Era Wodnika. Aleksander Sowa
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Era Wodnika - Aleksander Sowa страница 2
– Więc bez sensu, żeby tutaj mieli ciągle przychodzić – Emil kontynuował niezrażony ich odzywkami.
– Jasne, jasne – mruknęli obaj, po czym Boss rzeczowo dał głos:
– Zapili się na śmierć?
– Rzeczywiście, pili… – mruknął Emil.
– Ja pierdolę! Ale gówno! Mówcie, bo nie wiem, o co chodzi! Po cholerę wzywacie mnie w środku nocy – histeryzował prokurator – do jakichś zasrańców, co zachlewają się na śmierć!? Nie można tego, kurwa, było załatwić w jakiś bardziej cywilizowany sposób? Nie mogliście na przykład znaleźć ich o siódmej zamiast o trzeciej w nocy?!
Jeśli Emil mógłby, powiedziałby, że nie robią na nim wrażenia przerywniki, których Eryk Lipski używa, oraz że ma bardzo, bardzo głęboko gdzieś jego krzyki. Był prokuratorem i jest jak dupa od srania, aby tu, w takiej chwili, przyjechać. Nabrał powietrza w płuca i na głębokim wydechu wyłuszczał, co wie:
– Po pierwsze, zauważyliśmy, że w ścianie jest wybite przejście do schronu.
– Do jakiego schronu? – Lipski niecierpliwił się znowu, po czym dodał zdziwiony do komendanta: – O czym on mówi?
– To nie wiesz?
– Nie wiesz, nie wiesz? – przedrzeźniał Bossa. – Co nie wiem, do chuja?! No nie wiem, nie wiem – wrzeszczał rozwścieczony. – Nic, kurwa, o żadnym gównianym schronie nie wiem! Jest czwarta nad ranem! Jak bym wiedział, pewnie bym się głupkowato nie pytał, nie?
Emil patrzył z politowaniem. Czuł obrzydzenie do tego dupka. Chwilę później odezwał się:
– Nawet nie wie pan, ile w tym jest racji.
– Co?
– Pod placem jest schron.
– Nigdy bym nie przypuszczał – Lipski szepnął zdziwiony.
– Bo młody jesteś jeszcze – wtrącił się komendant.
Emil dodałby jeszcze „i głupi”, gdyby mógł. Komendant tymczasem nie przerywał wywodu.
– I nie pamiętasz czasów zaraz po wojnie – zauważył rzeczowo.
– Jest poniemiecki – Emil ciągnął dalej. – Zbudowany, kiedy tu – skinieniem głowy wskazał plac – był faszystowski Friedrichsplatz.
– Przeciwlotniczy?
– I przeciwgazowy.
– Ech, ci faszyści tak samo dokładni jak teraz. Precyzyjni i na wszystko przygotowani – konkludował prokurator.
– Chuja dokładni! – komendant wtrącił się w pół zdania. – Mój mercedes się ciągle pierdoli – rzucił zniesmaczony.
Lipski, ignorując uwagę, zwrócił się do Emila:
– Dlaczego nie został zburzony po wojnie?
– Pewnie w PRL-u mieli nadzieję, że się przyda.
– Pierdolę taką nadzieję. Dobra, dawaj dalej – mruknął zachęcająco.
– W bunkrze jest trup.
– Trup? – Zrobił zdziwioną minę. – Miały być przecież dwa.
– Są dwa.
– Nie rozumiem. O co tu, do chuja, chodzi? To jeden czy dwa? Mówiłeś, że dwa. – Lipski wypomniał Bossakowskiemu. – On mówi, że jeden. To ile?
– Drugi jest w szalecie – Emil dorzucił, rzucając okiem na zdewastowany szalet.
Otworzył usta, jakby chcąc coś dodać, ale zrezygnował. Zamiast odpowiedzi zaprosił obu gestem ręki do samochodu.
– Wejdziemy i dokończę.
– Świetna myśl! – ochoczo zgodził się Lipski, zapewne mając nadzieję, że dzięki temu szybciej będzie mógł załatwić sprawę. Komendant tylko potakująco kiwnął głową.
Durnie – myślał Emil – ale niech im będzie. Otworzył drzwi niebieskiego volkswagena. Wewnątrz leżały latarki i przeciwdeszczowe płaszcze z napisami na plecach „Policja”. Podał każdemu po jednym, a potem dołożył po latarce.
– Więc idziemy.
– Co jeszcze wiesz? – Lipski nie dawał za wygraną, zachęcając Emila.
– W sumie niewiele – odparł. – Byłem tam raz. Wszedłem na parę metrów. Wierzcie, to nie jest przyjemne. Zresztą co można powiedzieć po takiej wizycie? Trzeba będzie całej ekipy, techników, fotografa, sekcji, badań laboratoryjnych. Od wodociągów musimy wziąć dokładne plany tej nory.
– Po co?
– Zaraz pan zobaczy.
Wszyscy trzej, kierując się w stronę ogrodzonego taśmami wejścia do schronu, zatopili się na chwilę w myślach.
– Wdepnęliśmy w niezłe gówno – Emil przerwał milczenie. – Jeden z młodych był tam ze mną. On to odkrył, więc proponuję, żeby poszedł z nami.
– Dawaj! – ucieszył się Lipski. – Opierdolę go, czemu znalazł ich w środku nocy.
Ludzie przechodzący przez plac spiesznym krokiem do pracy albo wracający z nocnej zmiany zwalniali z zaciekawieniem. Powoli z przepicia budził się kolejny jesienny poniedziałek, wciąż mając jeszcze na powiekach ciepły sen.
3.
Pokój na trzecim piętrze wypełniała hipnotyczna cisza. Kobieta spała najlepszym, porannym snem. Śniła. Nagle dzwonek leżącego obok łóżka ericssona bezlitośnie zabrzęczał.
– No jasne, a któż by inny! – mruknęła zaspana, naciskając guziczek z zieloną słuchawką. – Gosia, słucham.
– To ja. Przepraszam, że cię budzę, ale też już od pół godziny nie śpię.
– Naprawdę musiałeś mnie obudzić?
– Musiałem.
– Niech cię diabli! Która w ogóle jest godzina? – Zadając pytanie, spojrzała na zegar.
Jednym z sekretów jej głosu nie była nieokreślona częstotliwość czy pełnia emocji, jakie uważny słuchacz wychwytywał. Wszystko łączyło się w jednolitą, nierozerwalną całość. I dzięki temu dostała tę pracę. A kobiecie bez koneksji, bez doświadczenia w zawodzie, po czterdziestce trudno zaczynać nowe życie zawodowe. Jej się udało. Mimo wieku szybko wspinała się po szczeblach kariery. Poświęcała się pracy bez reszty. Niebagatelne znaczenie miał fakt, że jej rozgłośnia była w powijakach. Wszyscy w O’Key zaczynali.