Subtelna prawda. Джон Ле Карре
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Subtelna prawda - Джон Ле Карре страница 9
– Tam jest kilka apartamentowców z krytymi garażami. Zakładamy, że wjechał do jednego i wyjechał innym. Szukamy.
– W takim razie wie, że siedzisz mu na ogonie – stwierdził Jeb. – To nie najlepsza wiadomość, prawda, Elliot?
– Może wie, może to odruch. Bądź łaskaw, odczep się, do cholery. Dobra?
– Jeśli zostaliśmy nakryci, wracamy do domu, Elliot. Nie wchodzimy w pułapkę, nie wtedy, kiedy ludzie wiedzą, że jesteśmy blisko. Serdeczne dzięki, już to zaliczaliśmy. Jesteśmy na to za starzy.
Trzask, ale bez odpowiedzi. Znowu odezwał się Jeb:
– Nie wpadło ci przypadkiem do głowy, żeby podłożyć pluskwę w tej taksówce, co, Elliot? Może zmienił pojazd. Raz czy dwa obiło mi się o uszy, że tak się robi.
– Odpierdol się.
Krótki w roli wzburzonego towarzysza broni i obrońcy Jeba, odpinając mikrofon, rzucił:
– Kiedy się to skończy, zrobię z nim porządek aż miło. Elliot usłyszy ode mnie kilka miłych, rozsądnych, ciepłych słów, i jak mi Bóg miły wsadzę mu w dupę ten durny południowoafrykański łeb. Dobra myśl, no nie, Jeb?
– Może dobra, Krótki – rzekł spokojnie Jeb. – A może niedobra. Ale zamknij się, jeśli łaska.
Ekran ożywa. Nocny ruch uliczny rzednie, ale nad żadnym z niewielu samochodów nie ma halo, nie ma błądzącej taksówki minivana. Szyfrujący telefon znów wibruje.
– Widzisz coś, czego my nie widzimy, Paul? – słyszy.
– Nie wiem, czego nie widzicie, Dziewiątka. Aladyn rozmawiał z bratem, potem skręcił. Wszyscy tu są zaskoczeni.
– My tutaj też. I to bardzo, do cholery.
„My”? Ty i kto, ściśle biorąc? Ósemka? Dziesiątka? Kto szepce ci do ucha? Z tego co wiem, przekazuje ci pisemne wskazówki, kiedy ze mną rozmawiasz. Każe ci zmienić kierunek i zaczynać od nowa? Pan Jay Crispin, nasz korporacyjny dyktator i dostawca informacji wywiadowczych?
– Paul?
– Tak, Dziewiątka.
– Masz bezpośredni widok. Raportuj, proszę. Już!
– Problem sprowadza się do tego, czy Aladyn się połapał, że jest śledzony. – I po chwilowym namyśle dodaje: – A także czy odwiedza swoją nową kochankę, którą ponoć tu zainstalował, zamiast jechać na umówione spotkanie z Szulerem… – Jest coraz bardziej pod wrażeniem własnej pewności siebie.
Szuranie butów. Odgłosy tła. Szepczący znów działa. Przerwa połączenia.
– Paul?
– Tak, Dziewiątka.
– Zaraz. Czekaj. Tu są pewne osoby, z którymi muszę pogadać.
Paul czeka. Osoby czy osoba?
– Okej! Problem rozwiązany… – teraz mówi minister Quinn pełną gębą – …Aladyn nie zamierza… powtarzam, nie zamierza… nikogo posuwać, mężczyzny ani kobiety. To ustalone. Jasne? – Nie czeka na odpowiedź. – Rozmowa telefoniczna, której wysłuchaliśmy, to była zmyła, żeby nieszyfrowaną wymianą zdań potwierdzić spotkanie z Szulerem. Człowiek po drugiej stronie połączenia to nie jego brat. To pośrednik od Szulera. – Cisza na kolejną radę z boku. – W porządku, jego kontakt odcinający. To był kontakt odcinający Aladyna… – pada potwierdzenie określenia.
Linia znów głucha. Kolejna rada? Czy też jego sieć PRR nie jest tak wzmocniona, jak ją reklamowano?
– Paul?
– Dziewiątka?
– Aladyn jedynie mówił Szulerowi, że nadjeżdża. Informował. Wiemy to bezpośrednio ze źródła. Bądź łaskaw przekazać niezwłocznie Jebowi.
Czasu wystarczyło na tyle, by niezwłocznie przekazać Jebowi, zanim Don znów poderwał rękę.
– Ekran drugi, dowódco. Dom siódmy. Kamera z morza. Światło na parterze, lewe okno.
– Tam, Paul… – rzuca Jeb.
Jeb kucnął obok Dona. Skulony za nimi, patrzy między ich głowami, początkowo nie wiedząc, na którym świetle powinien się skupić. Tańczyły w parterowych oknach, ale to były odbicia kotwiczącej floty. Zdejmuje noktowizor i wytrzeszczając do bólu oczy, ogląda powtórkę zbliżenia parterowego okna domu numer siedem.
Widmowe punktowe światełko, bijące w górę jak światło świecy, sunie przez pokój. Trzyma je upiornie białe przedramię. Kamery na lądzie teraz przekazują obraz. Tak, znów światło. A upiornie białe przedramię zabarwia się na pomarańczowo od lamp sodowych przy drodze dojazdowej.
– Więc jest w środku, tak? – rzuca Don. – Dom numer siedem. Parter. Przyświeca sobie pieprzoną latarką, bo prądu nie ma – mówi to jakoś bez przekonania.
– To Ofelia – rzuca Krótki, humanista. – W cholernej koszulce nocnej. Zaraz się rzuci do Morza Śródziemnego.
Jeb prostuje się na tyle, na ile pozwala dach kryjówki. Ściąga kominiarkę, robi z niej opaskę na szyję. W widmowym zielonym świetle pomalowana farbą maskującą twarz nagle jest dziesięć lat starsza.
– Tak, Elliot, też to widzieliśmy. W porządku, potwierdzam, ktoś tam jest. Kto, to inna sprawa, jak podejrzewam.
Czy wzmocniona sieć łączności naprawdę szwankuje? W słuchawce słyszy ponaglający głos Elliota:
– Jeb? Jeb, potrzebuję cię. Jesteś tam?
– Słucham, Elliot.
Południowoafrykański akcent jest teraz bardzo wyraźny, ton bardzo nadęty:
– Otrzymałem rozkazy, dokładnie minutę temu, mój zespół ma przejść w stan najwyższej gotowości przed natychmiastowym załadunkiem na pokład. Dalej polecono mi ściągnąć zespoły obserwacyjne z centrum miasta i skupić je na Alfie. Podejście do Alfy będzie osłaniane z pojazdów stacjonujących. Jednocześnie twój oddział zejdzie w dół i przystąpi do akcji.
– Kto mówi, że oddział zejdzie i przystąpi, Elliot?
– Taki jest plan bitwy. Oddziały morskie i lądowe połączą siły. Jezu, Jeb, zapomniałeś, jakie dostałeś rozkazy?
– Wiesz bardzo dobrze, jakie dostałem rozkazy, Elliot. Są takie, jak na początku. Znaleźć, namierzyć i zakończyć. Nie znaleźliśmy Szulera, Elliot, zobaczyliśmy światło. Nie możemy go namierzyć, dopóki go nie znaleźliśmy, a nasza PID jest nic niewarta.
PID?