Świetlany mrok. Krzysztof Bonk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Świetlany mrok - Krzysztof Bonk страница 2
Kobieta była pełna obojętności, robiła po prostu to, co musiała. Wstała i przywdziała swoje ubranie: ubłocone, pozszywane kawałki futer oraz skór imitujące kurtkę i spodnie. Po wyjściu z namiotu znalazła się pośrodku obozowiska, tuż przy płonącym ognisku. Języki jego ognia rozświetlały wieczny tutaj mrok. Trwali w nim, odkąd przekroczyli pogranicze.
– Zbyt długo przebywamy w ciemności, Sari…
Na te chrapliwie wypowiedziane słowa kobieta obróciła się. Nieopodal siedział na ziemi Zit, który odnalazł w drugim pierścieniu mroku ich rannego przywódcę. Smętnie żuł jakieś zioło, co pewien czas spluwając zieloną śliną w ogień.
– Musimy tu zostać – odparła bez wiary Sari.
– Co ty nie powiesz. Mam wrażenie, jakby zaczynała swędzieć mnie skóra. Nie będę tu czekał, aż pokryje się łuską.
– Przestań, sam wiesz, że to za wcześnie na przemianę. Poza tym jest rozkaz. Mamy przeczekać tu w ukryciu.
– W ukryciu, powiadasz? – Zit obrzucił kobietę lekceważącym spojrzeniem.
Sari odwróciła od niego wzrok i skierowała go ku płomieniom ogniska. Chciała nasycić oczy jego blaskiem, a jednocześnie ukryć przed tropicielem malujące się na jej twarzy wątpliwości. Po ostatniej potyczce z Artami ich drużyna poniosła spore straty. W obozie znajdowało się wielu rannych, lecz w mroku byli oni praktycznie skazani na zgubę. Sama żywiła nadzieję, że znajdzie się w oddziale ktoś z jajami, kto skieruje ich wreszcie ku światłu, zanim wszystkich pochłonie śmierć.
Wskazując na namiot rannego przywódcy, ponownie odezwał się Zit:
– On zdechnie w mroku, Sari. Szkoda na niego twoich rozchylonych ud.
– Może i zdechnie. – Kobieta wzruszyła ramionami. – I kto zajmie jego miejsce, ty?
– Właśnie je zajmuję, dziwko! – Zit skoczył na równe nogi i pchnął kobietę w plecy. Upadła na kolana przed płomienie ogniska. Tropiciel postawił jej nogę na karku i przeniósł na nią ciężar ciała. Sari wypięła pośladki i oparła łokcie o ziemię. Usłyszała metaliczny dźwięk odpinanej klamry od spodni. Spojrzała w tajemnicze języki ognia, jakby chciała usłyszeć od nich odpowiedź, czy reszta jej zapewne krótkiego życia tak właśnie będzie wyglądać: walka, zimno, ciemność i głód. Doglądanie konających i oddawanie się każdemu, kto tylko ją chciał. Poczuła, jak Zit zsuwa jej z tyłka ubranie.
Nagle do uszu Sari doszedł jakiś szum. Postawiła w stan gotowości wszystkie zmysły. Z początku ledwie słyszalny dźwięk stawał się coraz wyraźniejszy. Dochodził szeroką ławą z mroku od strony odległego stąd pierwszego pierścienia światła. Zit zapewne też go usłyszał, bo zdjął dłonie z kobiecych bioder. Naraz przestrzeń wypełnił przeciągły, potępieńczy skowyt.
Sari otworzyła szeroko usta, jej oddech gwałtownie przyspieszył. Sparaliżował ją strach. Zrozumiała, co nadchodziło – zwiastuny mroku. Odwróciła się, lecz Zita nigdzie nie było. Wiedziała, że powinna wszcząć alarm w obozie, ale nie była w stanie, lęk jej na to nie pozwalał. Zaś szum przybliżał się z każdą chwilą. Kobieta poczuła na części obnażonego ciała lodowaty podmuch wiatru. Wtedy nie wytrzymała napięcia. Podciągnęła szybko spodnie i w panice pobiegła na oślep w kierunku drugiego pierścienia mroku.
Wpadła między drzewa za obozowiskiem, potknęła się i runęła w błoto. Podnosząc się, usłyszała za sobą przerażający skowyt, zmieszany z rozdzierającymi ludzkimi wrzaskami. Oczywiste było, że za jej plecami właśnie rozpoczęła się rzeź. Sari wstała i drżąc na ciele, rzuciła się przed siebie, byle dalej od tego przeklętego miejsca. Biegła spowita w ciemnościach przez gęsty las. Smagały ją gałęzie i naznaczone cierniami liście, raniąc dotkliwie, ale nie zwracała na to uwagi. Chciała żyć, tak bardzo pragnęła żyć.
Nie była w stanie określić, jak długo uciekała. W końcu drogę zagrodziła jej przepaść, a w dole hucząca rzeka. Ciężko dysząc, Sari przewróciła się na ziemię. Jej ciało otulił lodowaty chłód. Dygocząc z zimna i strachu, cicho łkała. Jak nędzna nie wydawałaby się jej egzystencja, kobieta nie chciała odchodzić z tego świata. Równocześnie miała świadomość, że jeżeli zostanie zbyt długo w mroku, to umrze z zimna i głodu. Albo też zacznie tracić wzrok, jej oczy staną się białe jak mleko. Będzie widzieć tylko cienie, a jej pozostałe zmysły się wyostrzą. Ciało pokryje się łuską i wyrosną z niego kościste ostrza, paznokcie zmienią się w długie szpony. Stanie się zwiastunem mroku, a będzie to dopiero początek odrażającej przemiany. Później pojawi się nienasycony głód: głód ludzkiej krwi, krwi ludzi światła. Sari wzdrygnęła się na tę myśl. Po pewnym czasie zapadła w płytki, przerywany sen.
Nagle gdzieś w mroku usłyszała skowyt. Gwałtownie poderwała się na nogi. Wyjęła zza paska nóż i czujnie ustawiła się w kierunku zasłyszanego odgłosu. Serce waliło jej jak oszalałe. Jego szybkie, miarowe uderzenia dudniły na tle szumu rzeki za jej plecami. Przeciągły, wysoki dźwięk pojawił się ponownie, lecz tym razem bliżej. Sari kurczowo ścisnęła nóż. Próbowała przedrzeć się wzrokiem przez osaczające ją ciemności. Bez powodzenia. Najwyraźniej znajdowała się już w drugim pierścieniu mroku, gdyż czerń wokół niej była niemal nie do przeniknięcia.
Kobieta usłyszała przed sobą kroki. Tuż koło niej wyłoniła się czyjaś sylwetka i zastygła w bezruchu. Sari wstrzymała oddech. Powinna z całą siłą zaatakować, jednak stała jak sparaliżowana. Nigdy nie była bohaterką. Postać powoli się zbliżyła i zatrzymała tuż przed nią. Z tej odległości kobieta mogła już rozpoznać znane jej rysy. Przed nią stał Zit. Jego policzki i czoło częściowo pokryły się łuską. Podniósł rękę i oparł ją na gardle Sari. Poczuła, jak ostre szpony wżynają się w jej skórę. W tym momencie z całych sił wbiła nóż w trzewia Zita. Ostrze weszło po samą rękojeść. Ciszę przerwał nieludzki wrzask, a Sari otrzymała potężne uderzenie w twarz, po którym upadła i potoczyła się na bok. Nóż wypadł jej z ręki i pochłonął go mrok. Została bezbronna.
Gdy kobieta spróbowała się podźwignąć, spadł na nią przechodzący przemianę w zwiastuna mroku Zit, jej niedawny towarzysz. Jego ostre jak sztylety zęby rozcięły jej ramię. Chwyciła go desperacko rękoma i przeturlała się z nim po skalnej półce, po czym oboje runęli w dół. Rozpaczliwie wymachując rękoma, Sari zdążyła złapać się krawędzi urwiska. Podczas gdy byłego tropiciela pochłonęła przepaść, a dalej wzburzona rzeka.
Kobieta zwisała bezradnie nad czarną, bezdenną otchłanią. Wsłuchiwała się z przerażeniem w przybliżające się wysokie dźwięki. Jedyne, co mogła w tej chwili uczynić, to wybrać rodzaj swojej śmierci. Wszystko mówiło jej, że powinna rozluźnić palce i dać się pochłonąć wodzie. Lecz za nic nie mogła tego uczynić. Tak bardzo chciała żyć, choć przez jeszcze jedną ulotną chwilę.
Raptem jakaś masywna dłoń chwyciła za jej zranione ramię i niczym piórko poderwała ją do góry. Przerażona Sari znalazła się przed potężną postacią. Spodziewała się, że to zwiastun mroku, który otworzy na jej ciele