Na krawędzi. Kamila Malec

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Na krawędzi - Kamila Malec страница 7

Na krawędzi - Kamila Malec

Скачать книгу

mam pomysł. Napisz do Lewandowskiego, że reklamuje jakieś szroty, skoro uważasz, że to takie dziwne. Może te telefony wytwarzają jakąś nie zidentyfikowaną energię, która oddziałuje na ludzi w znacznym stopniu. Co oczywiście przyczynia się do osłabienia zdrowia i ogólnie pogarsza funkcjonowanie całego organizmu. Do twojej wiadomości: nie mam zamiaru słuchać twoich pretensji. Ja też się przestraszyłam tak samo jak ty. Aha… i tak samo nie mam zielonego pojęcia co się stało.

      Patrzał w osłupieniu na mój wybuch. Kurczę, jak on może podnosić na mnie głos o coś, o czym ja nawet nie mam zielonego pojęcia jak to się stało. Nie poznaję dziś mojego męża, co się z nim dzieje?

      Miarka się przebrała, gdy nagle zaczął zdejmować obudowę z telefonu z zamiarem rozłożenia go na części pierwsze.

      – Nie wierzę, tobie już całkiem odbiło! – zerwałam się na równe nogi. Trochę zakręciło mną jak po dobrej zakrapianej imprezie, zanim odzyskałam całkowitą równowagę.

      Mój mąż oszalał, to było bardziej niż pewne. Patrzył za mną jak idę w stronę auta, nie zwracając na niego w ogóle uwagi.

§§§

      – Na nic twoje starania bracie – rzekł Karkonosz, który pojawił się z mojej prawej strony.

      – Dlaczego nie możemy jej w jakiś sposób powstrzymać. Tak bardzo zależało jej na normalnym życiu – odpowiedziałem pełen złości. – Powiedz lepiej, który z Was maczał w tym palce.

      – Twoja złość skierowana w naszą stronę jest bezpodstawna. Żaden z Nas nie ciągnie ich w góry. Dobrze wiesz Filipie, że to przeznaczenie, od którego nie można uciec. Tłumaczyliśmy jej to pięć lat temu, ale była nieugięta.

      – Jadą po śmierć swojego wspólnego życia. To nie tak miało być!

      – Im szybciej przyzwyczaisz się do myśli, że to jest nieuniknione, tym lepiej dla ciebie Filipie i dobrze o tym wiesz.

      – Karkonoszu – szepnąłem – powiedz mi, co się z nią stanie, gdy to pęknie? – Spojrzałem ufnie w jego wielkie oczy wpatrujące się w Asię i Kubę, którzy siedzieli na parkingu przy samochodzie.

      – Jej głowę zaleje ból wspomnień – tyle mogę ci powiedzieć. Ale wiedz, że w tej samej chwili straci to, co najbardziej kocha i tego nikt z Nas nie zmieni. To nie nasza działka i nie możemy się w to mieszać. Taka jest umowa. Zaklęcie działa do momentu powrotu do miejsca jego wytworzenia, a w momencie przerwania muru Ogary zabierają to, co należy się Welesowi.

      – Podejrzewam, że nie pomożecie jej odzyskać męża?

      – Filipie, ty jako nasz największy uczony nawet nie powinieneś zadawać takich pytań. Nic się w tej kwestii nie zmieniło od lat. My władamy Ziemią i nie mieszamy się w traktaty innych królestw. Byłoby to dla nas samych samobójstwem i dobrze o tym wiesz. Powiem ci tylko jedną rzecz. W naszej księdze jest wzmianka, że aby dostać się do innych światów trzeba zawrzeć pakt z władcą rozdroży. A wiesz czego oni chcą – duszy. Więc nawet jeśli Joanna jakimś cudem znajdzie sposób aby uratować męża, sama zginie. To błędne koło. Dlatego daj sobie z tym spokój.

      – Ja mogę dać, ale ona tego nie zrobi. Pamiętasz z jaką determinacją walczyła z Nami, żeby zapomnieć i żyć. Nikomu się to nie podobało, ale nie mogliśmy jej tego zabronić.

      – Jeśli ona zdecyduje się go ratować, będzie musiała szukać pomocy gdzie indziej. Tu nasza rola się kończy. – odparł Król Gór i rozpłynął się w mlecznej mgle.

      Pełen determinacji spojrzałem jeszcze raz w stronę auta, gdzie jej mąż przyglądał się z zapałem swojemu telefonowi, a Asia kręcąc głową wsiadała do samochodu.

      – Będzie ciężko – pomyślałem. – Ale mam jeszcze trochę czasu, żeby znaleźć kogoś, kto jej później pomoże.

      Cofnąłem się kilka kroków w spowity mgłą otwarty wymiar, dzięki któremu moglem się przemieszczać.

      Czas wracać do podziemi, żeby znaleźć jej opiekuna.

      – Rozdział 5 –

      – Wniesiemy tylko bagaże i uciekamy w miasto – zwrócił się do mnie mój mąż, od którego złość aż kipiała na kilometr.

      – Jak wam minęła podróż? – zapytał Rafał, właściciel małej willi, w której zatrzymaliśmy się podczas naszego poprzedniego pobytu.

      – Panie Rafale, jak zawsze z przygodami – uśmiechnęłam się radośnie, z czego Kuba nie był zadowolony. Spojrzał na mnie bykiem, wziął ostatnią torbę z kosmetykami i ruszył w kierunku naszego pokoju.

      – No tak. Pamiętam, że ostatnim razem gdy was gościłem zalało wam samochód, a ty młoda damo w ostatni wieczór wylądowałaś w szpitalu z rozwaloną głową – zaśmiał się nasz gospodarz. – Uważaj tym razem na siebie, nie chciałbym, żeby pobyt u mnie kojarzył się wam tylko z jakimiś przykrymi chwilami.

      – Od chwili tamtego wypadku pamięć mi troszkę szwankuje to fakt, ale nie uważam, że mamy tylko złe wspomnienia – uśmiechnęłam się. – Przecież macie tu w Szklarskiej najlepszą kawiarnię z wszelkiego rodzaju bezami, jakie kiedykolwiek jadłam. A proszę mi uwierzyć, może tego po mnie nie widać, ale akurat do bez mam słabość. Gdziekolwiek byśmy nie byli próbuję wszystkich.

      Śmiech i spojrzenie pana Rafała były najlepszym dowodem na to, że i on miał do nich słabość.

      – I w związku z tym, moja żona zaraz zarządzi pewnie wycieczkę do owej kawiarni – odparł trochę już spokojniejszy Kuba. Właśnie zszedł do auta, przy którym w najlepsze sobie rozmawialiśmy. – Nie zmienia to faktu, że i tym razem nie obyło się bez przygód, tylko tym razem w trakcie jazdy. Całe szczęście, że to tylko dziurawa opona. Ale ta straszna burza po drodze połączona z ulewą! Sam o mało nie dostałem zawału, gdy gruchnęło praktycznie nad naszym samochodem. Ulicą płynęła rzeka i świata nie było widać. U nas na Pomorzu takie zjawiska aż w takim stopniu nie występują. No i to omdlenie Asi, kiedy dotknęła mojego telefonu. Eh, brak słów.

      – Omdlenie? Kiedy dotknęła telefonu? – zapytał zdziwiony właściciel.

      – A no omdlenie – kontynuował mój mąż, nie dając mi dojść do słowa. – Prosiłem, żeby sprawdziła na GPS-ie jak daleko mamy do jakiegoś zjazdu, żeby rozprostować kości, czy napić się jakiejś kawy. A ona wzięła mój telefon i po prostu odleciała. O mało co ja sam też nie zszedłem. Na autostradzie zatrzymanie się graniczy z cudem, całe szczęście, że akurat był parking. A ona jeszcze na mnie krzyczy, że mam napisać do Lewandowskiego, bo reklamuje nie telefony a buble, które wytwarzają jakąś niezidentyfikowaną energię oddziałującą na użytkowników!

      – Uważaj na siebie drogie dziecko – ostrzegł mnie Rafał, przyglądając mi się zmrużonymi, zamyślonymi oczyma. – Góry to nie zabawa, a widocznie ktoś bardzo nie chce, żebyście tu byli. I nie zapomnijcie za każdym razem przed wyjściem na szlak prosić Karkonosza o opiekę. Tylko z nim wrócicie szczęśliwie. Wielu uważa to za jakiś śmieszny zabobon, ale prawdziwi ludzie gór potwierdzą moje słowa. Duch gór opiekuje się szlakami i ludźmi, którzy po nich wędrują i tylko z nim nie stanie wam się żadna krzywda.

      – Będziemy

Скачать книгу