Niewolnicy snów. Część 1. Dominika Budzińska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niewolnicy snów. Część 1 - Dominika Budzińska страница 6
Zdziwiła się. Ten dziwny, skaczący, pstrokaty okaz coś jednak kojarzył. Nabrała głęboko powietrza, zastanawiając się, co powinna odpowiedzieć, ale nie zdążyła, kobieta bowiem złapała ją mocno za rękę i z całej siły pociągnęła za sobą. Jak burza gradowa przeleciała przez szkolny korytarz, głośno stukając śmiesznymi bucikami i szarpiąc wystraszoną dziewczynę. Wreszcie z hukiem wpadły do klasy, w której siedziało parę osób, głośno o czymś rozprawiając. Na widok dyrektorki uczniowie poderwali się z krzeseł.
– No, no, siadajcie, moje żabki – zaczęła. – Oto wasza nowa koleżanka, cha, cha, no! Zajmijcie się nią, jak należy, no, no, żebym potem nie musiała się za was wstydzić, cha, cha! – ryknęła donośnym głosem, odwróciła się na zielonej szpileczce i już jej nie było.
Martika miała wrażenie, że za moment spali się żywcem. Takiego wstydu nie przeżyła nigdy. Chciała zapaść się pod ziemię, najlepiej zniknąć na zawsze. Czuła, jak twarz z sekundy na sekundę robi się coraz bardziej purpurowa. Nie mogła się ruszyć. O wydaniu z siebie jakiegokolwiek dźwięku też nie mogło być mowy. Pomyślała, że to koniec. Za chwilę po prostu osunie się na podłogę i zakończy żywot, co w tej sytuacji nie byłoby nawet takie złe. Na szczęście nie wszyscy jeszcze dotarli, chociaż wbity w nią wzrok tych kilku osób wystarczał, by poczuć się tak okropnie, jak w tej chwili. Już miała zbierać się do ucieczki, kiedy nagle jeden z uczniów siedzących najbliżej wyciągnął rękę.
– Justin – przedstawił się, podając dłoń. – Naprawdę nie ma się czym martwić! Wszyscy wiedzą dokładnie, na co stać panią Marthe Becston – zaśmiał się.
Martika ani drgnęła.
– No już, dziewczyno! Nie przejmuj się. Widzisz przecież, że nikogo to nie bawi. W tej budzie wszyscy są bardziej poważni od niej. Uwierz, że szanowna pani dyrektor to taka dość specyficzna istota, ale da się lubić. Sama zobaczysz – próbował ją uspokoić.
Do klasy zaczęli schodzić się ludzie. Z trudem doszła do pustej ławki pod oknem. Miała nogi jak z waty. Usiadła, chowając twarz w dłoniach. Sala zrobiła się pełna. Podobnie jak poprzedniego dnia w pomieszczeniu zapanował chaos. Próbowała opanować emocje, czując, że za chwilkę wybuchnie płaczem. Zanim wszedł nauczyciel, zdążyła wybiec prawie niezauważalnie. Schowała się w najbliższej toalecie, zalewając potokiem łez. Tylko nagły dzwonek na lekcję zagłuszył przeraźliwie głośne szlochanie. Nie mogła stłumić żalu. Przerażało ją to, co się ostatnio działo. Nie potrafiła zapanować nad emocjami. Mogła przecież, jak dawniej, być pewna siebie i uśmiechnięta, nie okazywać zaskoczenia, obrócić to głupie zajście w żart. Próbowała zebrać myśli. Zastanawiała się, co powinna teraz zrobić. Za nic na świecie nie chciała wracać do klasy. Myślała o Scotcie. Jak mógł nie przyjść? Gdyby był przy niej, na pewno wszystko wyglądałoby inaczej. Przypomniała sobie wczorajszy poranek. Nikt jej nawet nie zauważył. Stała wśród tych ludzi, jakby była niewidzialna. Był tylko Scott i ona. A może to ich tam nie było, może jej się tylko zdawało. Przyszło jej na myśl, że to był tylko kolejny dziwny sen. Może Scott wcale nie istnieje? Czuła, że zaczyna wariować.
– Weź się w garść – powiedziała, wzięła głęboki oddech i podeszła do lustra.
Wyglądała okropnie. Opłukała twarz zimną wodą, próbując zmyć resztki spływającego po policzkach tuszu do rzęs. Oczy miała opuchnięte od płaczu. W niczym nie przypominała dziewczyny, która rano z zadowoleniem przeglądała się w lustrze toaletki.
Rozległ się dzwonek na przerwę. Zdziwiła się, że minęła prawie godzina. Zdecydowała, że wróci na lekcje. Na korytarzu natknęła się na Justina.
– Co teraz mamy? – zaczepiła go.
– Żyjesz? – spojrzał zdziwiony. – Wszyscy, łącznie z psorem od anglika, zastanawiali się, gdzie przepadłaś.
– Musiałam coś załatwić.
– Aaa… – pokiwał głową ze zrozumieniem. – Nawet domyślam się co. Przeziębiłaś się nagle, czy to alergia? – zapytał, przyglądając się jej twarzy.
Udała, że nie słyszy.
– To gdzie ta lekcja?
– Jaka lekcja? Może powinnaś jeszcze coś załatwić? – zażartował.
– Daruj sobie.
– No dobra. Mamy chemię. Tutaj – wskazał salę obok.
– Dzięki – weszła do klasy, mając nadzieję, że za chwilę zobaczy Scotta i wszystko się wyjaśni, ale wciąż go nie było.
Reszta zajęć minęła spokojnie. Nauczyciele okazali się na szczęście mniej egzaltowani od nawiedzonej pani dyrektor, a ludzie w klasie wyrozumiali i niezwykle przyjaźnie nastawieni do życia. Nie spodziewała się tego. Myślała, że po porannej prezentacji już na zawsze pozostanie obiektem drwin i mało wyszukanych żartów. Tymczasem oni przyjęli ją jak dawno niewidzianą, dobrą koleżankę, która na jakiś czas musiała wyjechać. W poprzedniej szkole nie mogłaby liczyć na tak entuzjastyczne przywitanie. Zaskoczyło ją, że nagle potrafiła otwarcie i swobodnie rozmawiać, pomimo że zupełnie ich nie znała. Nawet nie zauważyła, kiedy minęło siedem lekcji. Tak bardzo była zaabsorbowana nową sytuacją, że na chwilę zapomniała o Scotcie. Wszystko wydało się niesamowite i niewiarygodne. Zaczynało jej się tu podobać. Każda kolejna minuta mogła być następną niespodzianką, a najprzyjemniejszy wydał się fakt, że niczego nie była w stanie przewidzieć.
– Odprowadzić cię gdzieś? – zagadnął Justin, kiedy opuścili salę.
– Nie, ale dziękuję za miłą propozycję – uśmiechnęła się.
– Ładniej wyglądasz, kiedy nie płaczesz.
– Naprawdę? Dobrze wiedzieć, bo miałam zamiar częściej zalewać się łzami.
– No i co? Zmieniłaś zdanie?
– Właśnie się zastanawiam. Uwielbiam nawilżać twarz. To podobno zdrowe i doskonale oczyszcza mózg z głupoty, więc ostatnio nie robię nic innego, tylko ryczę – zrobiła poważną minę, po czym parsknęła głośnym śmiechem.
– Dobre. Też powinienem spróbować – śmiał się razem z nią.
Wyszli ze szkoły. Było chłodno. Znowu zanosiło się na deszcz. Co jakiś czas silny podmuch wiatru porywał w górę kolorowe liście. Martika wyjęła z torby kurtkę. Zarzuciła ją na ramiona.
– Zmarzniesz – powiedział nagle. – Powinnaś ją ubrać.
– Naprawdę miło, że tak się troszczysz – była zaskoczona. – Dziękuję, ale jestem dużą dziewczynką. Potrafię o siebie zadbać. Przynajmniej w kwestii ubioru.
– Jasne – pokiwał głową. – To co, może dasz się jednak odprowadzić? – nie dawał za wygraną.
– Nie słuchasz? Do jutra, Justin. Postaram się przybyć na pierwszą lekcję – uśmiechnęła się, a potem zarzucając kaptur na głowę, szybkim krokiem ruszyła przed siebie.
Szkoła mieściła się na obrzeżach