Świetlany mrok. Krzysztof Bonk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Świetlany mrok - Krzysztof Bonk страница 7
– A co ze świetlistym dzieckiem… Je także będziesz chciała pozbawić życia?
– Ta istota także musi zostać wyeliminowana.
Jechali jakiś czas w milczeniu. Żeby poprawić nastrój, Magi w pewnym momencie przyjaźnie zagadnęła:
– A co słychać u twojej wojowniczej żony? Wciąż walczy na skalnym froncie?
Na wspomnienie swej nowej wybranki mężczyzna nagle się rozpromienił. Wyprostował się w siodle i dumnie, choć z pewną trwogą, powiedział:
– Ta kobieta mnie po prostu przeraża. Wyobraź sobie, że spodziewa się naszego dziecka, a mimo to wciąż nie chce odłożyć włóczni i łuku, wciąż walczy. Doprawdy nie wiem, jak jej przemówić do rozumu.
– Danenie… musisz… – Magi zająknęła się, zupełnie jakby zabrakło jej tchu w płucach. Po chwili dodała już zdecydowanym tonem: – Musisz zabrać swoją żonę z pierwszego pierścienia światła, natychmiast. Do zaćmienia słońca musi go opuścić, to absolutna konieczność. – Po tym oświadczeniu kobieta odwróciła wzrok od towarzysza podroży. Ten, widząc jej zachowanie, zrozumiał, że szykowało się coś naprawdę złego. Coś, czego Magi nie zdecydowała mu się do tej pory wyjawić. Milczał, czekając, aż powie cokolwiek więcej. W końcu odezwała się: – Zrozum… Cena narodzin świetlistego dziecka jest wysoka, niezwykle wysoka. To nie tylko życie ludzi z Altris, które zostanie im odebrane podczas zaćmienia…
– Jak wysoka…? – wychrypiał ponuro Danen.
– Powiem jedynie, że wszystkie ciężarne kobiety z pierwszego pierścienia światła powinny go do zaćmienia opuścić. Wyślij gońca z wiadomością do żony. Kiedy załatwisz sprawy, jakie ci zleciłam, pojedziesz do niej. – Poprawiając kaptur na głowie, Magi dodała: – Zbliżamy się do posterunku. Lepiej, aby strażniczki nie widziały, że ze sobą rozmawiamy. Pomówimy później.
Danen skinął głową na zgodę. Zobaczył, jak u szczytu drogi pomiędzy rzędami pooplatanych lianami drzew wyłania się lśniący w słońcu stalowy most. Jedna z nielicznych zachowanych w tak dobrym stanie konstrukcji z czasów istnienia Imperium Agaszika. Coś nieosiągalnego dla współczesnych inżynierów.
Na moście stały trzy zakonne strażniczki. Uzbrojone były we włócznie i krótkie miecze przy pasach. Odziane w lekkie stalowe napierśniki, białe spódnice do kolan i sandały. Danen mijał je nie tak dawno, przejeżdżając tędy w przeciwną stronę z siostrą Magi. Z jedną z nich wymienił nawet kilka uprzejmości, gdy sprawdzała jego dokument uprawniający do podróży po ziemiach Zakonu.
Na widok dwójki jeźdźców najbliżej stojąca strażniczka wyszła podróżnikom naprzeciw.
– Witaj ponownie, przybyszu – zwróciła się kokieteryjnie do Danena i szorstko oznajmiła jego towarzyszce: – Widzę, że ciągle podróżujesz z mężczyzną, siostro. Tym razem, zanim pojedziesz w dalszą drogę, poproszę o twoje upoważnienie.
Magi niespiesznie wyjęła z kieszeni kartkę papieru i podała strażniczce.
– W porządku… Misja dyplomatyczna do Cesarstwa w towarzystwie cesarskiego przedstawiciela. Podpisane przez najwyższą kapłankę. Droga otwarta, siostro…
Jeźdźcy ruszyli. Raptem strażniczka złapała za uzdę konia Magi. Przyglądając się podejrzliwie kobiecie, zwróciła się do niej raz jeszcze:
– Czy ja cię przypadkiem skądś nie znam, siostro…? Kogoś mi, zdaje się, przypominasz. Zdejmij łaskawie kaptur…
Po chwili wahania Magi ujęła w dłonie rąbki materiału okrywającego jej głowę. Porozumiewawczo spojrzała na Danena i zdjęła kaptur, ukazując swoje oblicze. Strażniczka puściła uzdę i cofnęła się zaskoczona.
– Najwyższa kapłanka… – wyszeptała. W tym momencie ostrze rzuconego sztyletu wbiło jej się w gardło. Złapała się za szyję i padła na kolana, krztusząc się krwią.
Sprawca tego czynu, Danen, dobył broni i popędził konia ku bliżej stojącej strażniczce. Wymierzył jej cios mieczem na wysokości głowy. Został on sparowany drzewcem włóczni. Następny atak dosięgł celu: ostra stal zagłębiła się w ciele zakonniczki między jej ramieniem a karkiem. Kobieta padła bezwładnie na stalowe podłoże.
Danen zeskoczył z konia i ruszył ku ostatniej przeciwniczce, która ustawiła się w pozycji bojowej z wyciągniętą włócznią. Gdy mężczyzna znalazł się w jej zasięgu, kobieta wykonała ku niemu dwa szybkie pchnięcia. Jedno na wysokości głowy, drugie tułowia, oba minimalnie niecelne. Kolejne pchnięcie drzewcową bronią Danen sparował mieczem. Włócznia strażniczki odskoczyła w bok, a mężczyzna kontratakował. Jego ostrze ze zgrzytem prześlizgnęło się po napierśniku kobiety, by z następnym ciosem przejechać po jej gardle. Głowa strażniczki odskoczyła do tyłu, niemal odcięta od reszty ciała.
Danen zastygł w bezruchu. Uważnie wodził wzrokiem po okolicy i nasłuchiwał. Trzy zakonniczki leżały na moście w kałużach krwi, nie stanowiąc już zagrożenia. Przy zakonnych posterunkach często jednak kręciły się niewidoczne niemal varekai. Potrafiły podkraść się niezauważenie do człowieka i wyszarpać mu z ciała kawał mięsa, tak ostre miały szpony, nie wspominając o przypominających sztylety zębach. Również Magi nerwowo rozglądała się po bokach. Naraz rzuciła pospiesznie do Danena:
– Wrzuć ciała do rzeki i odjedźmy stąd jak najszybciej.
Mężczyzna schował miecz i zajął się leżącymi na moście strażniczkami. Kiedy podszedł do ostatniej z nich, zauważył, że jeszcze tliło się w niej życie. Ich wzrok się spotkał. Kobieta patrzyła na niego przerażonymi, a zarazem pełnymi smutku oczyma. Danen nie wytrzymał jej spojrzenia. Uniósł ją i przerzucił za balustradę mostu prosto do wody. Popatrzył w dół. Na powierzchni rzeki, niczym wielkie kłody drewna, unosiły się krokodyle cielska. Gdy rozległ się donośny plusk, gady przebudziły się z letargu i zakotłowały wokół rzuconej im ofiary. Danen pomyślał, że strażniczka mogła jeszcze w tym momencie żyć. Dał jej złą śmierć, o ile w ogóle jakaś śmierć mogła być dobra.
V. NOWE ŻYCIE
„Sari umarła. Ta kobieta zniszczona przez los nigdy nie istniała poza moim umysłem. Jestem Kati. Zawsze nią byłam. Musiałam być. Z pewnością z czasem wszystko sobie przypomnę”.
*
– A oto i przedmieścia Altris, stolicy księstwa Aria. Niedługo dotrzemy do okazałego dworku państwa de Szon – oświadczył zmęczonym głosem woźnica, wodząc wzrokiem po wiejskich zabudowaniach. – Przypominasz sobie, kotku, te włości?
– Tak, sądzę, że tak… – skłamała bezwstydnie Kati, która odczuwała coraz większą tremę na myśl o rychłym spotkaniu swojej rodziny. – Czy możemy jeszcze raz porozmawiać o moich najbliższych? – zapytała skonsternowana.
– Znowu…? – westchnął woźnica. – Dobrze, niech będzie… Posłucham, co sobie damulka o nich przypomniała, i ewentualnie skoryguję drobne potknięcia.
Kati nie przypominała sobie absolutnie nic, a nic. Jednak woźnica okazał się