W kręgach władzy. Władza absolutna. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу W kręgach władzy. Władza absolutna - Remigiusz Mróz страница 15
Gdyby się nie zjawił lub odmówił objęcia stanowiska marszałka, niechybnie doprowadziłby do pogłębienia kryzysu. Sam fakt, że inne ugrupowania zgodziły się na kogoś z UR, dobitnie świadczył o tym, jak krytyczna jest sytuacja.
– To nic nie zmienia – odezwał się. – Nie mamy się jak wycofać. Nie mogę po prostu oświadczyć, że nie przyjmuję propozycji, kiedy wszystkie partie najwyraźniej już się dogadały. Wiesz, w jakim świetle by mnie to postawiło?
– Wiem. Mąciciela, niewdzięcznika i osoby, która uchyla się od obowiązku, narażając stabilność państwa na niebezpieczeństwo.
– Więc sama rozumiesz, że…
– Ale nie musisz rezygnować wprost.
– To znaczy?
Paru posłów go wypatrzyło. Jeden szturchnął drugiego, po czym zaczęli wskazywać go sobie i sprawiać wrażenie, jakby starali się go ściągnąć samym wzrokiem.
– Zgłoś kogoś innego.
Patryk spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Wniosków może być dowolna liczba – dodała. – Wystarczy, że podpisze się pod nim…
– Grupa piętnastu posłów, tak.
– Zbierzesz ich bez trudu, nawet w kilka minut – zauważyła coraz bardziej nerwowym głosem Milena. – Będą dwa wnioski, Swoboda będzie musiała razem poddać je pod głosowanie.
Tak stanowił Regulamin Sejmu i nie sposób byłoby go obejść, ale Hauer nie sądził, by to mogło rozwiązać problem. By plan się powiódł, musiałby ujawnić się jako inspirator drugiego wniosku – tylko wtedy część posłów poważnie zastanowiłaby się nad głosowaniem na kontrkandydata. Tyle że efekt byłby taki sam, jak gdyby otwarcie się wycofał.
Jego kariera polityczna skończyłaby się nie za dziesięć lat, ale już dzisiaj.
– To nic nie zmieni – zauważył.
– Zmieni, jeśli wybierzesz dobrego kandydata.
– Hm?
– Do wyboru marszałka potrzebna jest bezwzględna większość, prawda?
Pytanie było retoryczne i Milena dobrze o tym wiedziała.
– Wystarczy, że jej nie osiągniesz – kontynuowała. – A jeśli twój przeciwnik będzie cieszył się szerokim poparciem, to możliwe.
Czuł na sobie spojrzenia gorączkujących się posłów. Założenie Mil miało sens, ale mogłoby udać się tylko wtedy, gdyby mieli więcej czasu. Mogliby zebrać nawet kilka grup po piętnastu posłów. Gdyby pojawiło się paru kandydatów, głosy rozłożyłyby się tak, że nikt nie zostałby wybrany.
Hauer wycofałby się wtedy, popierając któregoś z przeciwników. Dla dobra ogółu, by partie szybciej się porozumiały.
Dopiero kiedy ta myśl nadeszła, uświadomił sobie, jakim wyczynem musiało być dla Swobody uzgodnienie jego kandydatury. WiL, SORP i Pedep z pewnością miały zamiar zgłosić swoich ludzi.
Szczególnie ta ostatnia partia, w końcu to z jej szeregów pochodzili poprzedni marszałek i zmarła prezydent. To PDP wedle wszelkiej logiki powinna wystawić kandydata.
Fakt, że Teresie udało się temu zapobiec, potwierdzał tylko, że sytuacja jest absolutnie wyjątkowa. Trudno było nawet oszacować, ilu ludzi musiało odłożyć partykularne i partyjne interesy na bok, by jak najszybciej zażegnać kryzys.
Nie mógł tego przekreślić. Nie w takiej sytuacji.
Patryk bez słowa ruszył przed siebie, a zebrani przed salą parlamentarzyści wyraźnie odetchnęli.
– Co ty robisz? – spytała Milena, ruszając za nim.
– To, co powinienem.
– Czekaj…
– Na co? Aż wszystko pójdzie w cholerę?
Hauer przyspieszył, obawiając się, że jeśli da Milenie choć moment, ta natychmiast go wykorzysta. Przypuszczał, że nie potrzebowałaby wiele czasu, by przekonać go, że powinien mieć na względzie przede wszystkim to, na co pracował przez całe życie – swoją karierę.
– Co ty, kurwa, robisz? – powtórzyła, nie zwalniając kroku.
Nie odpowiedział, a po chwili znaleźli się już w towarzystwie innych posłów. Mil natychmiast przyjęła poprawny, przepełniony dumą uśmiech, ale kiedy ich spojrzenia się spotkały, Patryk dostrzegł w oczach żony wściekłość, jakiej nigdy wcześniej nie widział.
Zdawał sobie sprawę, że decyzja o postąpieniu zgodnie z planem Swobody będzie znaczyła, iż do Pałacu Prezydenckiego wprowadzi się samotnie.
Rozdział 6
Zlokalizowanie Biancziego okazało się trudniejsze, niż Kitlińska sądziła. Po pandemonium na Wiejskiej wszystkie szpitale w stolicy zdawały się wypełnione po brzegi, lekarze – zajęci pomaganiem pacjentom, a pozostały personel robieniem wszystkiego, by opanować bezład.
Ostatecznie jednak odnalazła dziennikarza w szpitalu MSW przy Wolskiej. Miejsce zdawało się nieprzypadkowe, ale Anita odsunęła od siebie myśli o teorii spiskowej, uznając, że Bianczi wszystko jej wyjaśni.
Kiedy dotarła do Centralnego Szpitala Klinicznego, szybko odszukała oddziałową i poprosiła, by ta skierowała ją do ofiary wypadku rowerowego ze skrzyżowania Batorego z Waryńskiego.
Pielęgniarka z niepokojem popatrzyła na jej bluzkę.
– Nic pani nie jest? – spytała.
Anita nie odpowiadała. Przez myśl jej nie przeszło, by zmienić ubranie, na którym wciąż była zaschnięta krew zmarłej prezydent.
– Była pani w okolicach sejmu?
Kitlińska dopiero teraz pomyślała o tym, że aby dowiedzieć się czegokolwiek o stanie Biancziego i w ogóle się do niego zbliżyć, będzie musiała wykorzystać panujący chaos.
– Tak – odparła w końcu, a potem sięgnęła po niewielką legitymację przypominającą dowód osobisty.
Obok czarno-białego zdjęcia widniały jej imię i nazwisko, a poniżej stopień chorążego. W lewym górnym rogu znajdowały się godło państwowe i symbol Biura Ochrony Rządu.
Oddziałowa nie przyglądała się dokumentowi zbyt długo, a Anita nie musiała nawet go obracać, by pokazać jej pouczenie, w myśl którego jednostki rządowe i samorządowe musiały udzielić niezbędnej pomocy legitymującej się osobie.
– Wszystko z panią w porządku?
– Tak, to nie moja