Quattuor Insanitas. Adrian K. Antosik

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Quattuor Insanitas - Adrian K. Antosik страница 4

Quattuor Insanitas - Adrian K. Antosik

Скачать книгу

ktoś go klepnął w ramię. Obrócił się i napotkał twarz swojego współlokatora.

      – Co się tak wpatrujesz w ten monitor jak sroka w gnat?

      – Zastanawiam się, jaki kolejny ruch zrobić.

      – A co się działo na tablicy od twojego ostatniego genialnego zablokowania pionkiem?

      Stefan zmarszczył czoło niezadowolony z jawnego nabijania się z jego strategii.

      – Nie czepiaj się, gram jak umiem.

      – No nie unoś się już tak. Lepiej powiedz, co się działo.

      – Hm… On się ruszył z E7 na E6 pionkiem. Później ja z G1 na F3 konikiem.

      – Skoczkiem…

      – Jeden pies. On później z G8 na F6. Ja ruszyłem gońcem z C1 na G5. On ruszył pionkiem z H7 na H6. I teraz jest mój ruch. Teoretycznie powinienem się skupić na jak najlepszym rozlokowaniu figur na planszy. Ale mój przeciwnik chyba jawnie dąży do konfrontacji.

      Testosteron zamyślił się. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w planszę, w końcu odchrząknął.

      – Osobiście bym zaatakował. Nie wiem dlaczego, ale mam awersję do wycofywania się. Masz ochotę na drinka? Bo będę sobie robił.

      – Czemu nie? – odparł Stefan, zbijając Skorpionowi skoczka.

      Następnie obrócił się, żeby popatrzeć jak jego znajomy sprawnie robi dwa drinki z dużą ilością alkoholu. Uśmiechnął się, gdy po pierwszym łyku poczuł, jak jego przełyk przyjemnie się rozgrzewa.

      – Dobre. Skąd masz przepis?

      – Długoletnie praktyki – odparł współlokator upijając spory łyk – a ty, co taki niewyraźny jakiś dzisiaj byłeś?

      Młodzieniec skrzywił się na wspomnienie dzisiejszego dnia. Był piątek, a jego zdaniem przed oficjalnym rozpoczęciem się długiego weekendu prowadzący powinni mieć choć trochę empatii. Niestety nie wszyscy profesorowie podzielali jego pogląd. Wziął kolejny łyk napoju, wypuścił spokojnie powietrze i zaczął mówić:

      – Pamiętasz ten zaległy egzamin co się za mną wlecze?

      – Aha.

      – Dzisiaj postanowiłem coś z nim zrobić. Poszedłem pogadać z gościem o jakiś termin albo inną formę odbębnienia go, żeby był święty spokój dla prowadzącego i mnie. Zwłaszcza, że w tym semestrze ma nie mieć żadnych zajęć. Po półgodzinnej rozmowie odmówił mi. No myślałem, że go tam zjem.

      – Takie jego prawo.

      – Po namyśle też wyszedłem z takiego założenia, więc olałem to. Ale szlag mnie jasny trafił, jak się okazało, że dzisiaj wyjeżdża gdzieś w góry, później wraca na dzień i znowu wylatuje na długi urlop. Wróci dopiero na następny semestr.

      – A co z tymi, co nie zaliczyli?

      – Jestem tylko ja. I podobno to już nie jego problem, że się nie nauczyłem na pierwsze zaliczenie i poprawę.

      Testosteron wziął kolejny łyk nim się odezwał.

      – Trochę nie fair, ale co zrobisz? Nie możesz zabronić mu lecieć.

      – To nie wszystko, czytałeś moje opowiadanko?

      – To o gościu zabitym przez jakiegoś maniaka, który nie wie kim jest, a później zepchnął ciało w samochodzie na tory i przejechał go pociąg?

      – Dokładnie, dostałem paskudną recenzję od jednego uznanego w naszym małym kręgu krytyka. Najgorsze jest to, że co bym nie powiedział, będzie to z całą pewnością wykorzystane przeciwko mnie. Nawet próbowałem coś sensownego wymyślić, żeby mu odpisać odpowiednio. Ale w końcu postanowiłem zacisnąć usta i milczeć.

      – A co ci w jego opinii nie pasowało?

      – W sumie miał kilkanaście ciekawych spostrzeżeń. Zasugerował kilka błędów, które popełniłem…

      – To czego marudzisz? Dostałeś darmową opinię fachowca na temat. Wiesz, jak ciężko zdobyć takie coś?

      – Ale przy tym użył kilkunastu epitetów określających mnie jako bezmózgiego debila nie umiejącego sklecić paru zdań.

      – To go do sądu pozwij za znieważenie.

      – Nie mogę. Zrobił to dość gładkim językiem, nie użył tych słów. To co przed chwilą powiedziałem, to raczej esencja tego, co napisał.

      – Odpuść sobie. Wyciągnij z tego, co najważniejsze oraz to co może ci pomóc w dalszej twórczości. A resztę potraktuj jak papierek od gorzkiej czekolady, wyrzuć do śmieci.

      Stefan uśmiechnął się szeroko. Jego współlokator miał rację. Stuknęli się szklaneczkami z napojem. Ten piątkowy wieczór był wyjątkowo przyjemny dla obu młodzieńców, pijących drinki w zaciszu pokoju akademickiego.

      Krew na Dłoniach

      To było już trzecie piwo Skorpiona w tym eleganckim barze dla hołoty bogatych studentów, jak nazywał w myślach młodzież, której z nadmiaru pieniędzy poprzewracało się w głowach. Tydzień prób zajęło mu wyuczenie się nowego triku, jaki chciał zastosować w barze, a teraz pijąc piwo szukał odpowiedniej ofiary. Na początku obawiał się, że będzie zwracał na siebie uwagę w tak eleganckim miejscu. Jednak szybko się przekonał, że skóra to skóra i człowiek wygląda w niej o wiele lepiej. Mógłby powiedzieć, że nawet ponad stan. Nagle jego uwagę przykuł chłopak w pomarańczowej obcisłej podkoszulce, na którą zarzucił luźną stylową kurtkę. Sprawne oko od razu by dostrzegło, że w jednej z wewnętrznych kieszeni znajdował się gruby portfel wraz z kluczykami. Ofiara wydała mu się idealna. Na jego ustach pojawił się obleśny uśmiech. Długo czekał na kolejną sposobność zabicia, a teraz gdy zaczynało brakować pieniędzy, pomyślał, że czas najwyższy spełnić swoje skryte pragnienia. No może nie były one tak bardzo skryte, jakby to mogło się komuś wydawać, ale jakoś przez ostatni tydzień Skorpion nie znalazł żadnego przyjaciela, z którym mógłby się podzielić tą wspaniałą nowiną. Cel właśnie skręcił i szedł wzdłuż baru w jego kierunku. Młodzieniec poprawił długi cienki szpikulec z ostrym końcem misternie ukryty w rękawie. Powoli wstał z miejsca i ruszył naprzeciwko swojej ofiary. Nagle coś za barem zaabsorbowało jego uwagę na tyle skutecznie, że wpadł na gościa w pomarańczowej podkoszulce. W tym momencie wydarzyły się błyskawicznie dwie rzeczy. Długie ostrze ukryte do tej pory w rękawie zostało gwałtownie wydobyte z niego i zatopiło się głęboko w ciele nieznajomego. Natomiast lewa ręka skorpiona szybkim ruchem sięgnęła do kieszeni wydobywając z niej portfel oraz kluczyki. Wszystko to wydarzyło się w mgnieniu oka. Nim ktokolwiek z przepełnionego baru zdążył cokolwiek zobaczyć wszystkie trzy rzeczy były już głęboko schowane. Wymijając zdumioną ofiarę młodzieniec sapnął:

      – Sorry.

      Gdy dochodził swobodnym krokiem do wyjścia ofiara w pomarańczowym podkoszulku zwaliła się z rumorem na podłogę baru. Powstał nagły zgiełk. Ludzie coś krzyczeli przerażeni.

Скачать книгу