Niewolnicy snów. Część 1. Dominika Budzińska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niewolnicy snów. Część 1 - Dominika Budzińska страница 9

Niewolnicy snów. Część 1 - Dominika Budzińska

Скачать книгу

dom na końcu drogi z daleka sprawiał wrażenie rozpadającej się, zaniedbanej ruiny. Jednak im była bliżej, tym bardziej wydawał się ciekawy. Pokryty przegniłymi, ciemnymi deskami porośniętymi mchem, wyglądał raczej na domek z bajki, niż na przeznaczoną do rozbiórki ruderę. Stał pod lasem na środku niewielkiej polany, przez którą przepływała wąska rzeczka. Martika nie mogła sobie przypomnieć, dlaczego tu jest i jak się tu znalazła, ale miejsce wydawało się znajome. Zapadał zmierzch, a ponieważ dom był jedynym schronieniem, postanowiła zajrzeć do środka. Na wszelki wypadek, gdyby miała spędzić tu noc.

      Niestety, kamienistą ścieżkę prowadzącą prosto do drzwi przecinała rzeczka, a jedyna kładka, przez którą można było dostać się na drugą stronę, okazała się zniszczona. Dziewczyna znalazła długi kij i włożyła go do wody, chcąc sprawdzić głębokość. Na oko woda mogła sięgać co najwyżej do kolan. Postanowiła zdjąć buty i przeprawić się na drugi brzeg. Podwinęła nogawki spodni i ostrożnie zanurzyła stopę. Woda była lodowata. Pomimo tego wskoczyła bez wahania. Z zaciśniętymi zębami pokonała trzy metry kłującej jak brzytwa, prawie zamarzającej rzeki, przedostając się na drugą stronę. Bolały ją łydki. Zaczęła je pocierać, powoli opuszczając nogawki. Osuszyła skarpetkami mokre stopy i założyła buty.

      Od domu dzieliło ją około dwudziestu metrów. Miejsce wyglądało na opuszczone. Złapała za klamkę i pociągnęła. Drzwi były zamknięte. Próbowała pchnąć, najpierw delikatnie, potem mocniej, aż w końcu z całych sił uderzyła pięściami. Nic z tego. Ani drgnęły.

      Obeszła dom dookoła w nadziei, że znajdzie jakieś inne wejście. Wszystkie okna były szczelnie pozamykane, a o drugich drzwiach mogła zapomnieć.

      Nagle usłyszała szelest, a potem dziwny zgrzyt jakby metalowego narzędzia. Spojrzała w górę. Na poddaszu zauważyła uchylone okienko. Nie miała pojęcia, w jaki sposób mogłaby się tam wdrapać. Zewnętrzne ściany domu, zbudowane ze starych, zgnitych desek były zbyt niebezpieczne, aby próbować się po nich wspinać. Postanowiła pokręcić się w pobliżu, poszukać pomysłu.

      Zaczynało się ściemniać. Wystraszyła się, że za chwilę przyjdzie jej spać pod gołym niebem. Prawie pod samym lasem znalazła stertę starych rozsypanych mebli. Wśród nich leżała przerdzewiała drabina. Nie zastanawiała się długo. Wydostała ją spod sterty desek, a potem pospieszyła w stronę domu, targając pod pachą zardzewiały sprzęt. Okienko nie było duże, ale tak szczupła osoba jak ona bez problemu mogła się przecisnąć. Oparła dłonie na wilgotnej podłodze i wczołgała do ciemnego, małego pomieszczenia.

      Nie było tu nic oprócz lustra wiszącego na jednej z obdrapanych pożółkłych ścian. Gdy szła w stronę drzwi, które mieściły się dokładnie naprzeciwko okna, potrąciła coś nogą. Schyliła się. Stara, wysłużona lampa naftowa mogła się przydać. Na próżno było szukać jakiejś podpałki. W pokoju było zbyt ciemno.

      Otworzyła drzwi i powoli zaczęła schodzić, uważnie badając każdy kolejny schodek. W powietrzu unosił się intensywny, przyjemny zapach. Pomieszczenie na dole okazało się dużo większe. Przez trzy szerokie okna wpadało trochę światła. Przyjrzała się dokładniej. Pod oknem stała kanapa pokryta narzutą w kolorowe kwiaty. Środek zajmował duży okrągły stół i dwa białe krzesła. Na ścianach wisiało mnóstwo czarno-białych zdjęć oprawionych w cienkie, jasne ramki. Była tam jeszcze piękna komoda z bogato zdobionymi drzwiczkami. W jednej z szufladek Martika znalazła pudełko zapałek. Zadowolona zapaliła lampę, którą przez cały czas trzymała w dłoni.

      Nagle oniemiała z zachwytu. Wszędzie były kwiaty. Na stole, komodzie i na podłodze stały białe, gliniane wazony pełne pachnących róż herbacianych. Nie wierzyła własnym oczom. Pokój wyglądał niesamowicie. Jakby czekał na wyjątkowego gościa. Było skromnie, ale bardzo czysto. Dopiero teraz zauważyła śnieżnobiałe ściany i miękki dywan. Ciepłe światło lampy naftowej ciekawie oświetlało pomieszczenie, dodając mu uroku. Nie pasowało tutaj. W porównaniu z obskurnym miejscem na górze był to królewski salon.

      Spojrzała na kręte, drewniane schody, nie dowierzając, że udało jej się po nich zejść, bo właściwie nie istniały. Zachowało się jedynie kilka nieuszkodzonych stopni, zawieszonych na dziwnej żelaznej konstrukcji. Pewnie przez przypadek udało się na nie trafić.

      Usiadła wygodnie na kwiecistej kanapie, z ciekawością przyglądając się zdjęciom. Były dosłownie wszędzie. Jakaś para z maleńkim dzieciątkiem na rękach pozowała w charakterystycznych miejscach świata. Empire State Building, wzgórza Hollywood, Golden Gate, wieża Eiffla, Big Ben, most Karola, krzywa wieża w Pizie, rzymskie Koloseum, Brama Brandenburska, Chiński Mur, Sfinks i piramidy, ruiny Kartaginy, Świątynia Lotosu, jakiś turecki meczet, Santorini, Akropol, Plac Czerwony i wiele innych. Wstała, by przyjrzeć się dokładniej. Próbowała ocenić, czy są prawdziwe, czy to komputerowy trik. Wydawało się mało prawdopodobne, by w tak krótkim czasie, z takim maleństwem, zwiedzić cały świat. Kobieta była naprawdę piękna. Długie, kręcone jasne włosy, raczej ciemne oczy, choć trudno było ocenić na podstawie czarno–białego zdjęcia. Miała śliczny szeroki uśmiech, który rozpromieniał twarz. Mężczyzna przypominał ojca, kiedy był młody. Przystojny, dobrze zbudowany, opalony, z pewnym siebie spojrzeniem. Nawet wyraz twarzy miał podobny. Dziecko na zdjęciach było zbyt małe, żeby ocenić płeć, chociaż była prawie pewna, że to dziewczynka.

      Stała dłuższy czas, z niedowierzaniem oglądając zdjęcie po zdjęciu. Niektóre miejsca się powtarzały, tylko para zmieniała pozycje, na niektórych obrazkach była sama kobieta z dzieckiem, a czasami cała trójka pozująca podobnie, ale inne tło.

      Poczuła się zmęczona. Zastanawiała się, która może być godzina. To, że nie ma zegarka, torebki, a nawet telefonu, odkryła dużo wcześniej. Opadła na kanapę, wyciągając wygodnie nogi.

      Chyba na chwilę przysnęła, bo kiedy otworzyła oczy, w pokoju było ciemno, a z oddali dochodziły dźwięki muzyki. Myślała, że jej się wydaje, ale muzyka była coraz głośniejsza. Próbowała wybadać, skąd dochodzi.

      Zapaliła lampę i zamarła. Pokój był pusty. Znikły kwiaty, komoda, miękki, biały dywan. Nie było stołu i krzeseł, nawet kwiecista kanapa zamieniła się w brudny, śmierdzący materac. Zdjęć też nie było. Zostały puste, szarawe ściany pokryte grzybem. Wszędzie czuć było pleśń. Pokój był dużo większy niż poprzednio.

      Muzyka ustała. Zrobiło się przeraźliwie cicho. Dziewczyna siedziała nieruchomo, nasłuchując najmniejszego szmeru, ale w pomieszczeniu słychać było tylko jej przyspieszony oddech. Powoli otwierały się przed nią drzwi, zza których widać było silne oślepiające światło. Zobaczyła cień postaci. Ktoś machał ręką w jej stronę, jakby wołał.

      Nagle podniosła się i skierowała w stronę drzwi. Poczuła, jakby ciało funkcjonowało niezależnie od mózgu. Wcale nie chciała iść, jedyne, czego pragnęła, to uciec jak najszybciej, ale nogi same prowadziły na spotkanie z nieznanym.

      Kiedy znalazła się w drugim pomieszczeniu, drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Było tak jasno, że musiała mrużyć oczy. Na środku stało pianino, a przy nim nieruchomo siedziała kobieta. Wyglądała identycznie jak ta na zdjęciach. Dziewczyna zszokowana tym, co się dzieje, chciała coś powiedzieć, przynajmniej zapytać, gdzie jest, dowiedzieć się czegoś, lecz nie mogła wydusić słowa. Kobieta odwróciła głowę w jej stronę. Dopiero teraz Martika ujrzała twarz i nie mogąc się ruszyć ani krzyczeć, poczuła, jak ze strachu zaczyna się dławić. Czegoś tak przerażającego nie widziała nawet w najbardziej potwornych horrorach. Niegdyś piękne, ciemne oczy

Скачать книгу