Zwodniczy punkt. Дэн Браун

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zwodniczy punkt - Дэн Браун страница 18

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Zwodniczy punkt - Дэн Браун

Скачать книгу

twarz obciągnięta żółtawą skórą. Przywodziła na myśl arkusz pergaminu z dwoma dziurami, z których spoglądały beznamiętne oczy. Miała pięćdziesiąt jeden lat, ale wyglądała na siedemdziesiąt.

      W Waszyngtonie uchodziła za boginię areny politycznej. Przypisywano jej talent analityczny graniczący z jasnowidztwem. Dziesięć lat kierowania Biurem Wywiadu i Badań w Departamencie Stanu wyostrzyło jej i tak zabójczo ostry, krytyczny umysł. Na nieszczęście drygowi do polityki towarzyszyło lodowate usposobienie, nieznośne dla większości ludzi już po paru minutach kontaktu. Marjorie Tench miała mózg superkomputera. I jego ciepło. Tylko prezydent Zach Herney bez większego wysiłku znosił jej obecność; objął urząd niemal wyłącznie dzięki jej intelektowi i ciężkiej pracy.

      – Marjorie… – Prezydent wstał, żeby ją powitać, gdy weszła do Gabinetu Owalnego. – Co mogę dla ciebie zrobić? – Nie zaproponował jej, by usiadła. Konwencjonalne formy towarzyskie nie miały zastosowania w przypadku kobiet jej pokroju. Jeśli Marjorie Tench miała ochotę usiąść, to siadała.

      – Słyszałam, że zwołałeś zebranie personelu na czwartą. – Głos miała zachrypnięty od papierosów. – Wyśmienicie.

      Przez chwilę krążyła po gabinecie. Herney wyczuwał, że skomplikowane trybiki jej umysłu nieustannie się obracają. Był z tego zadowolony. Marjorie Tench, jako jedna z nielicznych osób z jego otoczenia, wiedziała o odkryciu NASA, a jej polityczne otrzaskanie pomogło mu opracować strategię.

      – Ta debata w CNN dzisiaj o pierwszej – zaczęła, tłumiąc kaszel. – Kogo wyślesz na sparing z Sextonem?

      Herney uśmiechnął się.

      – Młodszego rzecznika kampanii. – Polityczna taktyka frustrowania „myśliwego” przez podsyłanie mu drobnej zwierzyny była równie stara jak same debaty.

      – Mam lepszy pomysł. – Tench wlepiła w niego puste oczy. – Pozwól, że ja się tym zajmę.

      Zach Herney podniósł szybko głowę.

      – Ty? – Do licha, co ona sobie wyobraża? – Marjorie, ty nie robisz spotów w mediach. Poza tym to południowy program w kablówce. Jeśli wyślę starszego doradcę, o czym to będzie świadczyć? Wyjdzie na to, że panikujemy.

      – Otóż to.

      Herney przyjrzał jej się uważnie. Niezależnie od tego, jaki przebiegły plan wykluł się w głowie tej kobiety, za żadne skarby nie pozwoli jej wystąpić w CNN. Każdy, kto choć raz miał okazję zobaczyć Marjorie Tench, wie, że nie bez powodu pracuje za kulisami. Wygląda koszmarnie – żaden prezydent nie życzyłby sobie, żeby ktoś o takiej prezencji wypowiadał się w imieniu Białego Domu.

      – Wezmę tę debatę – powtórzyła. Tym razem nie pytała o pozwolenie.

      – Marjorie… – Zaniepokojony prezydent miał zamiar odwieść ją od tego pomysłu. – Sztab kampanii Sextona od razu zacznie twierdzić, że twoja obecność w CNN jest dowodem na to, że Biały Dom się boi. Wysyłając armaty, będziemy wyglądali na zdesperowanych.

      Kobieta w milczeniu pokiwała głową i zapaliła papierosa.

      – Im bardziej, tym lepiej dla nas.

      W ciągu sześćdziesięciu sekund Marjorie Tench wyjaśniła, dlaczego prezydent powinien wysłać na debatę ją, a nie jakiegoś pracownika niższego szczebla. Kiedy skończyła, Herney mógł tylko patrzeć na nią ze zdumieniem.

      Marjorie Tench po raz kolejny udowodniła, że jest politycznym geniuszem.

      Rozdział 18

      Lodowiec Szelfowy Milne’a leży powyżej osiemdziesiątego drugiego równoleżnika na północnym wybrzeżu Wyspy Elles-mere’a w Arktyce. Jest największą jednolitą krą na półkuli północnej: ma ponad sześć kilometrów szerokości i osiąga grubość stu metrów.

      Po wejściu do pleksiglasowej kabiny traktora Rachel ucieszyła się, że na siedzeniu czeka na nią skafander z rękawicami, a z otworów nawiewowych płynie ciepło. Na zewnątrz, na lodowym pasie, ryknęły silniki i F-14 zaczął kołować.

      Rachel z niepokojem popatrzyła na swojego nowego gospodarza.

      – Odlatuje?

      Mężczyzna wsiadł do kabiny i pokiwał głową.

      – Tutaj wolno przebywać tylko personelowi naukowemu i członkom bezpośredniej grupy wsparcia NASA.

      Gdy F-14 poderwał się w ciemne niebo, Rachel poczuła się jak rozbitek.

      – Pojedziemy iceroverem – powiedział mężczyzna. – Administrator czeka.

      Rachel spojrzała na rozpościerający się przed nimi srebrny szlak lodu. Zastanawiała się, co, do diabła, porabia tu administrator NASA.

      – Proszę się trzymać! – krzyknął mężczyzna, przesuwając jakieś dźwignie. Ze zgrzytliwym pomrukiem maszyna obróciła się w miejscu o dziewięćdziesiąt stopni. Teraz mieli przed sobą wysoką ścianę śnieżnego wału.

      Rachel popatrzyła na stromiznę i przebiegło ją drżenie strachu. Chyba nie zamierza…

      – Naprzód! –Kierowca wrzucił bieg i pojazd pomknął prosto ku ścianie.

      Rachel ze stłumionym krzykiem mocno zacisnęła ręce na uchwytach. Gdy dotarli do stoku, zaopatrzone w kolce gąsienice wbiły się w śnieg i zaczęli się wspinać. Rachel była pewna, że zaraz runą do tyłu, ale co dziwne kabina zachowała położenie horyzontalne. Kierowca zatrzymał wielki pojazd na szczycie wału i uśmiechnął się do niej promiennie.

      – Przydałoby się w terenówkach, prawda? Zapożyczyliśmy projekt systemu amortyzatorów z marsjańskiego „Pathfindera” i wmontowaliśmy w to maleństwo! Spisuje się jak marzenie.

      Rachel słabo pokiwała głową.

      – Pięknie.

      Ze szczytu wału roztaczał się efektowny widok. Oświetlona przez księżyc lodowa równina zwężała się w dali i znikała w górach.

      – Lodowiec Milne’a – wyjaśnił kierowca, wskazując góry. – Tam się zaczyna i spływa, tworząc ten szeroki wachlarz, na którym stoimy.

      Dodał gazu. Rachel musiała się przytrzymać, gdy pojazd zjeżdżał ze stromego zbocza. Na dole przecięli kolejną rzekę lodu i wspięli się na następny wał, pokonali szczyt i szybko zjechali po drugiej stronie na ogromne lodowisko.

      – Jak daleko? – Rachel widziała przed sobą tylko lód.

      – Jakieś trzy kilometry.

      Uznała, że to daleko. Wiatr uderzał w icerovera i grzechotał pleksiglasem, jakby próbował zmieść ich z powrotem w kierunku morza.

      – To wiatr katabatyczny! – wyjaśnił kierowca. – Przywyknie pani! –

Скачать книгу