Dlaczego mamusia pije. Pamiętnik wyczerpanej mamy. Gill Sims
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dlaczego mamusia pije. Pamiętnik wyczerpanej mamy - Gill Sims страница 7
A teraz mamy dwójkę dzieci, kredyt, na który nas nie stać, prace, za którymi nie przepadamy i zrujnowany kredens. Mimo że bardzo na to liczyłam, niestety nie wygląda ani odrobinę lepiej po tym, jak farba wyschła. Wygląda jak wyciągnięty ze śmietnika, a szkoda, bo mój kolejny plan, żeby się przebranżowić i zostać architektką wnętrz właśnie upadł. Poza tym Steve Wright zagrał niedawno Disco 2000 w audycji ze złotymi przebojami. Disco 2000! Przecież to nie jest złoty przebój! To najlepsza piosenka na świecie i jestem pewna, że puszczali ją w radiu nie dalej niż rok temu. Jak to może być, do cholery, złoty przebój? Chrzanić to wszystko! Jestem stara!
PAŹDZIERNIK
Simon ciągle suszy mi głowę o ten przeklęty kredens.
– Co w ciebie wstąpiło, Ellen? Co zamierzasz z nim teraz zrobić, Ellen? Czy wiesz, Ellen, jak długo ten kredens był w mojej rodzinie? Ellen, i co moja matka powie, kiedy go zobaczy?
W końcu straciłam cierpliwość do tej jęczyduszy.
– To tylko kredens! Sterta drewna! To przecież nie koniec świata! On nawet nie jest nic wart! – ryknęłam.
Simon zrobił smutną zranioną minę i pociągając nosem, odparł:
– Dla mnie miał olbrzymią wartość sentymentalną, a ty go sobie ot tak, zniszczyłaś bez żadnej konsultacji ze mną. Więc mam prawo się złościć, czy tak? A może nie?
– Cóż, kochanie, gdybyś nie spędził całego weekendu w tej swojej przeklętej szopie, unikając jakiegokolwiek kontaktu ze mną i swoimi dziećmi, jakbyś miał tam coś naprawdę ważnego do roboty, może przytrafiłaby ci się okazja, żeby to ze mną przedyskutować. A może nie? – warknęłam.
– Strasznie mi przykro, kochanie, ale uważam, że mam prawo do chwili dla siebie w weekend. Wyobraź sobie, że niektórzy w tym domu pracują na pełen etat. Niektórzy nie kończą pracy w porze lunchu, nie biorą dni wolnych w środku tygodnia i choć trudno ci w to uwierzyć, pod koniec tygodnia są po prostu kurewsko zmęczeni – odciął się Simon.
– Ja nie kończę w porze lunchu. Kończę w ostatniej chwili, żeby pędzić na łeb na szyję do szkoły po dzieci, KOCHANIE! A resztę wieczoru spędzam na wożeniu dzieci na zajęcia, robieniu obiadu, wstawianiu prania, nadzorowaniu kąpieli, odrabianiu prac domowych i kładzeniu dzieci do łóżka, bo przecież NIEKTÓRZY są kurewsko zmęczeni po pracy i nie są w stanie robić nic innego poza ślęczeniem przed telewizorem z butelką piwa. Moje tak zwane dni wolne spędzam na próbach zaprowadzenia jakiegokolwiek ładu w tej norze, którą nazywamy domem, a weekendy mijają mi na sprzątaniu, praniu, prasowaniu i zabawianiu dzieci NIEKTÓRYCH. Jakbyś nie wiedział, KOCHANIE! – ryknęłam.
Moje argumenty były słuszne, tyle że byłam już tak wściekła, że mój głos przerodził się w pisk i chyba tylko delfiny zrozumiały, dlaczego Simon był samolubnym dupkiem.
– Och, na miłość boską, Ellen. Dlaczego we wszystkim musisz ze mną rywalizować? Zniszczyłaś kredens mojej matki, ale to ty jesteś pokrzywdzona – jęknął Simon.
– To nie jest rywalizacja. Chciałam tylko, żebyś wiedział, jak spędzam swój tak zwany wolny czas. A teraz, jeśli pozwolisz, zamierzam spędzić trochę więcej wolnego czasu, zabierając twoje dzieci w gości.
– Jedziemy do Sophie i Toby’ego – wtrącił Pete.
– Sophie i Toby nie mają mamusi. Mieszkają ze swoim tatusiem, Samem. Mama Lucy Atkinson mówi, że Sam to niezłe ciacho – dodała Jane pomocnie.
– Kim jest ten Sam? – chłodno spytał Simon.
– To nowy tata w naszej szkole. Samotny – oświadczyłam.
– I naprawdę jest niezłym ciachem?
– Prawdę mówiąc, nie zwracałam na to uwagi – skłamałam bezczelnie, modląc się, żebym nie spłonęła rumieńcem.
U Sama było uroczo. Jego dom jest prześliczny. Kilka razy przyłapałam się na tym, że zastanawiam się, jak by to było pić razem kawę przy kuchennym stole w kolorze kaczego jaja i podziwiać Sama siedzącego naprzeciwko mnie w samym szlafroku. Nie, nie w szlafroku! Szlafroki nie są seksowne. Może w spodenkach od piżamy Calvina Kleina i ładnym obcisłym T-shircie. Miałby dwudniowy zarost i… PRZESTAŃ, ELLEN! NATYCHMIAST PRZESTAŃ!
Po południu zabrałam dzieci do parku. Z nieznanych mi powodów park nigdy nie jest tak radosny i beztroski, jak powinien. Pierwszą czyhającą tam na mnie atrakcją było sprawdzanie, czy na ziemi nie walają się zbite butelki i zużyte prezerwatywy, porzucone noc wcześniej przez znudzonych nastolatków (w sumie to dobrze, że się zabezpieczają nawet po obaleniu butelki taniej wódki, ale tłumaczenie dzieciom, dlaczego nie powinny dotykać takich baloników, nie należy do moich ulubionych zajęć, szczególnie na kacu). Chwilę później musiałam stawić czoło Sabatowi Cholernych Perfekcyjnych Mamusiek, które rozdawały swoim latoroślom o pąsowych buźkach zdrowe, przygotowane w domu batoniki z daktyli i granoli. Ja oczywiście nie miałam żadnych przekąsek, bo liczyłam na to, że skoro dzieci są już w wieku szkolnym, wytrzymają chociaż godzinę bez futrowania Ponieważ byłam jedyną mamuśką, która nie przyniosła nic do jedzenia, najwyraźniej byłam w błędzie. Okazało się, że dzieci trzeba karmić bez ustanku jak piszczące pisklaki – niemile widziane jest tylko pozwalanie im na jedzenie dżdżownic, czego nauczyłam się, kiedy Peter miał trzy lata.
Przetrzepywałam kieszenie w poszukiwaniu pożywienia i byłam właśnie na etapie badania pokrytego kurzem obiektu, który kiedyś mógł być żelką, kiedy do parku wszedł Sam, który ewidentnie też nie zabrał ze sobą jedzenia na najbliższy miesiąc. Co więcej, podszedł prosto do mnie i usiadł obok, mimo że Perfekcyjna Mama Perfekcyjnej Lucy Atkinson (wspomagana przez swoją świtę oczywiście) gruchała do niego „Dzień dobry” i próbowała przekupić jego dzieci, wciskając im ciasto z cukinii („Nie martw się, nie zawiera cukru. Wszystkie wypieki słodzę sokiem jabłkowym”). Możliwe, że Sam podszedł akurat do mnie, bo kiedy tylko przyszłam, zaanektowałam jedyną ławkę schowaną przed zachodnim wiatrem, który nagminnie powoduje hipotermię u rodziców, podczas gdy ich pociechy zrzucają z siebie drogie kurtki i biegają w tę i z powrotem, nie zważając na przeszywający chłód.
– Nic już z tego nie rozumiem – powiedział. – Dlaczego te dzieci cały czas jedzą? Nie karmią ich w domu? I CO one właściwie jedzą? Toby właśnie powiedział tej blondynce, że nie lubi zielonych ciast. Nie dziwię mu się.
– Jeszcze nigdy nie zetknąłeś się z Mamusiostwem Wyczynowym? – spytałam. – Może ciebie w to nie wciągają, bo są zajęte ocenianiem twojego… hmm… talentu rodzicielskiego. – Niewiele brakowało, bym powiedziała: tyłeczka! – Przyjrzyj się im uważnie. Chodzi im o to, żeby zademonstrować,