Era Wodnika. Aleksander Sowa
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Era Wodnika - Aleksander Sowa страница 3
– Wierz mi, zaraz nie wypijesz nawet kawy do końca – rzekł naczelny.
Zaskoczył ją. Ale tylko trochę, bo choć wciąż była zła, zdawała sobie sprawę, że musiał mieć naprawdę ważny powód, by ją obudzić. Pracowali ze sobą na tyle długo, że dobrze się już znali.
– Co stało się tak wielkiego, że trzeba budzić zwykłą dziennikarkę przed czwartą w poniedziałek?
– Chodzi o psy. Jest aż kilka radiowozów.
– Gdzie?
– Na placu Pedała. Tam gdzie jest szalet.
– Dlaczego się tam zjechali?
– Czegoś szukają.
– Myślę, że nie. W odróżnieniu od ciebie mają na to lepsze pory. Coś się tam musiało wydarzyć.
– No właśnie nie wiem. Ty się dowiesz.
– Tylko tyle?
– Mało?
– Tak.
– Pewnie będzie więcej.
– W porządku. Niech ci będzie. Ale powiedz, czy to naprawdę jest aż takie ważne? Psy na placu Pedała w nocy? Nie można było poczekać z tym do ósmej?
– To będzie grubsza draka.
– Więc nie powiedziałeś mi wszystkiego. Skąd wiesz?
– Bo dzwoniła do mnie jakaś kobieta. Też mnie obudziła. Mówiła, że szła z nocnej zmiany i widziała trzy radiowozy. Szalet jest podobno ogrodzony taśmą.
– Taśmą?
– Tak – odparł.
To już coś – pomyślała. Policja stosuje taśmę, kiedy dzieje się coś poważnego: napad z bronią, wypadek śmiertelny, samobójstwo albo morderstwo.
– To nie wszystko.
– No?
– Podobno widziała tam też czarną lancię.
– Uhm – mruknęła z zadowoleniem.
A zatem jest prokurator. To potwierdza wersję z trupami. To już coś. Szybko przeanalizowała sytuację i podjęła decyzję.
– Może upiecze ci się tym razem. Jadę. Zobaczę.
– Grzeczna dziewczynka. Dzięki. Cześć!
– Grzeczne dziewczynki idą do nieba, a niegrzeczne są wyspane. Wolałabym się wyspać, niż być w niebie, wiesz?
W odpowiedzi usłyszała jednak tylko sygnał zakończonej rozmowy. Założyła błękitną, koronkową bieliznę, rajstopy i podreptała do kuchni. Wsypała łyżeczkę mocnej jak amfetamina kawy do ulubionego kubka. Myśli zaprzątała teraz obietnica materiału na poranny news. Chwilę potem przekręciła klucz w drzwiach.
Z samochodowych głośników popłynęły rytmy remiksu 4 O’Clock In The Morning.
– Nomen omen – mruknęła i mocniej wcisnęła gaz.
Ten dzień miał wiele zmienić w życiu wielu ludzi. Także jej. Rozpoczynała się nowa era: Era Wodnika.
4.
Emil zrobił zdecydowany ruch dłonią, przywołując posterunkowego stojącego przed wejściem do szaletu.
– On nas poprowadzi – wskazał chłopaka w mundurze, po czym go przedstawił: – Maciej Wilk.
– W porządku. Lipski, witam! Ty to znalazłeś?
– Tak.
– Zatem, posterunkowy Wilk, macie u mnie przerąbane.
Wszyscy się uśmiechnęli. Ostrożnie weszli do szaletu. Pilśniowe drzwi zwisały wyłamane. Pewnie wyważone kopniakiem – pomyślał Emil.
– Na pewno został odcisk buta – zauważył.
– Z pewnością – odrzekł Lipski, ukrywając zdziwienie. Sam nie wpadłby na to.
Zapalili latarki. Blask krzyżujących się świateł obmacujących ściany oświetlił częściowo ciemne, zdewastowane wnętrze.
– Mów! – Lipski zachęcił posterunkowego.
– Zaczepił mnie żul na patrolu pod dworcem i powiedział, że w szalecie na placu Pedała leżą sztywni kumple i że ktoś ich załatwił.
– Załatwił?
– Tak powiedział. No to poszłem sprawdzić.
Lipski słuchał. Nawet nie bardzo poraził prokuratora błąd językowy młodego policjanta. Bardziej interesował się, o czym mówi, niż jak to robi.
– Rzeczywiście był tu ten z wersalki – wtrącił się Emil.
– Z jakiej wersalki?
– Tu jest wersalka. – Wskazał Lipskiemu latarką stary mebel.
– Aha.
Prokurator skupił się na słowach policjanta, nie dostrzegając otoczenia. Tymczasem martwy mężczyzna leżał na połamanym meblu. Wszyscy czterej skierowali światła latarek na zwłoki.
– To ten pierwszy – rzekł posterunkowy.
– A więc tutaj pili – Lipski zaczął oceniać sytuację.
Emil spojrzał na prokuratora. W jego głosie nie było nawet cienia podniecenia jak u posterunkowego. Lipski oglądał z pewnością więcej trupów, niż chłopak miał płatków śniadaniowych w miseczce.
– Trzeba zebrać odciski z butelek – zauważył komendant – a resztki wina, czy czegoś tam, dać do analizy w laboratorium.
– W środku jest jeszcze kilka – wtrącił posterunkowy.
– Tym bardziej. Dobra, mów, co dalej – komendant ponaglił młodego.
– Znalazłem tego tu – wskazał zwłoki – i…
– Wcześniej – przerwał zniecierpliwiony komendant – zanim go znalazłeś.
– Zgłosiłem to i weszłem do tej dziury.
– Sam?
– Tak.
– Źle zrobiłeś – stwierdził spokojnie. Lipski pokiwał głową z dezaprobatą.