Świetlany mrok. Krzysztof Bonk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Świetlany mrok - Krzysztof Bonk страница 9
Kati chciała właśnie skinąć przymilnie głową, gdy wtem otworzyły się drzwi i do pokoju wbiegł mały Albi. Tak jak przedtem wtulił się w spódnicę matki i zaczął popiskiwać błagalnym głosem:
– Mamusiu, mamusiu…
– Tak, skarbie…? – Kobieta złożyła ręce na główce chłopca. Wciąż miała niezrozumiałe dla niej opory przed okazywaniem mu trochę więcej uczucia.
– Obiecaj mi… – powiedział lękliwym głosem Albi.
– Co takiego, dziecko…?
– Obiecaj mi, mamusiu, że moja siostra nie zrobi mi krzywdy!
– Twoja siostra…? – Kati przeniosła pytający wzrok na Drena. Ten, nieco zmieszany, wzruszył tylko ramionami. Albi pośpiesznie dodał:
– Moja siostra przyśniła mi się. Powiedziała mi, że jak wyjdzie z twojego brzucha, to każe mrocznej varekai obedrzeć mnie żywcem ze skóry i zawlec w mrok, gdzie pożrą mnie zwiastuny!
– Nie ma… mrocznych varekai… – odpowiedziała słabym głosem Kati, której jak żywa ukazała się w umyśle scena z krwawego dołu z Sari.
– Jest, mamusiu, jest! Stała za moją siostrą, miała takie wielkie, czarne oczy!
Kobieta popatrzyła z nerwowym uśmiechem na Drena, szukając w nim oparcia. Pragnęła, aby coś powiedział. Obrócił słowa chłopca w żart, zaprzeczył im albo zwyczajnie dał smarkaczowi klapsa. Cokolwiek, byle tylko nikt nie dawał jej podstaw do wiary w rzeczy z umysłu tej przeklętej Sari. Mężczyzna jednak tylko podrapał się po karku i chłodno oświadczył:
– Czas już na mnie, pani Kati de Szon. Wszystko będzie dobrze, zapewniam, i… proszę uważać na dziecko – wskazał na wtulonego w suknię chłopca. Skłonił się lekko i wyszedł z pokoju.
VI. JUŻ NIGDY WIĘCEJ
Oblężenie twierdzy Blask przez Artów trwało już dwunasty cykl snu. Wyłonili się nie tylko z mroku, ale przybyli także od strony drugiego pierścienia światła. Otoczyli obrońców i żaden nie mógł się wymknąć z potrzasku. Nie było też mowy o wezwaniu pomocy. Od tamtego czasu nic szczególnego się jednak nie działo. Artowie nie szykowali się do szturmu. Spokojnie rozłożyli wokół twierdzy obozowiska, jakby na coś oczekiwali. Natomiast skryci za warownymi murami obrońcy wciąż czuli się dość pewnie, ponieważ mimo mniejszej liczebności mieli korzystną pozycję do obrony. O zapasy nie musieli się martwić, miały wystarczyć na dziesiątki cykli snu.
Aż pewnego razu na jasne dotąd niebo nadciągnęły ciemne chmury i na wyschniętą ziemię spadł rzęsisty deszcz. Od tego momentu w obozie Artów zauważalne było ożywienie. W związku z tym Kegen, jako dowódca garnizonu, został wezwany na mury, aby ocenić sytuację i przygotować ludzi do ewentualnej obrony. Ale on ociągał się z przybyciem. Od rozpoczęcia oblężenia zaszył się w kwaterze, unikając kontaktu z podkomendnymi. Najzwyczajniej w świecie ogarnął go strach i nie chciał, aby ktokolwiek odczytał go z jego oblicza.
W Altris zapewniano go, że Artowie nie znają sztuki oblężniczej i w swojej twierdzy będzie bezpieczny niczym w rodzinnym domu. Obecne wydarzenia podawały to w wątpliwość.
W końcu Kegen zebrał się w sobie i z poważnymi obawami ruszył wypełnić obowiązki.
– Nie pamiętam, kiedy tutaj tak lało – oznajmił, stając pośrodku warownego muru. Nie minęła chwila, a przemókł do suchej nitki.
– To sprawka artyjskich szamanów, panie – odpowiedział żołnierz. – Potrafią zakląć deszcz. Uwięzić zaklęciem chmurę w miejscu, jak rzemieniem narowistego konia.
Kegen spojrzał spode łba na żołnierza. Otarł wodę z twarzy i szorstko rzucił:
– Melduj, jak wygląda sytuacja!
– Zgodnie z wcześniejszymi rozkazami, kapitanie, wobec pierwszych ruchów ofensywnych nieprzyjaciela wszyscy ludzie zajęli pozycje na murach. Po szesnastu na każdym z trzech odcinków. Są gotowi, ale wydaje się, że atak przyjdzie wyłącznie od strony mroku. – Żołnierz pokazał na zwarte szeregi Artów, którzy w strugach deszczu stali tuż za zasięgiem strzał i bełtów. – Na pozostałych odcinkach wróg wystawił tylko grupy jeźdźców.
– Nie chcą, aby ktoś się stąd wydostał… – mruknął Kegen. Ta myśl nęciła go, odkąd rozpoczęło się oblężenie. Żołnierz kontynuował:
– Niezrozumiałe jedynie jest to, że Artowie nie mają żadnych drabin, nawet tarana, zupełnie niczego, dzięki czemu mogliby się dostać do fortu. – Po chwili dodał ściszonym głosem: – Ludzie to widzą, boją się czarów…
– Więc może to ten deszcz, który Artowie podobno sami tu wezwali i któremu nie pozwalają odejść! – Kegen gwałtownym ruchem ręki wskazał na kłębiące się granatowe chmury. – Może za sprawą wody rozpuszczą się nasze mury! – Dowódca chciał, aby jego słowa zabrzmiały szyderczo. Ale jego głos drżał i wyczuwało się w nim narastającą nerwowość.
Towarzyszący mu wojskowy udał, że nie odczytał stanu ducha przełożonego. Stał spokojnie, oczekując na rozkazy. Te padły niebawem:
– Niech trzydziestu sześciu ludzi ustawi się w zwartym szyku tutaj, gdzie spodziewamy się głównego natarcia. Na pozostałych dwóch odcinkach niech stacjonuje po dziewięciu zbrojnych, musimy być czujni.
Żołnierz zasalutował i pobiegł wzdłuż linii murów. Kegen został w otoczeniu garstki podkomendnych. Związał z tyłu długie, ciemne włosy, które od potężnej ulewy przylepiły mu się do mokrej twarzy i zamyślił się posępnie. Miał trzydzieści cztery lata i coraz silniejsze przekonanie, że zdecydowanie nie powinno go tu w ogóle być. Czym innym bowiem było tracenie na odludziu cennego czasu, w którym mógł pomnażać bogactwo i wpływy, a czym innym narażanie życia, które niezwykle głupio byłoby stracić w obecnych okolicznościach.
Zanim zgodził się na ten przydział, wszyscy wysocy rangą oficerowie zaręczali mu, że Artowie nie atakują głównych twierdz. Nie zawierały ponoć nic specjalnie dla nich cennego, za to koszt ich zdobycia był dla nich ogromny. Czyżby go okłamano? Czyżby doświadczał czyjejś perfidnie uknutej zemsty? Wysłać go tutaj i pozbyć się zbrojnym ramieniem Artów? Kegen zacisnął dłonie w pięści. Poprzysiągł, że gdy powróci do stolicy, poruszy niebo i ziemię, aby odnaleźć i należycie ukarać domniemanych spiskowców. W tym czasie zaroiło się wokół od nowo przybyłych żołnierzy. Kegen poczuł się przez to pewniej. Zastanawiał się, na co jego przeciwnik jeszcze czekał. Może się wahał?
Wtem znad linii mroku poderwały się w powietrze jakieś olbrzymie cienie. Kegen wytężył wzrok. Zdał sobie sprawę, że w kierunku twierdzy szybowało kilkanaście olbrzymich ptaków.
– Kapitanie! – wrzasnął do niego żołnierz, także prowadzący wzrokiem powietrzną eskadrę.
– Przygotować