Era Wodnika. Aleksander Sowa

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Era Wodnika - Aleksander Sowa страница 12

Era Wodnika - Aleksander Sowa

Скачать книгу

Chyba tak.

      – Jak to „chyba”?

      – Nie przyszła, ale zostawiła to – odparła i wskazała na kopertę.

      Naczelny przyjrzał się jej uważnie. Ustawił pod światło. Naciskając delikatnie palcami, starał się wymacać zawartość. Pod palcami wyczuwał płaski i twardy przedmiot.

      – Zostawiła dla ciebie?

      – Przysłała kelnerce.

      – O ona ci ją przekazała, tak?

      – Mniej więcej.

      – Czyli co? Polski Unabomber?

      – Niby czemu?

      – Nie wiem. Skąd mogę wiedzieć? To wiedzą tylko wariaci. Przyznaj jednak, że trochę to dziwne, co?

      Wzruszyła ramionami, popijając zbyt jeszcze gorącą kawę.

      – Dlaczego nie przesłała jej pocztą? – kontynuował.

      – Może nie ufa jakości jej usług?

      – Myślisz?

      – Myślę, że o to nie chodziło.

      – A o co?

      – Istotny był czas.

      – Mogła wysłać kurierem.

      – No i wysłała.

      – Aha. Ale czemu na adres kawiarni, a nie radia? – zastanawiał się głośno. – I po co to jakieś umawianie się?

      – Myślisz, że to bomba albo wąglik, albo coś w tym rodzaju?

      – Myślę, że nie – odparł bez namysłu, po czym spojrzał na nią.

      Przyłożył kopertę nad parę z czajnika. Papier oddzielił się od kleju.

      – I co teraz? – zapytał wyczekująco.

      – Zaraz zobaczymy. Otwieraj.

      Zajrzał do środka.

      – Nie zgadniesz.

      – Co?

      – To! – rzekł, wyjmując opakowanie z płytą CD.

      Natychmiast zdecydowali, że sprawdzą ją. Włączyła magnetofon i popijając kawę zaczęli słuchać.

      Zakładam białą sukienkę i czuję, jak boli. Byliśmy dwoje, a teraz drapię drzwi w oczekiwaniu na coś, co nie nastąpi. Zostawiłeś mnie samą. W twoich oczach błyszczy kolor uśmiechu. Mnie dopada echo słów. Widzę je w potoku pocałunków, w rzece ust.

      Siedzę sama owinięta w mrok. Czuję przenikający, kusząco słodki zapach, który paraliżował zmysły, doprowadzał do szybszego bicia serca i zwilgotnienia dłoni. W pamięci mam gorące noce i zimne pożegnania. One gryzą boleśniej niż rozwścieczony pies.

      Dziś, w przededniu pogrzebu naszej miłości, nie wiem nic. Nie rozumiem nic. Wpadłam w pułapkę niczym egzotyczny motyl, trzepocąc skrzydłami, trawię własne „ja”. Szarpię się na pajęczynie konwenansów i przyzwyczajeń utkanych z obietnic i złudzeń, że będę umiała, potrafiła, trwała. Choć wiem przecież, że nie umiem, nie potrafię i nie wytrwam. Bo ciebie już nie ma.

      Jesteś lżejszy od fotografii, z której wycinam cię łzami. Nie umiałam cię ocalić. Ochronić czegoś najbliższego i tak potwornie z każdym dniem mi tego brak. Usiłuję uciec, lecz dopada mnie głupie zło. Jakże mam widzieć biel mojej sukienki, która wciąż jest jeszcze czerwieńsza? Próbuję wciąż przecież uciec od ciebie, przez krew.

      Rozzłoszczona wyłączyła magnetofon. Tylko zmarnowałam czas – myślała.

      – Żale pewnie szalonej i nieszczęśliwej kobiety.

      – No fakt. Za mądrze toto nie brzmi.

      Wyjęła płytę z odtwarzacza i cisnęła ze złością do kosza. Natychmiast ubrała się i ruszyła do drzwi.

      – Wychodzę. Muszę się przygotować.

      – Ja muszę jeszcze zostać – westchnął.

      Wyszła z biura. Obok portierni Antoni, stróż nocny, zaczepił ją.

      – Pani Gosiu! Halo!

      – Tak? – odparła zdenerwowana niedoszłym spotkaniem, płytą i kretyńskim nagraniem obłąkanej baby.

      Straciła dwie godziny, które mogła poświęcić na przygotowanie wieczornej audycji. Była zmęczona i głodna, a stary jeszcze ją zatrzymywał.

      – Coś przyszło do pani – mruknął. – Zaraz, zaraz, o, mam. Proszę – rzekł, podając przesyłkę.

      Zrobiło się jej gorąco. Zdębiała. Była to identyczna biała koperta. Podziękowała i natychmiast wróciła do naczelnego.

      15.

      Emil, wchodząc do gabinetu komendanta, rzucił na stół wyniki badań na próbki treści żołądkowej pobranej w prosektorium.

      – Masz coś? – komendant zdziwił się zza biurka.

      – Owszem.

      – No to mów, bo czas mnie goni.

      – Człowiek, który tego dokonał, to prawdopodobnie jeden z najbardziej utalentowanych, a jednocześnie bezlitosnych ludzkich potworów, jaki kiedykolwiek pojawił się na świecie. Nie tylko u nas w Opolu, ale i na świecie.

      Komendant zdjął okulary. Sięgając do teczki, otworzył usta jak karp przed wigilijnym wyrokiem.

      – Co ty, do ciężkiej cholery, mówisz?

      – To nie było przypadkowe zatrucie.

      Otworzywszy teczkę, komendant przejrzał zawartość. Były tam wyniki analizy chemicznej płynu, który znajdował się w butelkach, raport z sekcji zwłok i fotografie bunkra oraz analiza toksykologiczna treści żołądkowej.

      – Twierdzisz, że to zabójstwo?

      – Nie mam najmniejszych wątpliwości.

      – Skąd wiesz?

      – Po pierwsze, otwór do schronu.

      – Co to za dowód?

      – Brak narzędzi.

      – Mogli je schować, przehandlować, zgubić… Jest wiele możliwości – stary spekulował. – Rozmawialiśmy już o tym.

      –

Скачать книгу