Odyssey One. Tom 5. Król wojowników. Evan Currie
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Odyssey One. Tom 5. Król wojowników - Evan Currie страница 7
Od wszystkich tych wyliczeń Erica bolała głowa, mimo że wcale nie był nogą z matematyki. Tak czy inaczej, oznaczało to, że dysponowali dużo szybszym silnikiem, z którym mieli o wiele mniej problemów niż z silnikami „Odysei”. Nie był to nawet system obcej konstrukcji, na takie rozwiązanie ludzie wpadli niezależnie od Priminae, zanim jeszcze ci zaoferowali się, że zbudują nowe okręty dla Ziemi.
Chińscy naukowcy z Bloku Wschodniego sami skonstruowali nieco mniej zaawansowaną wersję takiego silnika. Dlatego też wielu oficerów służących w maszynowni „Odyseusza” pochodziło z Chin lub innych krajów sprzymierzonych z Blokiem.
Kapitan musiał przyznać, że trochę mu zajmie przyzwyczajenie się do tego.
Spędził zbyt wiele lat, spoglądając na oficerów Bloku przez przysłowiową, a czasami przez dosłowną muszkę karabinu.
„Może robię się na to wszystko za stary” – pomyślał.
Czasy się zmieniały. Taka brzmiała podstawowa zasada rządząca wszechświatem, ale elastyczność ludzkiej mentalności była jednak ograniczona.
– Komandorze, proszę przejąć dowodzenie – powiedział, wstając od stanowiska. – Będę… na pokładzie startowym.
– Tak jest, przejmuję dowodzenie – potwierdziła Miriam, zajmując jego miejsce.
***
– Marines! W lewo zwrot! – wrzasnął sierżant na obracające się szeregi. – Naprzód MARSZ!
Eric patrzył, jak marines odmaszerowują, skończywszy własną ceremonię upamiętniającą poległych na Marsie. Chciałby być z nimi od początku, ale gdy w użyciu była broń atomowa, kapitan musiał dowodzić okrętem podczas kluczowych manewrów.
Gdy odeszli już na tyle daleko, że jego przybycie nie zakłóciłoby ich marszu, Eric wkroczył na pokład i podszedł do pułkownik dowodzącej okrętowym oddziałem piechoty morskiej. Kobieta patrzyła na pozostałości planety.
– Pani pułkownik – powiedział Eric, wyrywając ją z zamyślenia. – Dobra ceremonia?
– Proszę zdefiniować, co znaczy „dobra”, kapitanie – odparła Deirdre Conner nieco sztywno.
Dla większości ludzi rany pozostawione przez inwazję nie zaczęły się jeszcze goić, a Mars był i zapewne miał już pozostać symbolem tego bólu. Eric nie musiał zaglądać w akta oficer, aby stwierdzić, że kogoś straciła, być może więcej niż jedną osobę.
– Czy moi marines dobrze się spisali? – spytał.
– Pańscy marines, kapitanie? – Deirdre uśmiechnęła się z przekąsem.
– Na tym okręcie wszyscy jesteście moimi marines.
– PAŃSCY marines spisali się perfekcyjnie, kapitanie.
– Więc to była dobra ceremonia, pułkowniku.
Przyjrzał się krępej kobiecie w błękitnym mundurze galowym. Rude włosy świadczyły o irlandzkim pochodzeniu Deirdre Conner, ale miała też geny, dzięki którym jej skóra była ciemniejsza niż u większości Celtów. Zaciągnęła się na późnym etapie wojny, zanim podpisano Akt Konfederacji. Przybyła z Kanady, aby wstąpić do amerykańskich marines.
Zdarzało się to wówczas dość często. Kanadyjskie siły zbrojne straciły wielu ludzi, gdy wsparły wojska australijskie i brytyjskie na południowym Pacyfiku. Pod koniec wojny Kanadyjczycy byli bardzo chętni do walki, ale brakowało im środków na odpowiednie wyposażenie wszystkich żołnierzy.
Podobnie działo się też na południu. Meksykanie, Panamczycy i ludzie wielu innych narodowości przybywali do punktów rekrutacyjnych tak często, że zjawiska tego używano jako argumentu na rzecz zjednoczenia. Pod koniec wojny marines byli najliczniejszą i najbardziej różnorodną etnicznie częścią sił zbrojnych Konfederacji.
– Kopę lat minęło, Deirdre – w końcu przerwał ciszę Eric. – Byłem zaskoczony, gdy zobaczyłem twoje nazwisko na liście kandydatów.
– Tak? – Spojrzała na niego szelmowsko. – Naprawdę?
Eric uniósł dłonie, jakby zamierzał się bronić.
– Schowaj pazury, lwico. Po prostu nie przypuszczałem, że zgłosisz się do służby w kosmosie. Z tego, co słyszałem, byłaś kandydatką do objęcia dowództwa nad Parris Island. Nie myślałem, że odmówisz.
Deirdre zamilkła na chwilę.
– Inwazja wiele zmieniła. Sam wiesz o tym najlepiej. Usłyszałam, że dostaniesz misję dorwania tych, którzy nasłali na nas te bestie. Lepiej, żeby tak było.
– Technicznie rzecz biorąc, rozkazy są tajne, przynajmniej do czasu, aż opuścimy Układ Słoneczny, ale w zasadzie tak można je streścić.
– Dlatego poprosiłam o przeniesienie.
Eric powoli skinął głową.
– Szanuję to. Pamiętaj tylko, że jesteśmy zawodowcami. Zemsta jest dla słabych i zagubionych. My mamy wyższy cel.
– Nie ma wyższego celu niż służba w Korpusie.
– Ooh-rah, pułkowniku.
***
„Odyseusz” płynął przez Układ Słoneczny z prędkością, którą jeszcze kilka lat temu uznano by za niemożliwą. „Odyseja” przetrwałaby taki pęd, ale jej pancerz dziobowy wymagałby wymiany z powodu kolizji z mikrometeorytami.
Eric zszedł z wagonu kolejki transportowej na pokład startowy, umieszczony po przeciwnej stronie okrętu niż mostek. Jako że głównym źródłem grawitacji była tu osobliwość, wiele pokładów ułożono wokół niej, przez co przemieszczanie się pomiędzy nimi stanowiło pewne wyzwanie.
Główne punkty orientacyjne stanowiły góra i dół. Choć burty „Odyseusza” zakrzywiały się wokół osobliwości, efekt był tam mniej widoczny. Skutkowało to tym, że dolne pokłady zorientowane zostały do góry nogami względem górnych. Pokłady burtowe również były lekko zakrzywione, ale dzięki technologii grawitacyjnej Priminae udawało się minimalizować nieprzyjemne skutki.
Eric przeszedł przez otwartą gródź i wkroczył na pokład, mijając kadłuby licznych samolotów atmosferycznych, aż znalazł to, czego szukał.
Myśliwiec miał najlepsze lata za sobą.
Blizny otrzymał w honorowej walce i choć zgodnie ze standardami Konfederacji nie powinien już latać, Eric był pewien, że wciąż dałoby się z niego jeszcze trochę wycisnąć.
„Czasy się zmieniają” – pomyślał, zdejmując tunikę munduru