Dlaczego mamusia pije. Pamiętnik wyczerpanej mamy. Gill Sims
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dlaczego mamusia pije. Pamiętnik wyczerpanej mamy - Gill Sims страница 3
Do tej pory byłam przekonana, że kiedy osiągnę czterdziestkę, będę elegancką i światową kobietą, która płynnie mówi po francusku, prowadzi lukratywny, a przy tym humanitarny biznes, jest oczytana i orientuje się w sztuce oraz polityce. Ujmując to w skrócie: będę jedną z tych osób, których ludzie szukają wzrokiem na przyjęciach dla przeintelektualizowanych bufonów, żeby dowiedzieć się, jak wygląda sytuacja na Bliskim Wschodzie. Prowadziłabym z nimi żywe i pełne cennych informacji dyskusje, podczas których oczywiście wychodziłoby na jaw, że jestem dużo mądrzejsza od nich wszystkich.
Niestety prawda jest taka, że jeśli ludzie szukają mnie wzrokiem na przyjęciach, to znaczy, że ktoś im doniósł, że mam fajki. I dalsza część prawdy o mnie: mam arcynudną pracę na część etatu w dziale IT, bo mogę ją połączyć z opieką nad dziećmi i przyoszczędzić na opiekunce. Moja długa i kosztowna edukacja oczywiście ma się do tego nijak. Kiedy miałam dwadzieścia lat, w kryzysowych momentach marzyłam, żeby być starsza i bardziej dojrzała. Ale byłam głupia!
Z dzisiejszej perspektywy „dorosłość” jest dla mnie synonimem piekła. Nie chcę po cichu przeistoczyć się w jedną z tych kobiet, które noszą staranne fryzury, „poświęciły się dla dzieci”, a na placu zabaw przekrzykują się sprawozdaniami o osiągnięciach ich nieszczęsnych podrostków w ogólnorozwojowych zajęciach dodatkowych, rywalizują ze sobą w konkurencji, który z ich mężów ma lepszą posadę, i prześcigają w przechwałkach o egzotycznych wakacjach, z których właśnie wróciły.
Natomiast ja, ubrana w nieadekwatną do mojego wieku spódniczkę, chcę przesadzać z whisky w zadymionych klubach jazzowych i słuchać, jak niegrzeczni mężczyźni szepczą mi do ucha czułe słówka.
Chcę pokonać wiele szczebli interesującej kariery, dzięki której będę mogła wykorzystywać swój intelekt i poczucie humoru (jestem pewna, że wciąż jeszcze drzemie we mnie potencjał…).
Chcę czuć ekscytację, niebezpieczeństwo i romantyczną miłość.
Chcę uciec do Paryża i kochać się na poddaszu (oczywiście wyłączając z tego scenariusza to wszystko, co dotyczy biedy i głodowania).
Podejrzewam, że Simon i dzieci mogliby doszukać się kilku skaz na tym misternym planie. Począwszy od tego, że nienawidzę jazzu.
W moje urodziny zamiast do zadymionego klubu jazzowego, na paryskie poddasze lub w tłum niegrzecznych mężczyzn, Simon zabrał mnie do tapas baru. Wypiłam trochę więcej, niż planowałam, ale przynajmniej zrealizowałam plan z minispódniczką i whisky. Niestety ta ostatnia była tylko jednym ze składników drinka, które podaje się w pozerskich hipsterskich barach. Obawiam się, że hipsterskie bary stały się współczesnym odpowiednikiem zadymionych klubów jazzowych, szczególnie że wprowadzono zakaz palenia.
Mam też nieco zamglone i niezbyt przyjemne wspomnienie, jak krzyczałam POZERSKA HIPSTERKA trochę głośniej, niż zamierzałam, kiedy Simon wyprowadzał mnie do mniej pretensjonalnego miejsca. Takiego, w którym napoje podają w zwykłych szklankach, a nie w słoikach po dżemie. W telefonie mam niezbity dowód na to, że właśnie tam skończyły nam się tematy do rozmów, bo zaczęłam robić selfie i zdjęcia swoich drinków. Oczywiście wszystkie wrzuciłam na Facebooka i okrasiłam niewiele mówiącymi opisami. W końcu wybiła 23:30 – pora, o której Simon musi wracać do domu się położyć, bo inaczej zamienia się w dynię, jak karoca w bajce o Kopciuszku. Dobrze, że nie upadliśmy tak nisko, żeby wstawić na Instagram zdjęcia naszej kolacji.
Kiedy się obudziłam, czułam się zaskakująco dobrze. Byłam z siebie dumna, że zamiast mieszać drinki i barwić zęby czerwonym winem, wytrwałam przy mocniejszych alkoholach. Co to, to nie! Tym razem trzymałam fason. Popijałam drinki jak prawdziwa dama.
Niestety kiedy tylko podniosłam się z łóżka, musiałam schować dumę do kieszeni. Ból głowy rósł bezlitośnie i stało się jasne, że wcale nie byłam taka sprytna i nie uniknę kaca giganta. Czasami kac atakuje z opóźnieniem. Najpierw wydaje wam się, że czujecie się dobrze i przed wami dzień jak co dzień, ale wtedy dopada was tępy ból, jakbyście dostali po głowie od złowrogiego goryla i chcecie już tylko umrzeć. Czułam się, jakbym zjadła kupę borsuka.
Potem zaczęłam sobie przypominać. Po pozerskich drinkach z whisky przerzuciłam się na drinki z dżinem. Upiłam się na smutno i w drodze do domu płakałam rzewnymi łzami, próbując wymusić na taksówkarzu wyznanie, czy wyglądam, jakbym za rok miała skończyć czterdziestkę. Powiedział, że nie, ale podejrzewam, że kierował się nie tyle umiłowaniem prawdy, co strachem.
Kiedy zmawiałam modlitwy, żeby ból wreszcie minął, zadzwoniła Hannah z płaczem, że Dan od niej odchodzi. W sytuacji, kiedy dzwoni do ciebie najlepsza przyjaciółka i mówi, że jej dupkowaty mąż postanowił ją zostawić, nie bardzo możesz powiedzieć coś innego niż: „Chcesz, żebym przyjechała?” i „Nie ma problemu, przywieź dzieciaki”.
Hannah jest zdruzgotana i oczywiście jest mi z tego powodu bardzo przykro, ale jeśli mam być szczera, nikt z nas nie był w stanie pojąć, co ona w nim widziała. Dan był największym nudziarzem na świecie, i jakby tego nie było dość, co jakiś czas wybuchała w nim budząca grozę potrzeba kontrolowania otoczenia. Rzecz jasna w takiej chwili nie mogę jej tego powiedzieć, bo nie wiadomo, czy facet nie zmieni zdania albo ona nie straci rozumu i nie pozwoli mu wrócić, ale moim zdaniem wyjdzie jej to na dobre. Nie poprosiłam jej też, żeby mówiła trochę ciszej, bo pęka mi głowa i mam nudności. Czy to znaczy, że jestem dobrą przyjaciółką?
Dziś, w ramach postanowienia, że będę lepszą, milszą i bardziej zaangażowaną matką, zamiast krzyczeć w bramie szkoły na dzieci o 08:59 („Biegiem, biegiem! Jesteśmy SPÓŹNIENI”), przyprowadziłam je na plac zabaw już o 08:50, gawędząc wesoło o tym, co będą dzisiaj robić, i że w nowym semestrze czekają je same dobre rzeczy.
Niestety, kiedy tylko radośnie pomachałam na pożegnanie moim słodkim aniołkom, przeklęta Perfekcyjna Mama Perfekcyjnej Lucy Atkinson razem z Sabatem Perfekcyjnych Mamusiek zasypały mnie pytaniami o wakacje. Takie pytania zawsze zadają z pewnego rodzaju współczuciem i chłodnym błyskiem w oku. Wcale ich nie obchodzi, czy miałam miłe wakacje. Chcą tylko pochwalić się, że same były w Toskanii albo na Barbadosie. A kiedy już upewnią się, że nie byłam w ciekawszym miejscu niż one, zaczynają się rozpływać nad urokami „skromnych, zwykłych wakacji”, chełpiąc się swoimi opaleniznami.
Oczywiście moje wakacje wcale nie były miłe. Gdybym chciała mieć miłe wakacje, pojechałabym w jakieś dekadenckie miejsce, gdzie zaczytywałabym się książkami Jilly Cooper i Penny Vincenzi, sącząc drinki, które regularnie donosiliby mi zabójczo przystojni mężczyźni. Kierowanie do Simona pijackich próśb, żeby wyczarował drinki z dżinu marki Aldi i podejrzanej butelki tajemniczego likieru, który kupiliśmy na Malcie dwanaście lat temu i do tej pory baliśmy się otworzyć, przy jednoczesnych poszukiwaniach na Netfliksie czegoś, czego dzieci jeszcze nie oglądały (no, może z wyjątkiem The Inbetweeners, które okazało się nieodpowiednie dla dzieci. Dotarło to do mnie, kiedy Peter zapytał swoją nauczycielkę, jak to możliwe, że ktokolwiek zechciał zatrudnić ją w szkole, po czym nazwał ją frajerką, która tłucze się autobusami, bo nie stać jej na samochód), to zdecydowanie nie jest definicja miłych wakacji. Oczywiście nie zamierzam o tym informować Sabatu Pieprzonych Chodzących