Odyssey One. Tom 5. Król wojowników. Evan Currie
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Odyssey One. Tom 5. Król wojowników - Evan Currie страница 3
Cóż, ten most spali za sobą, gdy już na nim stanie.
– Zrozumiałem – powiedział Eric, stając na baczność. – Proszę o pozwolenie na powrót na mój okręt.
– Proszę wracać, kapitanie – odparła Gracen, wyciągając do niego rękę. – I proszę dobrze o niego dbać. Zdążyłam polubić „Odyseusza”.
– Będę o niego dbał jak o własne dziecko – odrzekł Eric, ściskając jej dłoń.
– Trzymam pana za słowo. – Admirał uśmiechnęła się, a na jej twarzy widać było przez chwilę nieco prawdziwej serdeczności.
***
Stacja Unity One była wciąż w budowie, ale Konfederacja sporo nauczyła się od czasu, gdy tworzono jej poprzedniczkę. Teraz, z pomocą Bloku, udało się niemal w pełni opanować technologię sztucznej grawitacji, choć nikt na razie nie był skłonny umieszczać reaktora osobliwości tak blisko Ziemi.
Eric kroczył korytarzami prowadzącymi do pierścienia dokującego. Wahadłowiec zapewne czekał już w doku, by zawieźć go na pokład „Odyseusza”, kolosa, którego Gracen sprowadziła z przestrzeni Priminae, aby zniszczyć reszki sił Drasinów. „Odyseusz” był Królem Wojowników, flagowym okrętem klasy Heros, z której korzystać miały floty zarówno Ziemian, jak i Priminae.
Możliwe, że była to najpotężniejsza jednostka przemierzająca kosmos, choć Eric miał pewne wątpliwości. Wśród gwiazd istniało zbyt wiele niezwykłych zjawisk, by mógł łatwo przełknąć medialną papkę dotyczącą nowego nabytku.
Nadal pozostawało jednak faktem, że krzywe energii Herosów mierzono w masach planetarnych, a nie w byle terawatach i że ich napędy tranzycyjne oraz działa mogły pojawić się w dowolnym miejscu i momencie, dewastując wszystko w odległości sześciu minut świetlnych.
Szczerze mówiąc, Eric bał się własnego okrętu bardziej, niż kiedykolwiek bał się jakiegokolwiek nieożywionego przedmiotu. Kompresja rdzenia energetycznego oznaczała, że w zasadzie mieszkali i pracowali wokół nie tak znowu małej czarnej dziury. Oczywiście w porównaniu z osobliwościami, które leżały w centrach galaktyk, ta na „Odyseuszu” była znikoma – ale nie była to też jakaś nieistotna mikroosobliwość. Reaktor okrętu może nie był dość duży, by pożerać całe układy gwiezdne, ale załogą na pewno by się nie zadławił.
W przypadku dehermetyzacji rdzeń mógłby połknąć „Odyseusza” i wszystko w jego zasięgu grawimetrycznym. W zasadzie to nie tyle mógłby, co na pewno by to zrobił.
Szczerze mówiąc, Weston chybaby wolał, żeby zbudowali reaktor na antymaterię. Jasne, zapewne byłby on przynajmniej tak samo niebezpieczny, ale w razie awarii koniec nastąpiłby szybko. Dylatacja czasu w pobliżu horyzontu zdarzeń sprawiłaby, że umieranie w okolicy czarnej dziury okazałoby się straszne.
Mimo wszystko Eric musiał przyznać, że nowa klasa okrętów miała sporo zalet. Moc Herosów była niemal nieskończenie większa niż „Odysei” i jej rodzeństwa, a dzięki połączeniu najlepszych osiągnięć technologicznych Konfederacji i Bloku były to prawdziwe kosmiczne potwory.
Jeśli dobrze wypełni swoją misję, to Drasinowie, oraz ktokolwiek trzyma ich na smyczy, będą obawiać się, że okręty klasy Heros czyhają na nich zawsze i wszędzie.
Eric dotarł do pierścienia dokującego i – zanim wszedł przez śluzę na pokład wahadłowca – zasalutował pilnującym wejścia marines.
– Kapitanie, jesteśmy niemal gotowi do odlotu. Czekamy tylko na potwierdzenie od kontroli lotu stacji Unity.
Eric skinął głową, biorąc jednocześnie leżący obok siedzenia wyświetlacz.
– Dobrze, poruczniku. I tak muszę jeszcze wykonać nieco papierkowej roboty. Proszę startować, gdy tylko otrzymamy sygnał.
– Tak jest.
Spojrzał na ekran i zasznurował wargi na widok samej tylko listy wiadomości, które otrzymał podczas rozmowy z admirał.
„Może lepiej by było, gdyby skierowali mnie wtedy na emeryturę? Przynajmniej oszczędziliby mi cholernej papierologii”.
Okręt Sojuszu Ziemskiego „Odyseusz”
Komandor Stephen „Stephanos” Michaels podrapał się po karku i z niezadowoleniem poczuł gładką skórę. Po oficjalnym rozwiązaniu eskadry Archaniołów i przeniesieniu go na „Odyseusza” w ramach floty Ziemi nie miał już tego lekkiego dystansu do sił zbrojnych, który kiedyś pozwalał mu nosić zdecydowanie nieregulaminową fryzurę.
Po pilotach Archaniołów oczekiwano niejakiej ekscentryczności, lecz główni sternicy na okrętach flagowych Konfederacji zdecydowanie nie posiadali tego przywileju. I tak miał szczęście, że nie służył w Korpusie Marines. Chybaby umarł, gdyby musiał ściąć się aż tak krótko.
Ale to nie z powodu braku włosów na karku czuł swędzenie. Brakowało mu połączenia z okrętem, które dawał interfejs neuronowy. Wszyscy sternicy Herosów musieli być wyszkoleni w użyciu interfejsu, przynajmniej na okrętach Sojuszu Ziemskiego. Chyba nie dotyczyło to Priminae, chociaż nie był tego pewien – nie odwiedził jeszcze ich okrętów.
Interfejs neuronowy pozwalał na połączenie między człowiekiem a maszyną wykraczające poza zwykłe układy sterowania. W myśliwcu dawał niewiarygodną precyzję manewrową, podobnie jak teraz na „Odyseuszu”.
Nowy system wykorzystywał jednak niezwykle potężne systemy komputerowe Priminae.
„Szkoda, że beznadziejnie programują”. Steph chrząknął lekko, krocząc korytarzem.
Priminae pod wieloma względami byli strasznie dziwni. Mieli dostęp do technologii, przy której ziemska wydawała się prymitywna, ale słabo rozumieli jej potencjał. Zaczęli go odkrywać dopiero, gdy do komputerów Priminae dorwali się ziemscy programiści.
Oczywiście najpierw musieli nauczyć się zasad kodu, co oznaczało, że w systemie operacyjnym nadal zdarzały się dziwne błędy, ale większość z nich na bieżąco naprawiano.
Rezultaty zapierały jednak dech w piersiach, szczególnie w przypadku pilota z interfejsem neuronowym. Komputer „Odyseusza” miał przepustowość, która potrafiłaby przeciążyć ludzki układ nerwowy – komputer jego myśliwca nie zrobiłby tego nawet w tysiąc lat. Oznaczało to, że gdy podłączał się do „Odyseusza”, Steph praktycznie stawał się okrętem. To uderzało do głowy, niemal uzależniało.
Czasami go to niepokoiło, ale stwierdził, że dopóki go to martwi, jeszcze nie jest z nim tak źle.
Przeszedł przez wielkie, otwarte grodzie oddzielające dużą salę gimnastyczną od reszty okrętu i zatrzymał się na chwilę, by zobaczyć, kto ją teraz zajmuje. Rozpoznał kilka twarzy, ale sporo nic mu nie mówiło.
„Odyseusz” nie miał tyle szczęścia co „Odyseja”, przynajmniej zgodnie ze szczególną definicją