Odyssey One. Tom 5. Król wojowników. Evan Currie

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Odyssey One. Tom 5. Król wojowników - Evan Currie страница 4

Odyssey One. Tom 5. Król wojowników - Evan Currie

Скачать книгу

bawiły go zbytnio żarty o trepach, którymi raczył go regularnie Steph. Stephanos w zasadzie nie należał do żadnego konkretnego rodzaju sił zbrojnych – podczas drugiej połowy konfliktu z Blokiem panowało w tej kwestii pewne zamieszanie. Wojna doszła do etapu, gdy naprędce stworzona Konfederacja Stanów Zjednoczonych, Kanady i Meksyku niezbyt przejmowała się, jaki – i czy w ogóle jakiś – nosiło się mundur, o ile ktoś był skłonny walczyć dla sprawy.

      Gdy wojna dobiegła końca, jako członek eskadry Archaniołów Steph zdołał jakoś uniknąć oficjalnego wcielenia do konkretnej formacji, ponieważ wszystkie kłóciły się między sobą o to, do kogo mają należeć legendarni myśliwcy.

      „A teraz stoję tu w czarnym mundurze floty. Jakże nisko upadłem” – Steph skrzywił się na tę myśl.

      Trzeba jednak przyznać, że mundury floty były ładne – białe galowe na specjalne okazje i czarne jak kosmos ze złoto-srebrnymi wykończeniami na pozostałe. Dzięki bogom żadnych czapek. Steph uważnie śledził wszelkie propozycje i poważnie rozważał wysłanie pogróżek idiotom, którzy chcieli kazać im nosić czapki, berety, kapelusze albo innego rodzaju głupie nakrycia głowy.

      „Mieszkamy i pracujemy w hermetycznych habitatach. Po jaką cholerę nam czapki?”

      Zdjął czarną tunikę i rzucił ją na ławkę obok sprzętu do podnoszenia ciężarów. Przynajmniej tym razem zdrowy rozsądek wygrał z biurokratycznym koszmarem łańcucha dowodzenia. Może dawało to jakieś nadzieje na przyszłość?

      Mimo wszystko powątpiewał w to.

      – Stephane?

      Z zamyślenia wyrwał go wysoki głos wymawiający jego imię ze szczególnym akcentem. Dochodził z lewej, ale nie musiał się obracać, aby rozpoznać, kto mówi.

      – Milla – powiedział ciepło, jednocześnie zaczynając podnosić ciężary – nie wiedziałem, że dzisiaj tu jesteś.

      – Takie są zasady – stwierdziła, stając naprzeciwko niego i lekko się uśmiechając. – We flocie kolonii nie mieliśmy ich zbyt wielu.

      Steph skinął lekko głową, starając się nie zwracać uwagi na lekką warstwę potu, przez którą strój sportowy Milli przyklejał się do jej ciała. Ithan Priminae – co odpowiadało stopniowi porucznika – była drobną, smukłą kobietą, o wzroście niewiele ponad sto pięćdziesiąt centymetrów. Wyszła jednak cało z wielu niebezpiecznych sytuacji, więc Steph nie zamierzał jej lekceważyć.

      – Witaj w ziemskiej flocie – powiedział z lekkim przekąsem, zaczynając serię rozpiętek. – Przemierzysz wszechświat, poznasz nowych, ciekawych ludzi…

      – I ich zabijesz, tak? – spytała Milla z mieszaniną rozbawienia i niesmaku na twarzy. – Słyszałam już ten żart. Czy Terran naprawdę aż tak to bawi?

      – Nie aż tak – odparł Steph. – Bardziej chodzi o czarny humor niż coś, z czego należy się śmiać. Dla większości ludzi to tylko podsumowanie natury rzeczy.

      – Tylko większości?

      – Niektórzy się śmieją, dla niektórych to nawet naprawdę zabawne – wyjaśnił Steph. – Ale większość z nich stanowią ludzie, którzy sami to przeżyli i… śmieją się sami z siebie. Kapitana to bawiło, ale był wtedy jednym z marines. Oni wszyscy mają nierówno pod sufitem. W przeciwnym razie wstąpiliby do floty albo lotnictwa.

      Milla spojrzała na niego ze zdziwieniem, zdając sobie sprawę, że przynajmniej częściowo żartuje, ale nie będąc w stanie odgadnąć, co w tym stwierdzeniu ma być źródłem humoru. Westchnęła, a Stephen stwierdził, że trudno przezwyciężyć niektóre różnice kulturowe. Po raz kolejny pomyślał, że Priminae są naprawdę dziwni. Nawet ci z nich, którzy najlepiej dopasowali się do ziemskiego sposobu myślenia, pozostawali tak głęboko zanurzeni w zupełnie odmiennej kulturze, że bardzo trudno szła im komunikacja z Ziemianami.

      W przypadku tych co bardziej odmiennych mentalnie od Ziemian porozumienie było prawie niemożliwe, choćby przy wsparciu wszystkich algorytmów tłumaczeniowych. Jeśli nawet używa tych samych znaczeniowo słów, nie oznacza to, że istnieją jakiekolwiek szanse na rozszyfrowanie sensu wypowiedzi.

      Po prostu byli zbyt obcy.

      „Chociaż może to przesada” – pomyślał Steph. Próbował rozmawiać tylko z nielicznymi Priminae – rozmowa zwykle po kilku słowach kończyła się impasem. Mimo wszystko nie byli to jednak oficerowie ich floty.

      Zdał sobie sprawę, że czasami po prostu dziwnie się czuł, rozmawiając z obcymi.

      Milla w końcu poradziła sobie jakoś ze swoim zmieszaniem – Steph uznał, że zapewne postanowiła je zignorować – i spojrzała na wyjście z sali.

      – Myślisz, że wkrótce otrzymamy nową misję?

      Steph niepewnie odwrócił głowę w jej stronę, kontynuując ćwiczenia.

      – Nie wiem, pewnie tak. Okręty klasy Heros to świetna obrona dla Układu Słonecznego, ale jeszcze lepiej sprawdzą się, szukając reszty Drasinów i tych, którzy ich na nas nasłali. Jak rozumiem, niedługo będzie gotowa też nowa klasa okrętów: Włóczęgi.

      – Tak, widziałam ich specyfikację – odparła Milla, marszcząc nos. – Małe jednostki, mniejsze nawet od „Odysei”.

      – Tak, ale z lepszymi reaktorami i gotowe do walki – rzekł Steph. – Nie zrozum mnie źle, Milla, lubię te latające miasta jak to tutaj… ale nie dałoby się ich ukryć nawet przed ślepcem. Pamiętaj, że jedną z przewag „Odysei” było to, że trudno było ją wykryć.

      Milla skinęła głową.

      – Prawda. Ale wydają się tak małe.

      Steph nie mógł się nie zgodzić. Niszczyciele klasy Włóczęga lepiej nadawały się do zadań eskortowych niż na okręty zwiadowcze, a właśnie tak zamierzano je wykorzystać. Niestety, obecnie było za mało zarówno jednostek, jak i ludzi do ich obsadzenia. Personel musiał się dwoić i troić, wykonując niekoniecznie te zadania, do których został wyszkolony.

      – Tak czy siak, kapitan dzisiaj wraca na pokład – stwierdził Steph. – Sprawdziłem harmonogram. To oznacza, że albo czeka nas więcej testów, albo otrzymaliśmy misję.

      – Mam nadzieję, że chodzi o misję – przyznała Milla.

      – Nie mów tego zbyt głośno – mruknął Steph i odchrząknął. – Jeszcze cię coś usłyszy.

      Milla przewróciła oczami.

      – Co mogłoby mnie usłyszeć? Jesteśmy w kosmosie.

      ***

      „Odyseusz” miał serce.

      Głęboko pod białym, ceramicznym pancerzem zewnętrznym, pod siecią kompozytów kadłuba, serce okrętu nie tyle biło, co brzęczało, pulsując wielką energią. Sferyczny rdzeń, zawierający centralny organ, był obudowany pierwiastkami, które w naturze występowały

Скачать книгу