Niewolnicy snów. Część 1. Dominika Budzińska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niewolnicy snów. Część 1 - Dominika Budzińska страница 8
– Niestety. Ten projekt pochłania go całkowicie. Znasz ojca, nic nie da sobie wytłumaczyć. Jak zwykle za bardzo się w to angażuje. Martwię się.
Wyjęła z piekarnika zapiekanego pstrąga ze szpinakiem. Pokroiła chrupiącą bagietkę i wystawiła z lodówki butelkę białego wytrawnego wina. Martika doprawiła sałatkę. Z zachwytem spojrzała na nowy, ogromny, dębowy stół, który dziś późnym popołudniem zagościł w jadalni. Był prawdziwą ozdobą pomieszczenia. W domu, co prawda, panował jeszcze chaos związany z remontem i urządzaniem życia na nowo, ale jadalnia, najważniejsze miejsce domowego zacisza już wyróżniała się spośród pozostałych części domu.
– Hm, co tak pachnie? – w drzwiach stanął uśmiechnięty Adam Royensen. – Umieram z głodu!
Mężczyzna zdjął marynarkę, powiesił ją przy wejściu, odłożył pękatą czarną teczkę na stojące w przedpokoju krzesło, a następnie skierował kroki w stronę krzątającej się po kuchni żony.
Emily, jak zwykle uszczęśliwiona widokiem kochanego męża, rzuciła mu się na szyję, obsypując pocałunkami.
– Za dużo pracujesz! – powiedziała z wyrzutem. – Czy wiesz, która jest godzina? Powoli zaczyna mnie to irytować. Może powinnam porozmawiać z George’em? Powiem temu twojemu szefowi parę dosadnych słówek, co ty na to? – uśmiechnęła się zalotnie.
– Przesadzasz, kochanie. Wiesz, że na początku zawsze tak jest. Parę tygodni i się uspokoi. Później gdzieś wyjedziemy.
– Parę tygodni. Za parę tygodni będą święta, więc i tak gdzieś wyjedziemy.
– Odłóżmy to i spędźmy miły wieczór, dobrze? – posłał jej czarujący uśmiech, a potem chwycił otwieracz do wina.
– Jak minął dzień? – zapytał, kierując się w stronę siedzącej przy stole córki, pochylił nad nią i cmoknął w policzek.
– Dość wyjątkowo jak na początek – powiedziała, przegryzając kawałek bagietki. – W sumie będzie dobrze. To znaczy, że na razie nie zamierzam nic zmieniać, nawet szkoły! – dodała z pełnymi ustami.
Pan Royensen otworzył wino i napełnił kieliszki. Podał Martice sałatkę, a sam zaczął nakładać pstrąga. Emily przyniosła szklany dzbanek z wodą i widząc, jak dziewczyna podnosi kieliszek do ust, zrobiła groźną minę.
– Łyczek nie zaszkodzi – powiedział mężczyzna, mrugając w stronę córki.
– Uważam, że nie powinna.
– Przecież nie będę jej tym poił codziennie. Smacznego – chwycił sztućce i zabrał się ochoczo za rybę. – Prawdziwa pychota, kochanie! – wykrzyknął, biorąc kolejny kęs.
Emily uśmiechnęła się z wdzięcznością. Lubiła gotować i robiła to naprawdę doskonale. Wiedziała, że mąż ją docenia, ale każda kolejna pochwała była dla niej ważna. Już miała zaproponować dokładkę, kiedy nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Martika spojrzała zdziwiona na rodziców.
– Spodziewamy się kogoś? – zapytała, patrząc na zegarek.
– Spodziewamy się kogoś? – powtórzył pan Royensen, nakładając na talerz sałatkę.
– Boże, mam nadzieję, że to nie Robbyn! – Emily wstała od stołu, była wyraźnie zdenerwowana. – Dzwoniła dziś rano. Myślałam, że udało mi się ją przekonać, żeby na razie dała spokój – mówiła, idąc w stronę drzwi.
– Dobry wieczór, przepraszam, że tak późno – powiedział wysoki młodzieniec z bukietem kolorowych liści w ręku.
– Scott? – dziewczyna rzuciła się do wyjścia. Zupełnie nie zwracając uwagi na zdziwioną matkę, chwyciła go za rękę i pociągnęła do ogrodu.
Oszołomiona nieoczekiwanym zajściem kobieta wybiegła za nimi, ale zdążyli już zniknąć w ciemnościach.
– Widziałeś to? – zwróciła się do męża, który, siedząc tyłem, wciąż smacznie zajadał kolację. – Co ona wyprawia?! – oburzona wróciła do stołu.
Martika puściła rękę Scotta. Zaskoczona swoim zachowaniem zaczęła uciekać. Wybiegła na ulicę i nieświadomie skierowała w stronę parku. Chłopiec ruszył za nią, ale nie mógł jej dogonić. Pędziła jak szalona. Dosłownie w parę minut dotarła do pierwszej parkowej alejki. Wreszcie, nie mając sił, zatrzymała się przy latarni i rozejrzała nerwowo. Kiedy była pewna, że nikogo nie ma w pobliżu, opadła na ławkę, z trudem łapiąc oddech.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że jest tylko w podkoszulku. Dygotała z zimna. Na zewnątrz panował tak przeraźliwy chłód, że nawet szybki bieg nie zdołał jej rozgrzać. Skuliła się i podciągnęła nogi, obejmując mocno kolana.
Nagle poczuła, jak ktoś okrywa jej ramiona i plecy. Odwróciła głowę. Scott stał tuż za nią. Otulił ją mocniej kurtką, pozbierał rozsypane dookoła liście i usiadł obok. Milczeli, wsłuchując się w dźwięk kołysanych wiatrem latarni.
– To dla ciebie – powiedział po chwili, wręczając bukiet. – Proszę.
– Muszę iść! – poderwała się, spojrzała na niego, po czym zrzuciła kurtkę i szybkim krokiem ruszyła w kierunku domu.
Teraz bez trudu ją dogonił. Złapał za rękę.
– Poczekaj. Uspokój się – ponownie owinął ją kurtką i mocno przytulił.
Czuł, jak drży. Jej serce waliło jak oszalałe. Przycisnął ją mocniej. Przez chwilę próbowała się wyzwolić, ale nie pozwolił. Było jej wstyd za idiotyczne zachowanie. Nie poznawała siebie. Odkąd tu przyjechali emocje brały górę. Czuła się zażenowana. Nie potrafiła wytłumaczyć niedojrzałej i niedorzecznej reakcji. Musiała wziąć się w garść. Zamknęła na chwilę oczy. Nagle cały gniew i żal odpłynęły gdzieś daleko, a zamiast tego ogarnęło ją błogie uczucie bezkresnego szczęścia. Położyła głowę na jego ramieniu. Marzyła o takiej chwili, odkąd podarował jej perłę. Wtedy po raz pierwszy miała ochotę wtulić się w niego i zapomnieć o całym świecie. Działał jak magnes. Bała się tego. Przerażało ją tempo zdarzeń i to, czego teraz doświadczała. Nigdy wcześniej nie targały nią takie emocje, nie pragnęła nikogo tak bardzo. Wszystko przestało mieć znaczenie. Zapomniała o beznadziejnym poranku. To już się nie liczyło. Ważne było, że jest teraz przy niej, że stoi wtulona, słysząc jego oddech, czując rozpalone ciało i przyjemny zapach, który rozbudzał zmysły. Objęła go w pasie. Nie musiał nic mówić. Nie oczekiwała wyjaśnień. Ufała mu, choć nie rozumiała, dlaczego. Skoro nie przyszedł, musiał mieć poważny powód. Przecież nie zniknął na zawsze. Jest tu i teraz i miała nadzieję, że zostanie na długo.
Odchyliła głowę i spojrzała mu głęboko w oczy. Rozumieli się bez słów. Wszystko, co chciałaby teraz usłyszeć, było właśnie w tym spojrzeniu. Scott ujął jej twarz w dłonie i delikatnie zaczął całować usta, potem policzki i powieki. Przestał na moment, by się upewnić, czy może pozwolić sobie na więcej. Ponownie dotknął ust, ale tym razem przywarł mocniej.
Martika odwzajemniła