Nasze małe kłamstwa. Sue Watson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nasze małe kłamstwa - Sue Watson страница 11
A ja zajmę się nią.
Sophie powiedziała mi, że określenie „supermodelka” jest obecnie przestarzałe, ale nie potrafię opisać Caroline w inny sposób, z tymi jej długimi, źrebakowatymi kończynami i idealnymi rysami twarzy. Nasza Caroline odgrywa młodą naiwną panienkę i uwodzicielską trzydziestoparolatkę z seksapilem. Im dłużej się jej przyglądam, tym bardziej jestem udręczona.
Niemal słyszę jej dyszenie, kiedy łypie na mnie okiem z konta na Instagramie – skąpe bikini na odległych plażach i wyretuszowane fotki samolubki w bluzkach z głębokim dekoltem. Strona na Facebooku jest nieco mniej w stylu miękkiego porno, a bardziej PG2, skoncentrowana na rodzinie. Widzę zdjęcia, na których Caroline pochłania rozmaite koktajle ze znajomymi, uczęszcza na śluby rodzinne i trzyma w ramionach dzieci przyjaciół, jak jakaś cholerna Matka Teresa. Nie wiem, jaki jest jej status względem mojego męża, ale według Facebooka nadal jest singielką… tylko czy aby na pewno?
I to właśnie wersję PG uroczej facebookowej Caroline poznaję osobiście, kiedy wpadamy na nią w Waitrose. Jest sobota, dwa dni po naszej pizzy „en famille”. Ten wspólny czas spędzony nad pizzą marinarą oraz deserem lodowym przekonał mnie, że ostatecznie wszystko będzie dobrze. Rozmawialiśmy radośnie w Pizzy Express, Simon był w dobrym humorze, chłopcy byli zmęczeni, ale nie w sposób, który czynił z nich potwory, a Sophie była rozmowna i nawet zjadła trochę swojej pizzy. To był magiczny wieczór, którego nigdy nie zapomnę. Jeżeli ktokolwiek przyglądał się nam przez okno restauracji, widział obrazek idealnej, radosnej rodziny. #Szczęście.
Po powrocie do domu ciepło wnętrz oraz dwa kieliszki wina, które wypiłam do pizzy, sprawiły, że wszystko emanowało cudownym blaskiem. Kiedy dzieci były już w łóżkach, usiedliśmy z Simonem przy kominku i wypiliśmy butelkę wina. Byłam zaskoczona, kiedy zaczął rozbierać mnie na sofie. Właściwie przestaliśmy to robić od czasu przyjścia na świat dzieci, ponieważ zawsze istnieje szansa, że któreś z nich może w każdej chwili tu wejść. Simon jednak wydawał się ogarnięty pożądaniem, a ja nie zamierzałam się sprzeciwiać. Byłam szczęśliwa w jego mocnych, męskich ramionach. Czułam się kochana. Simon był delikatny – nie tak jak zwykle, rach-ciach w pośpiechu, bo muszę zacząć wcześnie pracę. Nie bawiliśmy się w żadne numerki z Pięćdziesięciu twarzy Greya – coś, co Simon bardzo lubi. Nie, to było coś niezwykłego, tak jak na początku. Jego delikatne, lecz naglące pieszczoty odsunęły w cień moją gryzącą paranoję i kiedy obudziłam się następnego poranka, wszelkie ślady po Caroline zostały zatarte.
Szybko jednak powróciła, tym razem we własnej osobie.
Tymczasem w moim życiu wszystko znów zaczęło się lekko sypać i zapomniałam kupić cytryn oraz kaparów do okonia morskiego, którego miałam podać (z opóźnieniem) dzisiejszego wieczora. Moje roztrzepanie oznaczało nieplanowaną wycieczkę do Waitrose z całą rodziną, ponieważ, ku irytacji chłopców i skrajnemu przerażeniu Sophie, Simon nalegał, abyśmy wszyscy pojechali kupić te cholerne cytryny.
– Jest weekend – powiedział. – Nie mam ich zbyt wielu wolnych i powinniśmy spędzić jak najwięcej czasu razem, jako rodzina.
Nie jestem przekonana, czy supermarket jest najlepszym miejscem na spędzanie czasu z rodziną, ale liczy się intencja, a to bardzo miłe, że Simon chce, żebyśmy byli wszyscy razem.
– Ale dlaczego nie możemy zostać w domu i pograć w Fifę? – jęczy Charlie.
– Dlatego, że gra niszczy ci neurony. Jeżeli będziesz grzeczny, kupię ci magazyn o futbolu, a Alfie może dostać…
– Magazyn o dinozaurach! Proszę, proszę, proooooooszęęęęęęę!
Na samą myśl o tym Alfie przełącza się na tryb tyranozaura i zaczyna szaleć. Teraz obaj chłopcy są podekscytowani perspektywą otrzymania własnej gazetki i zaczynają głośno śpiewać. Tymczasem Sophie wraca na górę, a ja zakładam kurtkę i wychodzę do ogrodu przed domem, żeby zaczekać tam na Simona. Zostawiam chłopców w kuchni, bez nadzoru, z iPadami. Prawdopodobnie to dość ryzykowne, ale potrzebuję kilku chwil spokoju. Usuwam ostatnie zwiędłe róże z krzewów rosnących przy drzwiach i wracam do domu, zawsze świadoma, że dwaj sześcioletni chłopcy potrafią być cudowni, zabawni i kochający, ale potencjalnie przerażający, jeśli zostawi się ich samym sobie. Wita mnie widok Alphiego stojącego na wyspie kuchennej, na której przygotowuję jedzenie. W tej chwili zmieniła się ona jednak w scenę konkursu Mam talent. Już samo to łamie wszelkie zasady bezpieczeństwa i higieny, które wprowadziłam w naszym domu, ale fakt, że Charlie rzuca bratu w twarz jabłkami, sprawiając, że Alfie traci równowagę, oznacza, że jesteśmy jedno jabłko od poważnego wypadku. Gdybym nie weszła do kuchni w tym akurat momencie, jabłko trafiłoby Alfiego prosto w głowę i chłopiec spadłby z dość znacznej wysokości prosto na kamienną podłogę.
– Charlie, czy ty jesteś głupi? – krzyczę głośno.
– Nie jestem GŁUPI! – wrzeszczy. Ściąga to na dół Simona, niemającego pojęcia, co się tu działo. Natychmiast jednak reaguje.
– Marianne, proszę, nie nazywaj Charliego głupim – mówi z nieukrywanym przerażeniem, sprawiając, że czuję się podle.
– Dokładnie. Zraniłaś moje uczucia – mamrocze naburmuszony Charlie. Chce mi się płakać, bo wygląda na autentycznie skrzywdzonego, ale Simon? Mogłabym go zabić za to, że tak podważa mój autorytet, zwłaszcza że to nie pierwszy raz. Fakt, potrafię się czasami rozgniewać na chłopców, ale to z miłości i niepokoju. Kiedy Simon beszta mnie w taki sposób w ich obecności, dzieci oczywiście uważają, że wyrządziłam im straszliwą krzywdę, chociaż ja robię tylko to, co zrobiłaby każda dobra matka – chronię ich przed fizycznymi urazami.
– Przepraszam, że tak się wyraziłam, Charlie. – Wiem, że muszę to zrobić, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę, że osłabia to moją pozycję w oczach moich małych chłopców i szacunek, który do tej pory udało mi się wypracować,
2
Ang.