Milczenie owiec. Thomas Harris
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Milczenie owiec - Thomas Harris страница 3
Crawford uśmiechnął się do niej, ale jego oczy pozostały martwe.
Rozdział 2
Doktor Frederick Chilton, lat pięćdziesiąt osiem, dyrektor Stanowego Szpitala dla Psychicznie Chorych Przestępców w Baltimore, ma długie szerokie biurko, na którym nie widać ani jednego ostrego albo twardego przedmiotu. Część personelu nazywa je „fosą”, część nie rozumie, dlaczego właśnie tak. Kiedy do gabinetu weszła Clarice Starling, doktor Chilton nie ruszył się z miejsca.
– Mieliśmy tutaj mnóstwo detektywów, ale nie przypominam sobie, żeby był wśród nich ktoś tak atrakcyjny – powiedział, siedząc dalej za biurkiem.
Jego wyciągnięta ręka błyszczała od brylantyny, którą wklepywał przed chwilą we włosy. Clarice uprzytomniła to sobie, zanim zdążyła pomyśleć. Pierwsza puściła jego dłoń.
– Panna Sterling, nieprawdaż?
– Starling, doktorze, przez „a”. Dziękuję, że zechciał pan poświęcić mi trochę czasu.
– Zatem i w FBI przerzucają się na dziewczęta, jak wszędzie, cha, cha. – Dorzucił do tego kwaśny uśmieszek, którym zwykł oddzielać zdania.
– Biuro idzie z duchem czasu, doktorze Chilton, nie da się ukryć.
– Czy zatrzyma się pani w Baltimore na kilka dni? Można tu spędzić czas równie przyjemnie jak w Waszyngtonie czy Nowym Jorku, oczywiście jeśli zna się miasto.
Spojrzała w bok, żeby oszczędzić sobie kolejnego uśmieszku, i od razu zorientowała się, że dostrzegł na jej twarzy niesmak.
– Jestem pewna, że to piękne miasto, ale polecono mi zobaczyć się z doktorem Lecterem i zameldować się z powrotem jeszcze dzisiaj po południu.
– Czy jest pani uchwytna pod jakimś numerem w Waszyngtonie, gdybym chciał się z panią później skontaktować?
– Oczywiście. Miło, że pan o tym pomyślał. Nadzór nad tą sprawą prowadzi agent specjalny Jack Crawford i zawsze może pan się ze mną skontaktować przez niego.
– Rozumiem – powiedział Chilton. Jego upstrzone różowymi żyłkami policzki toczyły bój z niewiarygodnie czerwonobrązowym kolorem czupryny. – Poproszę o pani legitymację. – Przyglądał się uważnie plastikowej karcie, pozwalając, by dziewczyna stała. W końcu oddał ją i wstał z krzesła. – To nie zabierze nam dużo czasu. Proszę za mną.
– Powiedziano mi, doktorze, że zapozna mnie pan z procedurą – odezwała się.
– Mogę to zrobić w drodze. – Okrążył biurko i spojrzał na zegarek. – Za pół godziny mam lunch.
Cholera, powinna była lepiej go rozgryźć, lepiej i szybciej. Facet nie musi być wcale kompletnym kretynem. Może wie coś, co mogłoby się jej przydać. Od jednego uśmiechu korona by jej z głowy nie spadła, nawet jeśli nie jest w tym najlepsza.
– Doktorze Chilton, rozmawiam z panem teraz. Spotkanie wyznaczono w porze dogodnej dla pana, by mógł mi pan poświęcić kilka chwil. Podczas przesłuchania mogą wyniknąć jakieś problemy; może będę musiała przejrzeć razem z panem niektóre jego odpowiedzi.
– Naprawdę bardzo w to wątpię. Aha, zanim wyjdziemy, muszę jeszcze gdzieś zatelefonować. Dołączę do pani w sekretariacie.
– Chciałabym zostawić tu płaszcz i parasolkę.
– Nie tutaj. Niech je pani da Alanowi w sekretariacie, schowa je do szafy.
Alan nosił podobny do piżamy strój przydzielany pacjentom. Wycierał właśnie popielniczki rąbkiem koszuli.
Biorąc płaszcz z rąk Starling, obracał językiem w ustach.
– Dziękuję – powiedziała.
– Witamy panią bardzo, bardzo serdecznie. Jak często robi pani kupę? – zapytał.
– Słucham?
– Czy wychodzi z pani taka dłu-u-u-uga?
– Powieszę to sobie gdzieś sama.
– Nic nie stoi na przeszkodzie. Może się pani pochylić i patrzeć, jak ona z pani wychodzi, zobaczyć, czy zmienia kolor, kiedy styka się z powietrzem. Robi to pani? Czy nie wygląda to tak, jakby miała pani duży brązowy ogon? – Nie chciał oddać jej płaszcza.
– Doktor Chilton wzywa cię do gabinetu, natychmiast – powiedziała.
– Nie, wcale cię nie wzywam – oznajmił Chilton. – Włóż płaszcz do szafy, Alan, i nie wyjmuj go, kiedy nas nie będzie. Zrób to. Miałem sekretarkę na pełnym etacie, ale zabrały mi ją cięcia budżetowe. Dziewczyna, która panią wpuściła, pisze tutaj na maszynie przez trzy godziny dziennie, a potem mam do dyspozycji tylko Alana. Gdzie się podziały te wszystkie sekretarki, panno Starling? – Łypnął na nią okiem spod okularów. – Czy ma pani broń?
– Nie, nie mam.
– Czy mógłbym obejrzeć pani torebkę i teczkę?
– Widział pan moją legitymację.
– I napisano w niej, że jest pani studentką. Proszę mi pokazać swoje rzeczy.
Wzdrygnęła się mimowolnie, kiedy zatrzasnęły się za nią pierwsze stalowe wrota i zasunął rygiel. Chilton nieco ją wyprzedzał. W korytarzu pomalowanym na zielony, szpitalny kolor unosił się zapach lizolu. Gdzieś daleko trzasnęły drzwi. Clarice była zła na siebie, że pozwoliła Chiltonowi grzebać łapą w torebce i teczce. Zdusiła w sobie gniew, aby móc się skoncentrować. W porządku. Czuła, że znowu w pełni panuje nad sytuacją, cała złość spłynęła po niej jak woda.
– Z Lecterem mamy wyjątkowe kłopoty – mówił przez ramię Chilton. – Samo tylko usunięcie zszywek z czasopism, które mu przysyłają, zajmuje pielęgniarzowi co najmniej dziesięć minut dziennie. Staraliśmy się ograniczyć prenumerowane przez niego pisma, ale złożył skargę i sąd nakazał nam przywrócić wszystkie tytuły. Rozmiary jego osobistej korespondencji są olbrzymie. Na szczęście trochę się zmniejszyła od czasu, kiedy jego miejsce w mass mediach zajęli inni osobnicy. Był taki moment, że byle studencina piszący pracę magisterską z psychologii miał do niego bardzo ważny interes. Pisma medyczne wciąż go publikują, ale głównie z powodu wrażenia, jakie wywołuje na okładce jego nazwisko.
– Sądziłam, że jego artykuł na temat uzależnienia chirurgicznego w „Journal of Clinical Psychiatry” jest całkiem interesujący – odezwała się Starling.
– Naprawdę?