Era Wodnika. Aleksander Sowa

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Era Wodnika - Aleksander Sowa страница 8

Era Wodnika - Aleksander Sowa

Скачать книгу

i krótkich aresztach, zamieszkał w Opolu. Kiedy ubecja rozbijała ostatnie akowskie oddziały w 1950 roku, trafił z niedożywienia, rozpaczy i samotności do szpitala.

      – Mam 24 lata – powiedział, kiedy się spotkali – ocalałem.

      Była tam pielęgniarką. Kiedy więc wyzdrowiał, dwie dusze spod znaku biało-czerwonej opaski i orzełka w koronie zostały ze sobą. Przegrani w nowej, powojennej rzeczywistości starali się żyć godnie i uczciwie. Wiele lat po powstaniu przyszedł na świat Emil, jako drugi syn. W następnym roku pojawił się młodszy brat Emila i żyli w pięcioosobowej rodzinie. Aż do dnia, kiedy matkę zabił rak macicy. Emil miał wtedy dziewięć lat.

      – Gówno prawda! – powiedział potem pewnego popołudnia na lekcji historii i dostał linijką w dłoń, aby natychmiast zapomniał o prawdzie.

      Ale Emil pamiętał. Nigdy milicjantem nie został i zomowskiego pochodzenia komendanta nie zapomniał. Dziś, przed emeryturą, mógł splunąć na wszystko. Szczególnie kiedy się upił, jak dziś, a głos swojego szefa w radiu miał gdzieś.

      7.

      Skrócił zarost do jednego milimetra. To niewiele pomogło. Widział zmęczonego życiem, starzejącego się mężczyznę. Zamiast śniadania wypił gorzką kawę. Połknął dwie tabletki od bólu głowy.

      – Nie wyglądasz za dobrze. – Dziewczyna na stróżówce przywitała Emila.

      – Mam okres.

      – Boli cię brzuch?

      – Serce mnie boli, malutka. Przeziębiłem się, nic mi nie jest, dzięki za troskę.

      – No to idź do Bossa. Pytał o ciebie.

      Wczoraj wypalił za dużo. Tytoń wybitnie potęgował syndrom dnia wczorajszego. Dziś nie zapalił ani jednego. Wszystkie mu śmierdziały.

      – Co ci jest? – Usłyszał w drzwiach.

      – Przeziębiłem się.

      – Źle wyglądasz.

      Komendant siedział za biurkiem w mundurze jak car. Słońce przyjemnie oświetlało gabinet. Zapowiadał się jeden z pierwszych tej jesieni pięknych dni. Emila słońce drażniło. Reagował bólem na światło.

      – Martwię się o ciebie – szef zagaił znad gazety.

      Akurat – pomyślał.

      – Chciał mnie pan widzieć?

      – Tak. Wiesz, że zamykamy tę sprawę?

      – Wiem, słyszałem – odburknął niechętnie.

      – To dobrze – komendant odparł, odkładając gazetę. Po chwili mruknął: – Co jest? O co ci chodzi?

      Emilowi nie podobało się, że tak szybko podjęli decyzję. Nie był pewien, czy to takie oczywiste, jak wczoraj słyszał w radiu. Pośpiech jest dobry przy łapaniu pcheł, ale nie przy takich sprawach – myślał.

      – Czy to nie za szybko?

      – Szybko? – obruszył się komendant. – A nad czym się tu zastanawiać? Pili na umór, to się przekręcili. Mieli chociaż dzień dziecka na koniec.

      Niezły żart. Zobaczymy, jak sam skończysz, stary ubeku – pomyślał.

      – Poza tym nie chcę, by ktokolwiek kręcił się obok tego bunkra – komendant mówił dalej. – Dla mnie, prezydenta z radą parafialną, ten bunkier to wrzód na dupie.

      – Mogliśmy poczekać na toksykologię.

      Emil delikatnie podjął próby przeciągnięcia końca choćby o jeden dzień. Czuł, że coś jest nie tak, jak być powinno.

      – Już jest. Była wczoraj, dlatego dałem ten wywiad.

      – I co?

      – Nic. Tak jak myśleliśmy z Lipskim. Wino i tyle. Tu – wskazał ruchem głowy – leżą dokumenty.

      Emil spojrzał na wyniki.

      – Zapoznaj się i włącz do akt.

      Analiza wskazywała, że zawartość żołądka stanowił niestrawiony alkohol średnioprocentowy. Jak mówił patolog – wino. Jednak uderzyło Emila, że we krwi było tylko 4,5 promila alkoholu.

      – Zatem sprawa zakończona – zakomenderował Boss. – Możesz się brać za papiery. Lipski zamknął postępowanie.

      – Skoro pan tak mówi.

      – I co? Wcale nie trzeba było nas wtedy budzić!

      – To samo mówił Lipski w prosektorium.

      – I miał rację. Miał rację – powtórzył. – Następnym razem lepiej się zastanów.

      Mam to gdzieś, stary durniu – pomyślał Emil. Po czym poprosił:

      – Mam jeszcze coś.

      – Coś ci nie gra? – Boss podniósł brwi znad okularów.

      – Chcę jeszcze coś sprawdzić. Pogadam z tym patologiem i z Profesorem. Nie gadaliśmy z nim.

      – Jakim Profesorem, do ciężkiej cholery? – zaczerwienił się stary.

      – Z menelem, który ich znalazł.

      – A, tak – komendant przypomniał sobie. – Tego, o którym młody mówił. Dobra. Rób, jak chcesz. Ale sprawa jest zamknięta. Dzisiaj jest środa. Chcę, żeby do soboty papiery były gotowe. – Stuknął długopisem w blat. – Będą leżały tu, u mnie na biurku. Jasne?

      – Jasne.

      – Mamy ważniejsze sprawy niż pijaczkowie. To śmiecie. Nawet jeśliby ich ktoś ubił, nie ma to znaczenia. Im mniej ich będzie, tym lepiej.

      8.

      Wyszedł z gabinetu Bossakowskiego. Jego myśli zaprzątał alkohol u denata. Postanowił, że pojedzie do patologa i zapyta go o to. Potem odszuka Profesora, ale zanim to zrobi, musi wypytać młodego od bunkra.

      – Gdzie posterunkowy Wilk? – Emil pyta dyżurnego.

      – Jest w gimnazjum numer pięć.

      – Dobra. Przekaż mu, że zaraz tam będę. Chcę z nim pogadać.

      –Tak jest, panie komisarzu.

      Po kolejnych reformach edukacji połączono szkołę podstawową z gimnazjum w jeden zespół, tworząc niezły cyrk. Byli wzywani tu co najmniej raz w tygodniu. Emila nie zdziwiła obecność ludzi z fabryki w szkole. Dręczyła go pewna myśl. Raport patologa stwierdzał, że śmierć nastąpiła w wyniku zatrucia alkoholem. Ale we krwi było tylko 4,5

Скачать книгу