika – powiedziała nieśmiało, nie wiedząc, co się dzieje.
– Otóż najwyraźniej, piękna panno, będziemy wspólnie pochłaniać wiedzę w tym oto gmachu – rozłożył szeroko ręce. – Wskazać drogę? – zapytał po chwili, zawadiacko podnosząc brew.
Parsknęła śmiechem.
– Prowadź – wykonała ukłon godny damy.
– No i nie pomyliłem się – odparł. – Mam wręcz niesamowitą intuicję, jeśli chodzi o kobiety, zwłaszcza tak piękne.
– To znaczy? – zapytała rozbawiona jego pewnością.
– To znaczy, że miałem rację! – wykrzyknął, a następnie chwycił ją pod ramię. – Pani pozwoli.
Ruszyli długim, jasnym korytarzem w stronę klasy. Dziewczyna przyglądała się ciekawie kolorowym malowidłom na ścianach. Wydały jej się znajome.
– Czyje to prace? – zapytała.
– Sofie. Nasza artystka. Piękna, choć trochę dziwna bestyjka. Za chwilkę ją poznasz. Jest w naszej grupie.
– Te wszystkie obrazy? – nie mogła wyjść ze zdumienia.
– No właśnie. Też się dziwię. Że też jej się chce.
– Są takie… niesamowite.
– Niesamowite? – uśmiechnął się, kiwając z niedowierzaniem głową. – Dziewczyno, co ty mówisz? Są straszne, mroczne, przerażające! Ja bym się aż tak nie zachwycał.
– To musi być bardzo ciekawa osoba, ta Sofie. Pewnie wygląda dziwacznie, jak prawdziwa artystka.
– Będziesz zawiedziona.
Nie zdążyła zapytać dlaczego. Nagle znalazła się w sali, w której panował straszny hałas. Wszyscy przekrzykiwali się nawzajem. Spojrzała na Scotta. Ten jedynie wzruszył ramionami i wmieszał we wrzeszczący tłum.
Dziewczyna, ignorując zamieszanie, postanowiła się rozejrzeć. Pomieszczenie było spore jak na zwykłą szkolną klasę. Po prawej stronie na błękitnej ścianie wisiała wielka, czarna tablica. Widniał na niej napis namalowany żółtą kredą.
– „Drętwiarzom dziękujemy” – przeczytała, mrucząc pod nosem.
Zastanowiła się przez moment, do kogo mogą być skierowane te słowa, skoro nikt z przebywających w klasie nie wydawał się drętwy. Wręcz przeciwnie. Może to jej zgotowali tak serdeczne powitanie?
Spojrzała w lewo. Druga ściana była różowa. Wisiała na niej następna tablica. Zaskoczyło ją to.
Pozostała, biała ściana była bogato ozdobiona mnóstwem starych obrazów, oprawionych w szerokie, złote ramy. Przez dłuższą chwilę przyglądała się zaciekawiona. Były to portrety ludzi o identycznych twarzach. Zmieniały się tylko fryzury, kolory oczu, włosy i stroje. Portretów było tak dużo, że zajmowały całą powierzchnię, od sufitu po podłogę.
Ostatnia ściana składała się z siedmiu szerokich, drewnianych okien. Nic tutaj do siebie nie pasowało. Różowa i niebieska ściana, ponure obrazy, czerwone ławki, krzesła stojące na środku w dwóch długich rzędach, wreszcie dwie wielkie tablice.
W takim miejscu skupienie na lekcji wydawało się niemożliwe. Zastanawiała się, czy dziwny wystrój nie jest przypadkiem powodem panującego tu chaosu.
– Boże! Co to ma być? – pomyślała. – Gdzie ja jestem?
Chciała wrócić do Inverness. Do ukochanego portowego miasteczka. Do domu. Zatęskniła za Szkocją. Za miejscem, w którym spędziła tyle szczęśliwych chwil. Decyzja o przeprowadzce zaskoczyła wszystkich. Niespodziewanie została wyrwana z bezpiecznego świata, jak młode drzewko, które zdążyło zapuścić korzenie. Nie chciała wyjeżdżać aż na południe Anglii. Nie zdążyła się nawet pożegnać z niektórymi z przyjaciół. Tata po prostu tydzień temu przyszedł wieczorem z pracy i jakby nigdy nic, podczas kolacji oznajmił, że muszą natychmiast wyjechać. Firma, w której pracował, otwierała kolejną siedzibę w Wielkiej Brytanii, a on jako główny koordynator projektu był niezbędny. Mieli zaledwie kilka dni, by wszystko pozałatwiać, zamknąć ważne sprawy, spakować najbardziej potrzebne rzeczy, pożegnać znajomych. Kilka dni to zdecydowanie za mało, by choćby zacząć oswajać się z tą myślą, a co dopiero przejść do czynów. Miała żal do ojca, że nie umiał tego zorganizować inaczej. Rozumiała brak wpływu na decyzję szefa, ale przynajmniej mógł opóźnić termin wyjazdu. Zdążyłaby urządzić pożegnalne spotkanie, spędzić jeszcze trochę czasu z przyjaciółmi, a przede wszystkim wyjaśnić Paulowi, dlaczego muszą się rozstać.
Tak postanowiła. Nie widziała sensu związku na odległość. Od zawsze słyszała, że takie rozwiązania się nie sprawdzają, więc dlaczego tym razem miałoby być inaczej?
– Nie będzie pierwszej lekcji! Gościu od matmy się rozchorował! Biedaczysko! – usłyszała, jak ktoś wydziera się w tłumie, usilnie próbując go przekrzyczeć.
Sala opustoszała