Świetlany mrok. Krzysztof Bonk

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Świetlany mrok - Krzysztof Bonk страница 8

Świetlany mrok - Krzysztof Bonk

Скачать книгу

ich. Ma po nich sraczkę. To ulubione danie pani męża, który nazywa się…?

      – Kegen…

      – Doskonale, wręcz wybornie – drwił woźnica. – Rodzeństwo pana Kegena to?

      – Starsza siostra, księżna Elea, oraz młodsza, najwyższa kapłanka Palis…

      – Mam, kurwa, dość. – Zrezygnowany woźnica pokręcił głową, po czym bezradnie ją zwiesił. Niestety Kati miała spore problemy z właściwym zapamiętaniem imion bliskich i powiązaniem ich ze sprawowanymi przez nich funkcjami. Czuła się przez to momentami głupia, niczym Sari.

      Jej dialog z woźnicą trwał jeszcze jakiś czas, dopóki na horyzoncie nie pojawił się zbliżający się do nich jeździec. Kati zorientowała się, że nie był to strażnik, którego wysłano przodem, by uprzedzić domowników o jej szczęśliwym powrocie.

      – Kto to jest? – zwróciła się do woźnicy, dyskretnie zasłaniając ręką usta, a drugą pokazując galopującego jeźdźca.

      – To, zdaje się… tak, to Dren. Przyjaciel rodziny de Szon, zubożały szlachcic.

      – Znam go? – zdążyła jeszcze zapytać Kati, zanim jeździec zrównał się z jadącym wozem.

      – Bardzo dobrze – odparł ściszonym głosem woźnica i gromko powtórzył: – Bardzo dobrze znowu cię widzieć, Dren! Oto i nasza zguba, cała i zdrowa, tylko zobacz! – wskazał na Kati.

      Przybyły mężczyzna i siedząca w powozie kobieta przyjrzeli się sobie uważnie. Kati uznała, że Dren był około czterdziestki. Jego rysy twarzy nadawały mu wyraz pewnej surowości i głębokiej powagi, potęgowane przez rząd poziomych zmarszczek na czole. Włosy miał ciemnobrązowe, krótko ostrzyżone. Był szczupły i wydał się Kati całkiem przystojny. Przywitał się z nią uprzejmie, nisko się kłaniając:

      – Pani Kati, wszyscy jesteśmy wielce radzi, że wraca pani do domu. To dla nas wszystkich wielkie szczęście.

      Kobieta speszyła się na te słowa i opuściła wzrok na podłogę powozu. Wciąż prześladował ją, niczym złowrogi cień, umysł Sari, a ta była wiecznie lekceważona. Nie przywykła do miłych słów pod swoim adresem i zwyczajnie nie wiedziała, jak się zachować. Krępującą ciszę przerwał woźnica:

      – Pani Kati będzie potrzebowała trochę czasu, aby dojść całkiem do siebie.

      – To znaczy? – zapytał Dren.

      – Ma coś z głową – wypalił woźnica.

      – Ale… ja… – Kobieta zrobiła zakłopotaną minę.

      – Ślicznotka poza cnotą – tłumaczył woźnica, wskazując na wypukły brzuch kobiety – straciła też pamięć.

      Ponownie zapadła cisza, którą tym razem przerwał Dren:

      – To zapewne przejściowe problemy – zwrócił się do Kati. – Niech się pani o nic nie niepokoi. We wszystkim proszę polegać na mnie. Będę blisko i postaram się, aby wszystko pani sobie przypomniała. Proszę mi zaufać.

      – A mój… mąż…?

      Dren spojrzał w bok i patrząc gdzieś w bezkresny horyzont, z zadumą odpowiedział:

      – Kegen pisał, że otrzymał przepustkę i zjawi się, by osobiście powitać żonę. Lecz ciągle się nie pojawił. Coś go musiało widocznie zatrzymać.

      – Widocznie tak – potwierdził woźnica, zupełnie jakby brak pana domu był najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem. – A co z moją zapłatą? – dodał łapczywie.

      Dren sięgnął do kieszeni skórzanej kurtki i wyciągnął z niej bransoletkę z niebieskimi koralami irium.

      – Dziewięć, zgodnie z umową. – Wręczył woźnicy zapłatę.

      Obdarowany nic nie odpowiedział. Przeniósł wzrok z Drena na Kati. Potem znów na niego.

      – W porządku… Jeszcze drugie dziewięć, dobrze się spisałeś… Po otrzymaniu dodatkowej zapłaty woźnica uśmiechnął się z satysfakcją i przez resztę krótkiej podróży milczał. Podobnie Dren, który raz po raz obdarzał Kati uspokajającymi spojrzeniami.

      Niebawem powóz zatrzymał się na podwórzu przed malowniczym dworkiem. Dom był ceglany, dwupiętrowy, w białym kolorze. Zdobiły go drewniane wykończenia poręczy na werandzie i wokół okien oraz spadzisty drewniany dach. Na trawniku pasły się beztrosko kucyki. Biegał po nim jakiś pies, być może Astor. Ponadto przed domem ustawiło się w równym rzędzie kilkanaście osób.

      Kiedy Kati stanęła na ziemi, podbiegł do niej chłopiec z jasną czupryną i wtulił się w jej długą kremową suknię. Kobieta spojrzała kątem oka na woźnicę. Ten wzruszył ramionami, uderzył konie batem i spokojnie odjechał w stronę miasta. Zdezorientowana Kati dyskretnie przeniosła wzrok na Drena, który zsiadł z konia i znalazł się koło niej. Mężczyzna delikatnie skinął jej głową i zwrócił się do chłopca:

      – Witaj, Albi, przywieźliśmy ci mamę.

      Speszona Kati przyjrzała się malcowi i niepewnie wydukała:

      – Witaj… synu…

      – Tak czekałem, tęskniłem, mamusiu! – Chłopiec wyciągnął drobne rączki wysoko w górę. Kati ujęła je w swoje dłonie, nie wiedząc, co dalej uczynić.

      – Mam cię, szkrabie! – krzyknął nagle Dren, podrywając chłopca do góry i sadzając sobie na karku. – Mamusia przebyła długą drogę. Jest zmęczona, damy jej trochę odpocząć. Za to później zabiorę cię na ryby, co ty na to?

      Chłopiec uśmiechnął się szeroko i zaklaskał ochoczo w dłonie. Natomiast Dren odezwał się do zgromadzonych przed domem ludzi:

      – Pani Kati powinna jak najszybciej położyć się spać, aby nabrać sił. Prosiłbym także, abyście wezwali dla niej medyka. Jest wyczerpana po ostatnich przejściach i trochę niedomaga. – W odpowiedzi rząd kobiecych i męskich postaci w różnym wieku głęboko się ukłonił. Dren zdjął z ramion małego Albiego i poszedł do miejsca, gdzie niedawno stał powóz. Chwycił pozostawiony tam kufer i powiedział do Kati: – Zaniosę rzeczy do pani pokoju. Zapraszam ze mną.

      Kobieta czym prędzej skorzystała z zaproszenia, chcąc wydostać się spod bacznej obserwacji nieznanych jej ludzi. Wkrótce znalazła się w damskim pokoju. Zdobiły go kryształowe lustra, stojaki na suknie i komody, na których ułożona była z pietyzmem kobieca biżuteria.

      – Przywitała panią jedynie służba – oznajmił Dren, kiedy Kati wodziła wzrokiem po przyjemnym wnętrzu, ponoć jej własnego, pokoju. – W domu nie przebywa obecnie nikt z rodziny.

      – Rozumiem. Dziękuję za pomoc. – Kobieta uśmiechnęła się pięknie.

      – Wobec służby proszę się zachowywać swobodnie, to ważne. Poza tym osoby z rodziny de Szon będzie pani widywać sporadycznie, głównie na bankietach w stolicy. Zaręczam, że po niedługim czasie odnajdzie się pani w jej dawnym życiu.

      – Oczywiście…

Скачать книгу