Duchowni o duchownych. Artur Nowak
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Duchowni o duchownych - Artur Nowak страница 7
Co było dalej?
Przyszedł taki dzień, kiedy mój organizm po prostu wysiadł. Miałem słabe wyniki badań, trafiłem do szpitala. Proboszcz rozpowiedział innym księżom, że przedawkowałem narkotyki. To było ciężkie oskarżenie – w życiu nie brałem narkotyków. Za jakiś czas w trakcie mszy, kiedy przekazywaliśmy sobie znak pokoju, powiedziałem mu, że to, co robi, to hańba dla kapłaństwa. Przez chwile popatrzyłem mu w oczy. Zrobił się biały. Potem wziął do ręki ciało Chrystusa, połamał je i msza toczyła się dalej.
Można się komuś poskarżyć? Powiedzieć o tym, co się dzieje w parafii?
Można. Spotkałem się z życzliwością u poprzedniego biskupa. Obecny ordynariusz nie rozmawia bezpośrednio z księżmi – ma od tego pośredników. Niewiele jednak z tych rozmów wynika. Kościół to dość brutalna instytucja, która posługuje się bezwzględnymi metodami.
Co masz na myśli?
Dyscyplinowanie. To najbardziej sprawdzony środek zaradczy na wszystko. Mam takiego znajomego księdza, jemu zawdzięczam powołanie. Swego czasu był bardzo wysoko ulokowany w hierarchii, zajmował się pieniędzmi. Będąc jeszcze księdzem, założył świetnie prosperujący biznes – bycie księdzem nie przeszkadzało mu w prowadzeniu normalnego życia. Na co dzień żył z kobietą, z którą miał dziecko. Jego sprawności finansowej Kościół bardzo wiele zawdzięcza. Zorganizowano jednak prowokację, żeby nie czuł się zbyt pewnie. Skontaktowała się z nim obca mu kobieta. W związku z rzekomo ciężką sytuacją życiową tej pani (jej bliski krewny niby umierał) mój znajomy ksiądz zaproponował, że ją do niego zawiezie. Wymyśliła, żeby pojechali skrótem przez las. To była atrakcyjna dziewczyna, wyzywająco ubrana, to i owo miała odsłonięte. Wyraźnie go prowokowała. Można się domyśleć, co stało się potem. Ksiądz dostał na drugi dzień zdjęcia. Pytali go, czy mają je też przesłać jego ojcu, który po bardzo trudnej operacji wyszedł kilka dni wcześniej ze szpitala. Ktoś chciał mu pokazać, że mają na niego haka. Więc niby wszyscy widzieli, że prowadzi biznes na boku i ma rodzinę, ale na wszelki wypadek dostał sygnał, że w każdej chwili można go wbić w poczucie winy z powodu straty bliskiej osoby.
Jak się dostać w otoczenie biskupa?
Decyduje przypadek i kasa. Jak wchodzisz w struktury Kościoła, w seminarium, przechodzisz różne testy, jedno- i wielodniowe. Nie widziałem nigdy ich wyników. Myślałem po prostu, że skoro mnie nie wywalili, to znaczy, że jestem w miarę normalny. Teraz wiem, że ma to też dodatkowy cel. Bo niby co decyduje, że wysyłają cię na taką, a nie inną parafię? Parafia to pieniądze. Łatwo to wszystko wyliczyć. Załóżmy, że parafia ma dziesięć tysięcy ludzi. To jest sto sześćdziesiąt pogrzebów rocznie – każdy za, powiedzmy, dwa tysiące złotych. Podobna jest liczba ślubów. Stawka również. Z kolędy zbiera się ze trzydzieści tysięcy. Do tego chrzty, modlitwy za zmarłych, msze i robi się z tego milion. Jak proboszcz jest sprawny, to zaprasza na kolędę biskupa. Wszyscy są zachwyceni. Ekscytują się, że biskup przyjeżdża do naszego księdza z wizytą. Nie wiedzą jednak, że biskup dostaje w kopercie co roku za to, że przyjechał na parafię, pięćdziesiąt tysięcy złotych. Do tego dochodzi około dziesięciu tysięcy za bierzmowanie. No i taki proboszcz wie, że nikt go nie ruszy. A jak jesteś biskupem? To miej takich parafii dziesięć…
Ktoś te pieniądze liczy, księguje?
Nie rozśmieszaj mnie. W Kościele nie ma kontroli nad pieniędzmi. Każdy robi, co chce. Od najmniejszego do największego. Można skubnąć zarówno z dużej, jak i z małej tacy. Nikt nic nie wpisuje. W księgach figuruje fikcja. Zresztą to, co trzeba wpisać, wpisuje się rok do przodu. Moja kasa ma się zgadzać – to jest myślenie ludzi Kościoła o pieniądzach. Dużych pieniądzach. Każdy myśli o sobie. To jest właśnie ten inny świat, którego ludzie nie widzą. Ja też go na początku nie widziałem. Odkrywasz to po seminarium. Bo taki chłopak, który idzie do seminarium, to jest prosty dzieciak. Nic nie rozumie. Modelowo nie ma ojca, a jak już ma, to ten ojciec stoi pod budką z piwem. Nagle kończy seminarium i w wieku dwudziestu pięciu lat dostaje na rękę kilka średnich krajowych. Dwa tysiące ze szkoły, półtora z intencji, następne dwa za śluby i pogrzeby. Do tego dochodzą pieniądze za kolędę i za wypominki – po dziesięć tysięcy, poza tym jeszcze ze trzy tysiące za poświęcenie pól. Przecież on nie będzie robił porządku z proboszczem. Będzie funkcjonował dokładnie tak samo, bo taki ma przykład. Chce być swojakiem, jak w mafii. W Kościele promuje się ludzi lojalnych. Trzeba dmuchać w tę samą trąbkę.
A co decyduje o awansach?
Jeśli chodzi o kariery, to z mojego doświadczenia wynika, że największe robią homoseksualiści. Zaczyna się już w seminarium. Nie sposób tego nie zauważyć. Pamiętam z czasów seminarium kilka par. Nie rozumiałem pewnych sytuacji. Na przykład kiedy nagle bliscy koledzy przestawali ze sobą chodzić na spacery, do sklepu. Prawda była taka, że to był koniec związku. Porzucony cierpiał, był zazdrosny, rzucający czuł ulgę. To psuło atmosferę w całym seminarium. Dziwiłem się, bo dla mnie normalne jest to, że faceta ciągnie do kobiety. Nigdy nie zapomnę takiej pary: jeden oderwany od pługa, łapy miał jak grabie, prosty chłopak. Drugi gładki, inteligentny. Dziś są wysoko, na kierowniczych stanowiskach w diecezji. Czasem mam wrażenie, że moja heteroseksualność blokowała mój rozwój. W kurii siedziały same lewusy. Był taki jeden hetero, to wyjątek, ale on strasznie pił. Może dzięki temu jakoś się uchował. Reguła jest jednak taka, że jak chcesz się przebić, to musisz być homo.
Skąd zatem w Kościele homofobia?
Homofobia to stara technika. Chodzi o odwrócenia od siebie uwagi.
A celibat?
Najczęściej zaczyna się na spowiedzi. Konfesjonał to miejsce spotkania. Młody chłopak nie jest przygotowany na to, że przyjdzie do niego fajna dziewczyna, która opowie mu swoją historię. Potem przychodzi częściej, ksiądz wie o niej coraz więcej. W pewnym momencie staje się częścią jej historii. Dużo nie potrzeba. Mówi jej: będziesz miała problem, odezwij się. Jest fejs, komunikatory albo esemes. Tak się buduje relację. Zaczyna się jednak od zrozumienia. Nie ma w tym nic złego, że ktoś ma dla ciebie czas, mądrze mówi, wysłucha. Od tego jest przecież ksiądz. Wiem, że większość księży ma takie doświadczenia. Nie potrzeba więc dużo. No i załóżmy, że jesteś tym księdzem. Zastanawiasz się, dlaczego ta kobieta przychodzi właśnie do ciebie. Ma przecież wybór. Zaczynasz się czuć wyjątkowo jako mężczyzna, w pewnym sensie nawet lepiej niż mąż tej kobiety. I jeśli jest ci trudno nad tym zapanować, to znaczy, że wszystko jest tak, jak powinno być. Jak zaczynasz się przyzwyczajać i jest to dla ciebie fajne, to znaczy, że popłynąłeś. Księża rozmawiają o tym, spowiadają się nawet nawzajem z tego.
Jak