Niebezpieczna gra. Emilia Wituszyńska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niebezpieczna gra - Emilia Wituszyńska страница 3
– Chciał mnie pan widzieć – powiedziała, nadal stojąc.
– Chciałem. – Uniósł głowę i spod biurka wyciągnął papierowy kubek. W pokoju rozniósł się aromatyczny zapach kawy. Bez słowa podał jej kubek, a ona przyjęła go z wdzięcznością. Wyczekując, co mężczyzna ma do powiedzenia, upiła łyk napoju.
– Przed wyjściem z komendy zabierz rzeczy ze swojego wydziału – powiedział i mrużąc oczy, czekał na jej reakcję.
Weronika spanikowała. Czyżby ją wyrzucali? Co ona teraz zrobi? Dowiedzieli się o jej alkoholizmie? Jej głowa eksplodowała tysiącem pytań.
– D-dlaczego? – zająknęła się, a kawa nagle straciła smak.
– Wracasz do nas. – Nadkomisarz Ryszard Bąk ułożył ręce na stole. Kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu.
– Ale…
– Żadnego „ale”, Wera. Minął rok, a my cię potrzebujemy. – Komendant wstał, ona odruchowo podniosła się za nim. – Właściwie to nie masz wyboru, a teraz za mną. – Gdy mężczyzna skierował się w stronę wyjścia, dziewczyna ruszyła za nim. – Mam dla ciebie zadanie.
– Tak od razu?
– A co, chcesz bąki zbijać? – Roześmiał się – Tylko ja mam do tego uprawnienia. – Nagle przystanął i spojrzał na nią smutno. – I serio, dziecko. Zrób coś z sobą. Życia mu nie przywrócisz tym, że będziesz się staczać. – Jego ton był surowy, doprowadzał Werę do pionu. Niepewnie skinęła głową.
– Więc czego dotyczy sprawa? – zapytała z niechęcią.
– Nie wiesz, co się stało? – Zdumienie na jego twarzy sprawiło, że wzruszyła ramionami.
– Oglądam niewiele telewizji.
– A słuchasz radia w aucie?
– Nie, wolę swoją muzykę. – Rozciągnęła usta w wyrazie przepraszającego zakłopotania.
– Rozumiem. To teraz uważaj, bo możesz przeżyć szok. Kandydat na premiera Leon Wasilewski został wczoraj znaleziony na Wilanowie martwy. Trzy pchnięcia nożem w klatkę piersiową. – Dziewczyna rzeczywiście przeżyła szok. Leon Wasilewski miał duże poparcie, większość społeczeństwa chciała, by został premierem. Na tej informacji zakończyła śledzenie wiadomości.
– Jak to? Ale że taki, kurwa, martwy, naprawdę martwy? – zapytała, zszokowana.
– Sztywny Pal Azji – potwierdził komendant.
– Jasna cholera. – Przyłożyła dłoń do ust. Kiedy mężczyzna ruszył, ona z zaciekawieniem poszła za nim korytarzem.
– Motywów możemy się domyślić. Ktoś był zazdrosny. – Jej mózg zaczął pracować na najwyższych obrotach, kiedy intensywnie myślała nad tym, dlaczego Wasilewski został zabity.
– Co znaleźli na miejscu? Ślady zostały zabezpieczone?
– Niewiele ich było. To naprawdę profesjonalna robota.
– Dlaczego jesteśmy przed pokojem przesłuchań? Macie kogoś zatrzymanego? Są jacyś świadkowie?
– Mamy i nie mamy świadka. – Mina mężczyzny wyrażała rezygnację.
– Jak to, kurwa, mamy i nie mamy? To oznacza, że mamy, ale jest sztywny, czy co? Nic z tego nie rozumiem.
– Sama zobacz. – Pchnął drzwi i weszli do małego zaciemnionego pomieszczenia, w którym po drugiej stronie lustra weneckiego na biurku leżał mężczyzna. Jego jasna grzywka opadała na blat. Był ubrany w wysokiej klasy garnitur, cholernie brudny, jakby czołgał się po poligonie przez ostatnie kilka godzin.
– Kto to jest? – zapytała, bo poza głową i ubraniem mężczyzny niewiele mogła dostrzec. – Czy on śpi?
– Ma kaca. – Spojrzał na nią wymownie, a ona zaczęła współczuć biedakowi, bo wiedziała, przez co przechodzi.
– Schlany był?
– Prawie trzy promile.
– O, to pojechał po bandzie. Więc co miało znaczyć to „mamy i nie mamy”?
– No bo jak widzisz – mężczyzna wyciągnął rękę – fizycznie go mamy, ale on nic nie pamięta.
– Jaja sobie robisz?
– No właśnie nie.
– To co, mam go przesłuchać? – zapytała. – Jak się nazywa?
– Niezupełnie. Posłuchaj mnie. To ważny gość. Może razem chlali, ja nie wiem. Kilka godzin wcześniej w pałacu w Wilanowie odbywała się jakaś impreza. – Weronika spojrzała na swojego przełożonego, unosząc jedną brew. – Nie pytaj mnie, Wera, nie nadążam za ich durnowatymi imprezami. Przecież co chwilę je organizują. – Machnął ręką.
– No dobra, i co z nim?
– Myślę, że ściemnia.
– Na jakiej podstawie tak uważasz?
– On poprosił o ochronę, rozumiesz? Jak już go tu dowieźliśmy, to bełkotał, że potrzebuje ochrony, bo on się teraz boi. Mamrotał bez ładu i składu. A kiedy obudził się rano, nadal jej żądał. – Odpowiedź komendanta zdziwiła Werę.
– No dobra, ale kto to jest?
– Chodź, zobaczysz. – Razem opuścili ciemne pomieszczenie i przeszli do drugiego pokoju, w którym przebywał potencjalny świadek. Po drodze Weronika zahaczyła o automat z piciem, wrzuciła kilka drobniaków i zgarnęła schłodzoną colę.
– Tylko nie piszcz z radości – mruknął do niej komendant. Spojrzała na niego, zdziwiona. Na dźwięk otwieranych drzwi mężczyzna uniósł głowę. Jego włosy były w nieładzie, a dłuższa grzywka opadła na oczy. Wera zmrużyła powieki, nie wierząc w to, co widzi. Miał lekki zarost. Wpatrywał się w nich brązowymi oczami z obojętnym wyrazem twarzy.
– Weronika, przedstawiam ci Przemysława Reja, chyba poznajesz – powiedział z nutką ironii w głosie. No jasne, że go poznała. Był na wszystkich bilbordach w związku z promocją ostatniego filmu. W wywiadach straszny dupek, raczej kiepski aktor. Wydawało mu się, że Pana Boga za nogi złapał. Stały bywalec wszystkich imprez. Celebryta. Weronika nie pałała do niego sympatią. W ręce ściskała puszkę coli, którą zamierzała przekazać mężczyźnie leżącemu na stole, jednak kiedy zobaczyła, kto to jest, zrezygnowała i schowała napój za plecami, krzyżując ręce.
– A ona to kto? – zapytał głębokim, zachrypniętym głosem, zaczesując grzywkę do tyłu. Miał wąskie, ale kształtne usta. Lekki zarost pokrywający