Niebezpieczna gra. Emilia Wituszyńska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niebezpieczna gra - Emilia Wituszyńska страница 7
– Mam ją zabierać na plan? Wykluczone!
– Pan rozumie, co znaczy termin dwadzieścia cztery godziny na dobę?
– Tak.
– Więc nie podlega to dyskusji, a Weronika będzie zachowywać się należycie. Każde wyjście zgłaszasz do mnie. Publiczne wystąpienia i tak dalej, rozumiesz? – Wzrok przełożonego zawisnął na twarzy Weroniki, która skinęła głową. – Chcę wiedzieć, gdzie jesteście i co robicie. Masz swoją broń? Nie rozstawaj się z nią. – Kobieta słuchała go, ciągle kiwając głową. – Kiedy tylko zauważycie coś podejrzanego, szczególnie tyczy się to ciebie, Wera, zachowajcie należyte bezpieczeństwo, a panu, panie Przemysławie, radzę się jej słuchać. – Pogroził palcem przed nosem blondyna, który spojrzał wymownie na kobietę. – Idźcie, ja mam robotę.
Weronika posłusznie wstała z krzesła i ruszyła do wyjścia.
– Panie Remku, zapraszam do samochodu.
– Panie Przemku, mam na imię Przemek! Nie wierzę, że tego nie wiesz.
– Postaram się zapamiętać i przykro mi, ale nie śledzę pańskiej kariery.
– Jazda mi stąd! – Komendant nie był w stanie wytrzymać kolejnej kłótni tej dwójki. Błagał tylko, by jego przypuszczenia nie okazały się słuszne, a mężczyźnie nie groziło realne niebezpieczeństwo. Po przydzieleniu Werze tego zadania zastanawiał się, czy dobrze zrobił. Może dopiero teraz coś grozi aktorowi. Nie miał jednak wyboru, skoro w grę wchodził ktoś tak ważny, jak kandydat na urząd premiera, a sprawę przejął BOR i on nie miał nad tym kontroli. Zamieszani mogli być wszyscy, a komendantowi brakowało ludzi, którym by ufał. Poza Weroniką i Karolem w wydziale każdy na każdego donosił. Komenda była pełna ludzi z układów, a on musiał nad tym panować, chociaż na pewne sprawy nie miał wpływu.
Mężczyzna podrapał się po głowie, gdy obracał się na krześle. Podszedł do okna, skąd widział, jak tylnym wyjściem wychodziła rzeczona dwójka, a chłopak wskazywał ręką na samochód dziewczyny, kręcąc przy tym głową. Nadkomisarz Ryszard Bąk właśnie powziął decyzję, że gdy tylko skończy się to zadanie, rozważy możliwość odejścia na emeryturę. Niech ktoś inny zajmie się tym burdelem, on już nie miał na to siły.
– To twój samochód!? – Mężczyzna wskazał jej zdezelowanego opla astrę i kręcąc głową, marudził coś o tym, że to wstyd, aby jeździć takim gruchotem. Faktycznie auto było bardzo porozbijane. Rocznik jego produkcji przypadał na dziewięćdziesiąty dziewiąty rok, więc nie było też pierwszej młodości, ale jeździło i nie należało do drogich.
– Słuchaj, kolego, nie stać mnie na porsche jak ciebie. Myślisz, że ile ja zarabiam w policji? – zapytała, wyciągając kluczyki z kieszeni. Jej uwadze nie uszło, że z okien gapią się inni pracownicy. – Kurwa, wszyscy się gapią – wymamrotała i próbując ukryć twarz, nasunęła czapkę z daszkiem na czoło.
– Kto się gapi?
– Inni funkcjonariusze – burknęła, wkładając klucz do zamka. Nagle poczuła silne ręce mężczyzny zaciskające się na jej ramionach. Obrócił ją przodem do siebie i przycisnął do drzwi kierowcy.
– Wiem, że może mam nieprzyjemny oddech, ale ja też mogę ci pomóc w tym zadaniu. Zacznij się śmiać. No już. – Zdezorientowana dziewczyna roześmiała się nerwowo, patrząc na niego.
– Dobrze. – Skinął głową. Chwycił czapkę Wery i ją zdjął. Jednocześnie pociągnął jej frotkę, a długie włosy rozsypały się wokół pleców kobiety. Przemek wsadził dłoń we włosy policjantki i przeczesał je. Nie były skażone żadnymi kosmetykami, więc jego palce szybko przeleciały przez ich długość. – A teraz cię pocałuję.
– Jaja sobie, kurwa, robisz? – Zanim skończyła mówić, usta mężczyzny wylądowały na jej policzku. Włosy na karku stanęły jej dęba na tę zapomnianą już pieszczotę. Automatycznie przymknęła oczy, a kiedy je otworzyła, Przemysław odsunął się od niej. Ich spojrzenia się spotkały. Mierzyli się nawzajem wzrokiem niewidocznym dla publiczności.
– Teraz rzuć mi się na szyję, cukiereczku, i wsiadamy. Nie mam już siły. – Przeczesał ręką włosy, odgarniając je do tyłu, gdy dziewczyna niespodziewanie zawisła na jego szyi. – Auu, kurwa – powiedział z szerokim uśmiechem i okręcili się oboje. – Może i jesteś chuda, ale masz żelazny uścisk – dodał, stawiając ją na ziemi. Odsunęli się od siebie i wsiedli do samochodu. Dziewczyna mogła dostrzec zdziwione twarze tych wszystkich pizd stojących w oknach, ich miny na widok jej i znanego celebryty. Nie wiedziała dlaczego, ale w jej głowie kryła się wielka satysfakcja. Kiedy uruchomiła silnik, z głośników poleciała donośna muzyka rockowa, która prawie rozsadziła Przemkowi głowę. Wera zaczęła drzeć się w niebogłosy, zagłuszając i tak już głośną muzykę.
– Jasny szlag! Możesz to ściszyć?! – powiedział, wkładając palce do uszu.
– A co, głowa cię boli? – zapytała, udając głupią. Jej samej kac przeszedł już dawno temu, ale on chyba dłużej się męczył. – Poczekaj, niech tylko ta piosenka się skończy! Uwielbiam ją! – próbowała przekrzyczeć muzykę. Widziała, jak oczy wychodzą mu z orbit, ale nic sobie nie robiła z jego cierpienia. Kiedy piosenka dobiegła końca, Przemek wyciągnął palce z uszu i powiedział, że obiecała ściszyć. Małą gałką regulacji głośności ściszyła muzykę. Przewracając co chwila oczami, gnała ulicami Warszawy.
– Zawsze jesteś taka złośliwa? – zapytał, odchylając głowę do tyłu. Jej szalona jazda również mu nie pomagała, a torsje wzmagały się z każdym zakrętem, w który wchodziła z piskiem opon, szarpiąc samochodem w tył i w przód podczas hamowania.
– Nie jestem złośliwa, dlaczego pan tak mówi?
– Jaki „pan”? Masz u mnie mieszkać, więc mów mi po imieniu – odpowiedział, a gdy gwałtownie zahamowała, znów odskoczył w przód i do tyłu. – Boże! Naprawdę tak beznadziejnie jeździsz? Nie wierzę!
– Właśnie tak, Remek. – Uśmiechnęła się do niego szeroko.
– Mam na imię… – warknął przez zaciśnięte zęby.
– Wiem, ale dla mnie będziesz Remkiem. – Zaśmiała się i wyciągnęła w jego kierunku prawą dłoń, lewą natomiast przytrzymywała kierownicę.
– Weronika – odpowiedziała, nie zmniejszając prędkości. Chłopak szybko uścisnął jej dłoń, a kiedy zobaczyła, że auto jej zjeżdża, wykonała szybkie szarpnięcie kierownicą, odbijając w drugą stronę, na co mężczyzna zareagował krzykiem przerażenia.
– Jasny szlag! Patrz na drogę! I gdzie jest policja, kiedy jej potrzeba? – powiedział, zdając sobie sprawę z absurdu własnych słów. Westchnął tylko i z napięciem zaczął patrzeć przed siebie.
– Zła zbieżność – powiedziała przepraszająco, choć zrobiła to specjalnie. Nie lubiła go i niech sobie myśli, co chce, ale przez jego fanaberie utknęła z nim zamiast robić