Świetlany mrok. Krzysztof Bonk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Świetlany mrok - Krzysztof Bonk страница 3
Aż pewnego razu martwą dotąd ciszę przerwały różnorodne odgłosy. Najpierw były to, znane już jej, budzące trwogę popiskiwania. Dołączyły do nich gardłowe pomruki i słowa języków, których nie rozumiała, a które przypominały dialekty istot mroku.
Sari przylgnęła do ściany swego więzienia. Jedyną emocją, jaka pozostała w jej sercu, był wszechogarniający strach. W pewnym momencie drewniana klapa uniosła się. Potężne dłonie chwyciły kobietę za ramiona i raptownie uniosły, zupełnie jak niegdyś nad wzburzoną rzeką.
Wówczas ukazał się Sari iście nieziemski widok. Spodziewała się nieprzeniknionej ciemności. Tymczasem cała mroczna przestrzeń wokół niej, także ziemia, wypełniona była srebrzystymi światłami. Wszystkie one jawiły się niczym gwiazdy na bezchmurnym, czarnym niebie, przez co Sari zacierał się horyzont. Miała wrażenie, jakby znalazła się gdzieś pośród niezmierzonej, kosmicznej przestrzeni.
Cały czas gromadziły się dookoła kobiety najprzeróżniejsze dziwne istoty, których istnienia nawet nie podejrzewała. Znajdowały się wśród nich postacie duże i małe, na dwóch, czterech bądź ośmiu kończynach, ze skrzydłami bądź rękoma, pokryte łuską, skórą bądź pierzem. Niektóre zakute w stal, inne opatulone futrami. Za to wszystkie z czarnymi oczyma.
Postać, która trzymała zszokowaną Sari, złożyła ją na plecach w płytkim dole. Rozległy się dźwięki bębnów, grzechotek i potępieńcze śpiewy. Lodowate powietrze wypełnił zapach wonnego kadzidła. Do kobiety dotarło, że stała się elementem mrocznego rytuału.
I wtedy pojawiła się ona: postać, która nie miała prawa istnieć, mroczna varekai. Jej naga sylwetka z łuskowatą skórą kameleona przybrała wygląd gwiaździstego nieba. Spojrzała na leżącą kobietę czarnymi jak smoła ślepiami i własnymi szponami rozcięła sobie żyły w przegubie dłoni. Na łono Sari polała się czarna, lepka krew. Pozostałe istoty podchodziły kolejno do dołu, rozcinając uprzednio swoje ciało, by złożyć od siebie krwawą ofiarę.
Sari nie mogła się poruszyć. Nie wiedziała, czy jej ciało paraliżował strach, czy padła ofiarą czarów. Powoli odchodziła od zmysłów. Słyszane przez nią dźwięki zlewały się w jeden. Świat przed jej oczyma zamazywał się, wirował. Widziała obrazy ze swego przeszłego życia. Dół cały czas wypełniał się krwią, która zaczęła zakrywać jej ciało. Kiedy kobieta zachłysnęła się ciemną cieczą, z jej piersi wydarł się przeraźliwy wrzask.
*
Elegancki odkryty powóz przemierzał z wolna rozległą równinę. Wokół beztrosko śpiewały ptaki. Błękitu nieba nie kalała najmniejsza nawet chmura, za sprawą czego blask słońca bezlitośnie prażył czwórkę podróżników. Dojmujący upał wprowadzał wśród nich nieco leniwą atmosferę.
Kobieta spojrzała na swoją kremową, przepastną suknię z bufiastymi ramionami, przyozdobioną kwiecistymi ornamentami oraz delikatną koronką. Dotknęła szyi, na której wymacała drobne elementy naszyjnika. Zaskoczona rozejrzała się wokół.
Siedziała samotnie w powozie. Po jego bokach jechało konno dwóch zakutych w stal strażników. Naprzeciw dostrzegła plecy zwyczajnie ubranego woźnicy w słomkowym kapeluszu. Zastanawiała się, kim ona sama jest i co tutaj robi. Wtedy w jej umyśle ukazała się tożsamość Sari, w tym ostatnie chwile, jakie zapamiętała, te z krwawego dołu. Przeszedł ją lodowaty dreszcz, który zaraz ustąpił pod wpływem ciepłych promieni słońca. Ochłonąwszy, kobieta skupiła wzrok na woźnicy i zwróciła się do niego nieśmiało:
– Kim jesteś?
Woźnica odwrócił się w jej stronę, ukazując znużone oblicze i oznajmił lekceważąco:
– Jak już mówiłem, jestem przyjacielem…
– Na pewno nie moim, nie znam cię.
– Jestem przyjacielem wszystkich, dzięki którym mogę się wzbogacić, muszę więc zaprotestować.
– Czyżby?
– Tak, ślicznotko, bo dzięki temu, że twój mąż zapłacił za ciebie Atrom okup, ja chętnie w tej transakcji z zyskiem pośredniczę.
– Mój mąż… zapłacił za mnie… okup…? – spytała niedowierzającym głosem kobieta, przekonana, że nigdy nie była mężatką.
– Nie dziwię mu się, wszak nosisz jego dziecko.
Zaskoczona kobieta zauważyła znaczną wypukłość na swoim łonie. Pamiętała przecież, że była bezpłodna. Nigdy nie miało być jej dane zostać matką.
– Jak to możliwe…? – wyszeptała zdumiona.
– Kurewsko prosta sprawa. – Woźnica podrapał się po kroczu. – Mogę co nieco przypomnieć.
– Pamiętam wszystko, nazywam się Sari…
– Sari? To imię dobre dla wieśniaczki. He, he… Znałem niegdyś jedną Sari, zacna była, pani Kati de Szon.
– Kati de Szon…
– Ta, wypadałoby znać własne imię.
Kobieta zwróciła uwagę na leżący koło niej kufer i otworzyła jego wieko. Ukazały jej się elementy damskiej garderoby oraz lustro. Chwyciła je i zerknęła na swoje odbicie. Nie… to nie była twarz Sari. Nie miała głębokiej szramy na lewym policzku. A poza tym… była po prostu przepiękna i… młoda, bardzo młoda, niemal dziewczęca. Kobieta otworzyła usta. Niespodziewanie zobaczyła wszystkie zęby. Jednak jej umysł, jak na złość, wciąż wydawał się umysłem Sari. Nie znajdywała w nim dosłownie niczego, co mogłoby dotyczyć niejakiej Kati de Szon.
– Dokąd jedziemy? – odezwała się po chwili.
– Nieopodal Altris.
– Dlaczego tam? – spytała z niechęcią.
– A dlaczego nie? To piękne miasto, a w jego okolicy wykwintne posiadłości państwa de Szon.
– To miasto drugiego pierścienia światła, doszczętnie zniszczone przez siły mroku dziewięć lat temu podczas zaćmienia. – Do umysłu kobiety cisnęły się wspomnienia młodej Sari. O tym, jak po inwazji na miasto znowu zaświeciło nad nim słońce, a Sari była jedną z tych, którzy pospieszyli tam, aby okradać martwych mieszkańców. Z żywych bowiem nikogo nie odnaleziono, a martwych odszukano okrutnie rozczłonkowanych bądź po części zjedzonych.
Tymczasem woźnica z dezaprobatą pokiwał głową.
– Z tego, co mi wiadomo, stolica księstwa Aria ma się niezmiennie wręcz doskonale. Więc chore fantazje o zniszczeniu miasta