Niewolnicy snów. Część 1. Dominika Budzińska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niewolnicy snów. Część 1 - Dominika Budzińska страница 10
– Martika, dziecko, obudź się! – pani Royensen potrząsała córką, próbując wyrwać ją z koszmaru.
Dziewczyna otworzyła oczy. Rozejrzała się nieprzytomnie, błądząc wzrokiem po pokoju wciąż nieobecna.
– Kochanie, spójrz na mnie! – Emily objęła ją czule, przyciskając mocno do piersi. – Już dobrze. To tylko zły sen – uspokajała przerażona.
– Mama? – zaczynała kojarzyć. – Mamo! – krzyknęła i zaniosła się rozpaczliwym płaczem. – Ja tego nie wytrzymam!
Kobieta drżącą dłonią ocierała krople potu z jej czoła. Pościel była tak mokra, jakby wylano na nią wiadro wody.
– Nie dam rady, niech mnie zabiją! Niech to się wreszcie skończy! – schowała zapłakaną twarz w dłoniach.
Emily przekonana, że córka majaczy, dotknęła jej wilgotnego czoła. Była rozpalona.
– Boże, ty masz gorączkę! Dzwonię po lekarza! – krzyknęła i wybiegła z pokoju.
Dziewczyna opadła bezwładnie na łóżko. Przed oczami miała ciągle twarz zjawy dźgającej ją nożem. Próbowała myśleć o czymś przyjemnym, wymazać z pamięci potworny, senny koszmar, na próżno. Zaczęła rozpaczliwie krzyczeć, machając przed sobą rękami, jakby chciała się przed czymś obronić.
Usłyszawszy to, Emily pojawiła się w pokoju córki. Chciała ją uspokoić, ale to tylko pogarszało sytuację.
Lekarz przyjechał niemal natychmiast. Musiał być gdzieś w pobliżu. Sympatyczny starszy pan najpierw zaaplikował dziewczynie zastrzyk ze środkiem uspokajającym. Cierpliwie poczekał, aż lek zacznie działać, po czym zbadał Martikę. Stwierdził, że raczej nic jej nie dolega, a obecny stan wywołany został silnym, przewlekłym stresem. Zapisał leki uspokajające i nasenne, dokładnie wytłumaczył, jak należy je stosować, ukłonił się szarmancko i zniknął, spiesząc do następnego pacjenta.
Emily przyniosła czystą pościel, pomogła córce zmienić pidżamę i usiadła zmartwiona przy łóżku. Czuła się winna. Nie mogła zrozumieć, jak można było do tego dopuścić. Miała wyrzuty sumienia, że nie zauważyła wcześniej niczego niepokojącego.
Martika zasnęła. Wyglądała tak spokojnie. Kobieta przyglądała się jej, zastanawiając, co powinna teraz zrobić. Cierpiała. Podeszła do okna i rozpłakała się. Pierwszy raz czuła się bezradna.
Postanowiła na razie nie martwić męża. Wiedziała, ile ma pracy. Nie chciała dokładać zmartwień. Zresztą i tak go nie było. Musiał nagle wyjechać służbowo do Francji w sprawie poważnych zaniedbań, do jakich doszło w tamtejszej siedzibie firmy.
Wiedziała, że musi zmierzyć się z tym sama. Miała tylko nadzieję, że to chwilowe, a problem wkrótce zniknie bezpowrotnie.
Z trochę lepszym nastawieniem zeszła na dół. Zadzwoniła do szkoły z informacją, że córki nie będzie przez najbliższe kilka dni, po czym zabrała się do porządkowania salonu, próbując w ten sposób odgonić złe myśli.
Martika przespała prawie cały dzień. Kiedy otworzyła oczy, wydawało jej się, że pokój wiruje. Bolała ją głowa. Przez chwilę bezmyślnie wpatrywała się w sufit. Kątem oka spojrzała w lewo. Jak przez mgłę zobaczyła zarys postaci. Odwróciła głowę. Przy łóżku siedział Scott. Powoli wyciągnęła rękę w jego stronę.
– To ty, czy znowu mam zwidy? – zapytała, mrużąc oczy.
– Ja, kotku. Jako żywy i cały twój – chwycił jej dłoń i delikatnie ucałował. – Ale mnie przestraszyłaś. Kiedy nie przyszłaś do szkoły, pomyślałem, że to żart, że chcesz się odegrać za tamto. Na trzeciej lekcji wpadła dyrka i krzyknęła do chemika, że NOWA jest chora i nie będzie NOWEJ parę dzionków, więc postanowiłem czym prędzej chorą NOWĄ odwiedzić.
– Mama ci powiedziała? – przerwała. – Niedobrze mi – podniosła się, oparła o poduszkę i zaczęła głęboko oddychać. – Do tego ta głowa. Jakby walili w nią młotem.
– Przyniosę coś – poderwał się, ale dziewczyna przytrzymała jego rękę.
– Poczekaj, nie chcę być sama. Boję się, że wszystko wróci.
– Co dokładnie się stało? Twoja mama powiedziała tylko, że miałaś okropny napad lęku i że nafaszerowali cię środkami uspokajającymi.
– Owszem, miałam okropny, ale nie napad lęku, tylko koszmar. I to nie pierwszy – odwróciła głowę w stronę okna, czując, że zaraz się rozpłacze. – Nie wiem, co się dzieje. Boję się – wyszeptała.
Scott zamilkł. Nie wiedział, co powiedzieć.
– Jak to? – udał zdziwienie. – Jak to: nie pierwszy?
– Od pewnego czasu mam koszmary. Nie codziennie, ale coraz częściej – zamyśliła się. – Są coraz gorsze i takie realne, jakby to wszystko działo się naprawdę – wzięła głęboki oddech. – Za każdym razem chcę, by to był sen, chcę się obudzić, ale nie mogę – mówiła ze łzami w oczach. – Nie mogę się ruszyć, nie mogę krzyczeć, nie mogę zrobić nic, rozumiesz?! – podniosła głos. – Kompletnie nic!
Usiadł na łóżku i mocno ją przytulił.
– Boję się – spojrzała oczami pełnymi przerażenia. – Tak bardzo się boję.
– Jestem przy tobie – próbował ją uspokoić.
Doskonale wiedział, co czuje, wiedział, jak cierpi, ale nie mógł pomóc. Jeszcze nie teraz. Na tym etapie nic by nie zdziałał. Musiał dać jej więcej czasu, przekonać, by przełamała strach i poddała się temu. Pozwoliła, by koszmary zawładnęły umysłem, nauczyła się je odczytywać, łączyć fakty, wreszcie zrozumieć głęboki sens. Wiedział, że będzie ciężko. Nieraz przecież był w takiej sytuacji, ale po raz pierwszy sam tak bardzo się zaangażował. Nie potrafił tego wyjaśnić. Tulił ją w ramionach, czując ogromny żal. Nikt nigdy nie był mu tak bliski. Wiedział, że ją rani i bolało go, że nie może nic zmienić. Nie miał na to wpływu. Oboje musieli czekać.
– Jak tam? – pani Royensen zajrzała do pokoju.
Widząc Martikę wtuloną w Scotta uśmiechnęła się do siebie. Zaledwie kilka dni znała tego chłopca, a już zdążyła go polubić. Miał w sobie tyle ciepła i sympatii, a co najważniejsze, jeszcze nigdy nie widziała córki tak szczęśliwej.
– Może trochę lepiej, tylko bardzo boli ją głowa – powiedział troskliwie, nie wypuszczając dziewczyny z objęć.
– To po tych lekach, doktor wspominał, że może tak być. Przyniosę coś.
Kobieta delikatnie zamknęła drzwi. Zaczynało się ściemniać. Scott wstał, uchylił okno, podszedł do toaletki i zapalił stojącą na niej lampkę. W pokoju zrobiło się przyjemnie. Martika dużo spokojniejsza