.

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу - страница 15

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
 -

Скачать книгу

Mocna obrona – stwierdziła Lee.

      – Mnóstwo celów skoncentrowanych na bardzo małej powierzchni – odciął się Skiffington. – Gdy tylko ich przygwoździmy, nie będą mogli się ruszyć.

      – Obrona statyczna – dodał Kimball z namysłem. – Możemy posłać pluton na drugi brzeg rzeki i zaatakować z flanki. Przeciwnik znajdzie się w krzyżowym ogniu ze wzgórza i z drugiej strony.

      – Przerzucenie tam części ludzi zajmie sporo czasu, a niewiele go już zostało – mruknęła Kara Zavareei.

      Cookie zdążyła już policzyć żołnierzy wroga.

      – Większość ludzi ustawili właśnie przy moście, Em. Skoro możemy ich przyszpilić…

      – I obejść! – potwierdziła Emily. – Woda opadła, jest płytko. Musimy przejść w górę rzeki i znaleźć bród dla ciężarówek. Zmylić przeciwnika i odwrócić jego uwagę, gdy samochody będą się przeprawiać.

      Skiffington parsknął śmiechem.

      – Mój pluton może przedostać się przez rzekę i zaatakować z flanki. To będzie niezła zabawa.

      „Ale najpierw muszę wiedzieć, gdzie jest Kompania Złotych i ich konwój” – pomyślała Emily.

      Odpowiedź na to pytanie przyniósł Odackal, gdy tylko dowódcy przekradli się dalej od zbocza.

      – Kompania Złotych właśnie się zgłosiła. Znajdują się cztery mile stąd. Dowódca Złotych chce z tobą jak najszybciej rozmawiać.

      Emily połączyła się od razu przez radio. Złotymi dowodził Rafael Eitan.

      – Dojechałeś już do drogi nad rzeką? – zapytała go.

      – Owszem. Trochę czasu nam zajęło dotarcie tak daleko, ale teraz jedziemy już w dobrym tempie – zapewnił Eitan. – Nadal mam wszystkie ciężarówki, ale zostało mi tylko siedemdziesięciu trzech żołnierzy.

      – Posłuchaj mnie uważnie. – Emily nabrała tchu. – Muszę wiedzieć, jakie dokładnie dostałeś rozkazy.

      Zapadła cisza, gdy Eitan rozważał jej słowa.

      – No, muszę poprowadzić konwój dziesięciu ciężarówek i dostarczyć ich ładunek do miejsca, które na mapie oznaczono jako Cztery Drogi. Mam czas do południa.

      – A jakie masz rozkazy dotyczące mostu Killarney?

      – To jedyny most, którym mogę przejechać przez rzekę, nie?

      Emily wyszczerzyła się w uśmiechu. Miała rację.

      „Kaelin, ty wredny sukinsynu”.

      – Dobra, Rafael. Chcę, żebyś przejechał trzy mile, a potem się zatrzymał. Rozumiesz? Trzy mile, potem stop. Ach, i powiedz mi jeszcze, czy któraś z twoich ciężarówek ma wyciągarkę?

      Zostawiła Skiffingtona i Kimballa z plutonami i dokładnymi rozkazami, żeby czekali na sygnał do ataku.

      – Gdy tylko ruszycie, będziecie musieli zająć przeciwnika przynajmniej na trzy godziny. – Posłała twarde spojrzenie Skiffingtonowi. – I żadnych bohaterskich szarż, Skiff, jasne? Jeżeli pozwolisz, żeby wróg wybił ci ludzi do nogi, będzie mógł też bez trudu załatwić pluton Kimballa, a wtedy pomyśl, co może się stać z resztą kompanii. Musisz odwracać ich uwagę przez trzy godziny.

      Skiffington odpowiedział bezczelnym uśmiechem.

      – Nie martw się, Tuttle. „Rozsądek” to moje drugie imię, a „czujność” to nazwisko.

      – Skopię ci tyłek, jeśli zawalisz, Skiffington – ostrzegła Cookie.

      ***

      Ostrożnie, tak, aby na moście nikt ich nie zauważył, Emily poprowadziła resztę Kompanii Niebieskich do drogi nad rzeką. Pluton Cookie porzucił większość ekwipunku i wysforował się naprzód, żeby znaleźć miejsce dogodne do przeprawy dla ciężarówek i wypatrując samego konwoju. Podczas marszu Brill podał Emily kartkę wyrwaną z notesu.

      – Lista wszystkich z naszych trzech plutonów, którzy mają jakieś doświadczenia z inżynierią i mechaniką. Będziemy ich potrzebować podczas przeprawy.

      ***

      Na moście dowódca Kompanii Zielonych nerwowo zerknął na zegarek. Gdzie ten cholerny konwój? Wiedział, że przeciwnicy przedarli się przez zasadzki, bo reszta tych, którzy przeżyli starcia, zdążyła już wrócić na most. Spojrzał na dowódcę Czerwonych.

      – Nie podoba mi się to opóźnienie – stwierdził zaniepokojony. – Konwój powinien już dawno tu być. Coś knują. Trzeba wysłać więcej patroli…

      Dowodząca Czerwonymi ziewnęła.

      – Spokojnie. Obsadziliśmy wzgórze i most. Konwój, żeby dotrzeć do celu, musi tutaj przejechać na drugi brzeg rzeki. Więc nie denerwuj się, tylko czekaj, zaraz do nas dotrą. – Spojrzała na zegarek. – Zostały im trzy godziny.

      Dowódca Zielonych włączył radio.

      – Tu Messina z mostu, meldujcie wyniki obserwacji. Natrafiliście na coś?

      Na szczycie wzgórza nazwanego Słonecznikiem Kimball podniósł kilka kamyków i zaczął nimi potrząsać w dłoni, wytwarzając głośny chrzęst. Dopiero wtedy włączył radio, zabrane zwiadowcom z Kompanii Czerwonych.

      – Nic do zameldowania – odpowiedział. Miał nadzieję, że chrzęst w tle odpowiednio zamaskuje jego głos.

      – Widzisz? – ziewnęła dowodząca Czerwonych. – Gdyby wróg znalazł się o dwie mile stąd, zwiad by go wypatrzył.

      ***

      Spocona Emily uścisnęła dłoń Rafaelowi Eitanowi.

      – Bardzo się cieszę, że cię widzę! – oznajmiła radośnie.

      Eitan był młodzieńcem średniej budowy, szerokim w barkach, z gęstymi, ciemnymi wąsami. Uśmiechnął się w odpowiedzi i skinął głową.

      – Wzajemnie. To był długi dzień, co?

      Po akcencie Emily poznała, że pochodził z Azylu. Mundur miał podarty i brudny. Chyba spędził więcej czasu, tarzając się w pyle, niż za kierownicą.

      Kątem oka dostrzegła, że do sierżanta Kaelina dołączył instruktor Johnson, który zsunął się z pobliskiego drzewa. Obaj żołnierze odeszli na bok i zaczęli cicho rozmawiać. Johnson zerknął na zegarek, a potem wzruszył ramionami.

      Zabrzęczało radio. Kara Zavareei podbiegła do Emily.

      – Nasze patrole na flance meldują, że wszystko gotowe.

      – Jak daleko mają do mostu? – zainteresował

Скачать книгу