Szeregowiec. Adrian K. Antosik
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Szeregowiec - Adrian K. Antosik страница 10
– A co z tymi klonami?
– Nie klonami – odpowiedziała z cierpliwością dobrodusznego nauczyciela poprawiającego błędną odpowiedź ucznia – to jedynie biologicznie idealne kopie ludzi, których chcemy sprowadzić. Dzięki danym, które otrzymaliśmy od ciebie mogliśmy pobieżnie stworzyć kopię twojego przyjaciela. Ale nie jest on żywy, nie jest człowiekiem. Jest niczym poza materią. Procesy, które zachodzą podczas ich tworzenia, wprowadzenie danych itp. są bardzo skomplikowane i możemy jedynie podejrzewać jak to naprawdę działa…
W tym momencie jej słowa mnie zaskoczyły.
– Jak to tylko podejrzewać – zdziwiłem się – czyż nie robiliście tego wszystkiego wspólnie dla tej całej akcji…
– I tak i nie. Jak już pewnie wiesz w pewnym momencie Odwieczni zaczęli tracić nadzieję na powodzenie naszych wspólnych dążeń i powoli odchodzić od nas rozprzestrzeniając się po wszechświecie. Przestaliśmy utrzymywać ze sobą kontakty, powiedziałabym, że praktycznie je utraciliśmy…
– Więc jak się komunikujecie?
– Tutaj na Księżycu jest potężny nadajnik, a każdy kto odszedł zabrał ze sobą malutki odbiornik. Możemy nadać wiadomość do każdego z nich, jednak jeśli chcą nam odpowiedzieć, muszą do nas powrócić. To przykre, ale jesteśmy ostatnim i zarazem największym skupiskiem ludzi we wszechświecie. Wracając jednak do pierwszego pytania, bardzo ugruntowało nam się prawo patentowe, powiedziałabym, że do tego stopnia weszło nam w krew, iż jedynie autor wynalazku, dopóki żyje, może powielać swoje wynalazki. Dlatego mamy jedynie dwie kapsuły lecznicze oraz jedną kapsułę syntezacyjną.
Jej słowa zaskoczyły mnie. Ale czy mogłem się spierać z prawami Odwiecznych?
– Więc co teraz będzie?
– Poczekamy aż odezwą się Odwieczni. W dniu, kiedy udało nam się ciebie sprowadzić, wysłaliśmy tę wiadomość na cały wszechświat. Lecz minie jeszcze sporo czasu nim ktokolwiek nam odpowie.
Zamilkła. Szliśmy przez długi czas w milczeniu. W mojej głowie rodziły się pytania, lecz ich nie zadawałem. W końcu doszedłem do wniosku, że skoro dano mi drugą szansę życia w jakiś sposób odnajdę się w tych nowych dla mnie realiach. Niewiele myśląc zmieniłem temat rozmowy:
– Dlaczego tak długo chodzisz w kapturze?
Postać drgnęła zaskoczona. Ewidentnie nie spodziewała się tego pytania. Nagle ku mojemu zaskoczeniu roześmiała się radośnie.
– Nic a nic się nie zmieniłeś. Odwykłam trochę od tego… Minęła prawie wieczność…
– Przecież… – Urwałem zaskoczony, – co powiedziałaś?
– Powiedziałam, że nie zmieniłeś się ani trochę, jesteś dokładnie taki sam jak cię zapamiętałam.
Mówiąc to powoli ściągnęła kaptur z głowy. Moim oczom ukazała się tak dobrze znana mi twarz koleżanki z dawnych szkolnych lat, choć rozpoznałem ją dopiero po bliższym przyjrzeniu się. Ingerencja, jakiej się poddała, żeby zyskać „nieśmiertelność” zmieniła ją. Jej skóra była cała krwistoczerwona, z czoła wyrastały jej dwa małe różki. Lecz poza tym wyglądała jak dawniej. Pełne, wydatne usta; długie ciemne włosy i duże, piwne oczy były dokładnie takie, jakie zapamiętałem. Przez chwilę stałem zszokowany z ustami lekko rozwartymi ze zdziwienia. Po chwili wybuchnąłem radosnym śmiechem rozkładając ramiona.
– Daria…
Dziewczyna rzuciła mi się na szyję. Pocałowała mnie w usta, prawie jak przyjaciółka. Zawsze była bezpośrednia. Dopiero po chwili wypuściłem ją z ramion.
– Zawsze wiedziałem, że jesteś diabełkiem, ale nie myślałem, że stanie się to aż tak widoczne.
Koleżanka z czasów liceum puściła do mnie oczko.
– Wiesz Dawidku, teraz jestem Afrodytą, nawet nie wiesz jak dawno nikt nie nazwał mnie starym imieniem.
– No proszę, proszę Odwieczna… Już chyba wiem, kto tyle wiedział o mnie, że można było mnie sprowadzić… Ale widzę, że ty tutaj jesteś kimś w rodzaju opiekuna medycznego. Takie połączenie lekarza, pielęgniarki i ordynatora w jednej osobie.
– Wiesz, nie będę się chwalić, ale mam własną planetę, sama ją ożywiłam.
– To, dlaczego nie ma jej jeszcze w „Systemie”?
– Jak do tej pory nie zdecydowałam się podpisać paktu. Ale może już niedługo to zrobię, kto wie.
Ruszyliśmy dalej, chciałem coś powiedzieć, ale jakoś nie mogłem dobrać żadnych słów. To spotkanie było dla mnie tak zaskakujące, że nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Kolejny raz skręciliśmy, gdy nagle Afrodyta zatrzymała się. Wskazała ręką na drzwi, na których widniało moje imię i nazwisko.
– No i jesteśmy przy twoim pokoju…
Już miałem ją zaprosić, by weszła ze mną do środka, gdy nagle coś zapiszczało przeciągle. Dziewczyna odsłoniła rękaw szaty ukazując na czerwonym nadgarstku jakiś przedmiot przypominający zegarek.
– Wybacz, muszę iść – powiedziała patrząc na urządzenie. – Do usłyszenia.
– Na razie. – Odparłem nim zniknęła za zakrętem.
Niewiele myśląc położyłem rękę na czarnej płytce koło drzwi, które z sykiem się otworzyły. Wszedłem do środka swojego nienagannie czystego pokoju. Czułem się szczęśliwy i bardzo zmęczony. Położyłem się na łóżku w ubraniu. Gdy zasypiałem przez głowę przebiegła mi myśl „Jak długo byłem w szpitalu?”. Usnąłem…
Zahibernowane
Otworzyłem oczy zaskoczony. Przez chwilę nie wiedziałem, co się właściwie stało. Dopiero po chwili uzmysłowiłem sobie, że to, co mnie obudziło było pocałunkiem. Uniosłem się na łokciach i spojrzałem na siedzącą obok mnie Lucze. Jej usta rozciągały się w szerokim uśmiechu.
– Jak ty tu się znalazłaś – spytałem zdziwiony.
– Jestem twoją opiekunką – odparła uśmiechając się zalotnie – mam wolny wstęp do twojego pokoju. Przynajmniej przez pewien czas.
– To znaczy?
– Dopóki nie stwierdzę, że możesz już mieszkać samodzielnie – odparła chichocząc.
Sam nie wiem, dlaczego, ale odniosłem wrażenie, że jeszcze przez długi czas będę pod jej kuratelą.
– No, nie ma czasu do stracenia. Dostaliśmy małe zadanie nad jeziorem. Musimy się pospieszyć, zbieraj się – mówiąc to skierowała się do wyjścia.
– A ty gdzie idziesz?
Obróciła głowę w moim kierunku puszczając do mnie oczko i powiedziała:
– Do