Niewolnicy snów. Część 1. Dominika Budzińska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niewolnicy snów. Część 1 - Dominika Budzińska страница 7

Niewolnicy snów. Część 1 - Dominika Budzińska

Скачать книгу

Martika uwielbiała takie pejzaże. Przyroda zawsze ją zachwycała. Pomimo zimna i deszczu, który zaczynał właśnie kropić, postanowiła pokręcić się po parku. Było tu bardzo przyjemnie. Mnóstwo wąskich, krętych alejek prowadziło do olbrzymiej fontanny, która stanowiła punkt centralny całego obszaru. Co parę metrów stały niewielkie drewniane ławeczki zakończone żeliwnymi okuciami. Przy każdej znajdował się podobnie wykonany kosz na śmieci. Wzdłuż alejek rosły krzewy bukszpanu i drzewka akacjowe, pośród których, co pewien czas, wyrastała wysoka latarnia. Dodatkową ozdobą parku były dwa spore stawy, licznie zamieszkiwane przez grupę głośnych kaczek i kilka czarnych łabędzi. Pomyślała, że w nocy musi być tu jeszcze ciekawiej i zapragnęła niebawem to sprawdzić. Park był zadbany i sprawiał wrażenie miejsca rzadko odwiedzanego przez mieszkańców. Co prawda, w niektórych godzinach aż roiło się tutaj od młodzieży, zwłaszcza tej, która z jakiegoś powodu nie mogła w tym czasie uczestniczyć w lekcjach. Przeważnie jednak było tu pusto i spokojnie. Dziewczyna zastanawiała się, po co ktoś zadał sobie tyle trudu? Po co tworzyć tak wielki park w miejscu, w którym nikt z niego nie korzysta? Jeśli powstał jedynie z myślą o pobliskiej szkole, niestety, na wiele się nie przydał. Popołudniu, kiedy kończyły się zajęcia, a zwłaszcza po siedemnastej, kiedy zamykano bibliotekę, trudno tu było spotkać kogokolwiek.

      Wyjęła z kieszeni spodni telefon i sprawdziła godzinę. Dochodziła szesnasta trzydzieści. Przestało kropić, ale niebo było nadal zachmurzone. Usiadła na ławce niedaleko stawu. Nie chciało jej się wracać do domu. Przez chwilę obserwowała, jak dwie kaczki biją się o kawałek chleba, który rzuciła im przechodząca obok staruszka. Po drugiej stronie jakaś para śmiała się głośno, co chwilę przytulając. Zamyśliła się. Przypomniała wczorajsze popołudnie. Nie miała pojęcia, co się dzieje ze Scottem. Nie zdążyli nawet wymienić numerów. Byli sobą zbyt oczarowani, zajęci rozmową, pewni, że za chwilę znowu się zobaczą. Wszystko stało się tak szybko. Wzbierała w niej złość. Była na siebie wściekła. Przez roztargnienie nie mogła się teraz skontaktować. Gdyby miała ten cholerny numer. Scott nie mógł przecież bez powodu nie pojawić się w szkole. Nie mógł zapomnieć o spotkaniu. Była pewna. Miała nadzieję, że nic się nie stało, ale podświadomie zaczynała się denerwować.

      Nagle pomyślała o kafejce. Jedyna możliwość, by się czegokolwiek dowiedzieć. Poderwała się z ławki. Idąc, próbowała w myślach odtworzyć drogę. Niestety nie pamiętała wielu szczegółów. Wczorajszy deszcz i potworna wichura skutecznie utrudniały widoczność. Pokonała tę trasę, zupełnie nie zwracając na nic uwagi, marząc tylko o tym, by schronić się przed burzą. Dopiero teraz dotarło do niej, jak bardzo była nierozsądna. Przecież tak naprawdę kompletnie go nie znała. A gdyby zrobił jej krzywdę, okazał kimś innym? Zganiła siebie za te myśli. Przypomniała sobie jego oczy, wpatrzone w nią z takim spokojem. Był delikatny i opiekuńczy. Na samo wspomnienie robiło jej się gorąco.

      Dość długo krążyła po okolicy, próbując znaleźć ukrytą pośród uliczek kawiarenkę. Miejsce jakby zapadło się pod ziemię. Zatęskniła za wczorajszym dniem, za każdą chwilą. Chciała, by tamten czas nagle wrócił i na długo się zatrzymał.

      Wieczór dłużył się niemiłosiernie. Od momentu, kiedy zrezygnowana wróciła do domu, nie mogła się na niczym skupić. Siedziała przy biurku nad stertą rozłożonych książek, bezmyślnie wpatrując się w tekst.

      – Zjesz coś? – pani Royensen zajrzała do pokoju przez uchylone drzwi. – Zaraz będzie kolacja.

      – Nie mam ochoty.

      – Nie jadłaś obiadu.

      – Mamo, daj spokój – powiedziała poirytowana.

      Zaniepokojona Emily podeszła do córki. Dopiero teraz zauważyła zapłakaną twarz.

      – Co się dzieje? Coś w szkole? – zapytała z troską.

      Martika przytuliła się.

      – Sama nie wiem. Ciągle chce mi się płakać. Myślałam, że czas dojrzewania mam za sobą.

      – To nie to, córeczko – uśmiechnęła się. – To nagłe zmiany wywołują takie emocje – usiadła naprzeciwko. – Czasem w życiu spotykają nas sytuacje, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć i którym nie możemy zapobiec. Trzeba umieć się dostosować, zacisnąć zęby, być twardym. Zmiany są fajne. Nadają życiu kolor. Sama się przekonasz. Jeszcze tyle niespodzianek cię czeka. Z każdym dniem będzie lepiej, zobaczysz. A kiedy już się przyzwyczaisz i zaczniesz żyć nowym rytmem, znowu wydarzy się coś, co wywróci twój świat. Tak to już jest.

      – Wiem – westchnęła głośno. – Zawsze to powtarzasz. Trzeba być twardzielem i już. Innej opcji nie ma. Inaczej masz przerąbane!

      – Powiedzmy, że można to tak ująć – Emily pokiwała głową, a potem uśmiechnęła się z pobłażaniem.

      – Jesteś taka mądra, mamo.

      – Mam nadzieję, że też będziesz. Człowieka uczą życiowe doświadczenia. A czas, wbrew pozorom, płynie na korzyść.

      – Święte słowa – dziewczyna się zamyśliła.

      – Jak tam szkoła? Znośnie? – kobieta zmieniła temat.

      – Miałam dziś dość bolesne zderzenie z panią DYREKTOR. Koszmarna baba!

      – Co zrobiła? Wniosła cię na rękach do klasy? – zażartowała, widząc jej minę.

      – Żebyś wiedziała! Szkoda gadać. Wstrętny, nawiedzony, gruby potwór w obrzydliwym kretyńskim stroju!

      – Widzę, że nie przypadła ci do gustu – Emily była rozbawiona. – Ale ten potwór ma dobrą opinię. To najlepsza szkoła w mieście i wszystko to zawdzięcza właśnie temu potworowi.

      – Podobno. Dobrzy ludzie o nad wyraz wielkich sercach też tak mówili – oznajmiła, z trudem próbując zachować powagę. Spojrzała na matkę i obie wybuchły śmiechem.

      – Ci ludzie, jak rozumiem, to twoja cudownie nawrócona klasa?

      – Nie wszystkich mam na myśli, ale są naprawdę wspaniali. Może to tylko pozory, ale dziś zrobili wrażenie. Jeśli ich zachowanie było szczere, to znaczy, że nie mogłam lepiej trafić.

      – Cieszę się. Martwiliśmy się z tatą o ciebie. Staraliśmy się wybrać dobrą szkołę, ale wiesz, jak to jest. Dobra szkoła to nie wszystko. Naprawdę się cieszę, kochanie. Taka zmiana, na dodatek w trakcie roku szkolnego to duży stres.

      – Nie dla mnie! – zrobiła dumną minę wypinając pierś do przodu.

      – Bohaterka! – rozbawiona Emily ucałowała córkę w czoło. – A teraz chodź zjeść. Założę się, że ogromna porcja lodów waniliowych obficie polana musem karmelowym natychmiast poprawi ci humor. Ale to oczywiście na deser. Najpierw konkrety! – wykrzyknęła, po czym żwawym krokiem wyszła z pokoju.

      Mama zawsze umiała ją rozweselić. Kiedy była mała zabierała na długie spacery i opowiadała zabawne historyjki. Czasami musiała naprawdę się nieźle namęczyć, ale skutek zawsze był ten sam. Martika zanosiła się śmiechem tak bardzo, że potem bolał ją brzuch. Na to też mama znajdowała sposób: po wielkiej porcji lodów ból brzucha znikał bezpowrotnie. Z czasem zabawne historyjki

Скачать книгу