Anioły i demony. Дэн Браун
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Anioły i demony - Дэн Браун страница 4
– Nie ma żadnego hasła! – krzyknął Vetra pod wpływem straszliwego bólu. Czuł, że powoli odpływa w nieświadomość.
Postać przeszyła go wzrokiem pełnym nienawiści.
– Ne avevo paura. Tego się obawiałem.
Vetra walczył usilnie o zachowanie przytomności, ale stopniowo ogarniała go ciemność. Jedyną pociechą było dla niego przekonanie, że napastnikowi nie uda się zdobyć tego, po co przyszedł. Jednak chwilę później postać wyciągnęła nóż i przysunęła do jego twarzy. Ostrze zawisło na moment, ustawiając się z chirurgiczną precyzją.
– Na miłość boską! – krzyknął Vetra, ale już było za późno.
Rozdział 1
Młoda kobieta stojąca wysoko na stopniach piramidy w Gizie roześmiała się i zawołała:
– Robercie, pospiesz się! Jednak trzeba było wyjść za kogoś młodszego! – Jej uśmiech był naprawdę czarujący.
Robił, co mógł, aby dotrzymać jej kroku, ale nogi miał jak z kamienia.
– Poczekaj – błagał. – Proszę…
Oczy mu się zamgliły, w uszach słyszał dudnienie. Muszę ją dogonić! Jednak kiedy ponownie spojrzał w górę, kobiety już tam nie było. Jej miejsce zajął stary mężczyzna z próchniejącymi zębami. Wpatrywał się w niego, wyginając usta w smutnym grymasie. Potem wydał z siebie bolesny krzyk, który poniósł się daleko przez pustynię.
Robert Langdon ze wzdrygnięciem gwałtownie obudził się ze snu. Telefon stojący przy łóżku dzwonił nieustępliwie. Oszołomiony, podniósł słuchawkę.
– Tak?
– Szukam Roberta Langdona – odezwał się męski głos.
Langdon usiadł na pustym łóżku i próbował zebrać myśli.
– Mówi… Robert Langdon. – Zerknął na elektroniczny budzik. Była piąta osiemnaście rano.
– Muszę natychmiast się z panem zobaczyć.
– Z kim rozmawiam?
– Nazywam się Maximilian Kohler. Jestem fizykiem zajmującym się cząstkami elementarnymi.
– Kim? – Langdon nie potrafił się skupić. – Jest pan pewien, że dodzwonił się do właściwego Langdona?
– Jest pan profesorem ikonologii religijnej na Uniwersytecie Harvarda. Napisał pan trzy książki na temat symboliki i…
– Czy pan wie, która jest godzina?
– Przepraszam bardzo, ale mam coś, co musi pan zobaczyć. Nie mogę o tym rozmawiać przez telefon.
Langdon nie zdołał powstrzymać jęku. To już się nieraz zdarzało. Jednym z niebezpieczeństw wiążących się z napisaniem książki o symbolice religijnej okazały się telefony od fanatyków, którzy żądali od niego potwierdzania autentyczności znaków zesłanych im przez Boga. W ubiegłym miesiącu striptizerka z Oklahomy obiecała mu seks, jakiego w życiu nie doświadczył, jeśli przyleci do niej i zweryfikuje autentyczność śladu w kształcie krzyża, który w tajemniczy sposób pojawił się na jej prześcieradle. Langdon nazwał go sobie „Całunem z Tulsy”.
– Skąd pan ma mój numer? – spytał, starając się być uprzejmy pomimo tak wczesnej pory.
– Z Internetu. Był na stronie poświęconej pańskiej książce.
Langdon zmarszczył brwi. Był całkowicie przekonany, że nie podał tam numeru domowego telefonu. Jego rozmówca najwyraźniej kłamał.
– Muszę się z panem spotkać – nalegał mężczyzna. – Dobrze panu zapłacę.
Langdona zaczęła ogarniać złość.
– Przykro mi, ale naprawdę…
– Jeśli od razu pan wyjedzie, może pan tu być przed…
– Nigdzie się nie wybieram! Jest piąta rano! – Odłożył słuchawkę i opadł z powrotem na łóżko. Przymknąwszy oczy, próbował ponownie zasnąć. Bezskutecznie. Senny koszmar nieubłaganie powracał. W końcu niechętnie włożył szlafrok i zszedł na dół.
Przeszedł boso do kuchni przez swój pusty wiktoriański dom w Massachusetts i przygotował zwyczajowe lekarstwo na bezsenność – kubek gorącego nesquika. Przez wykuszowe okno wpadał do pokoju blask kwietniowego księżyca, malując plamy na orientalnych dywanach. Koledzy Langdona często żartowali, że jego lokum wygląda bardziej na muzeum antropologiczne niż dom. Półki wypełniały przedmioty o charakterze religijnym, pochodzące z całego świata, takich jak ekuaba z Ghany, złoty krzyż z Hiszpanii, cykladzki bożek z wybrzeża Morza Egejskiego, a nawet rzadki tkany boccus z Borneo, symbol wiecznej młodości tamtejszych wojowników.
Siedząc na mosiężnej skrzyni Maharishiego i delektując się ciepłem czekolady, dostrzegł w oknie swoje odbicie. Obraz był zdeformowany i blady… jak duch. Starzejący się duch, pomyślał, brutalnie zmuszony do przypomnienia sobie, że jego młody duch mieszka w śmiertelnym ciele.
Langdon nie był może uderzająco przystojny, ale w wieku czterdziestu pięciu lat prezentował typ – jak to nazywały jego koleżanki – „pociągającego uczonego”: przebłyski siwizny w gęstych brązowych włosach, błękitne oczy o badawczym spojrzeniu, urzekająco głęboki głos i szeroki, beztroski uśmiech uniwersyteckiego sportowca. W szkole średniej i podczas studiów należał do szkolnej reprezentacji pływackiej i do dziś zachował sylwetkę zawodnika. Dobrze umięśnione, mające ponad sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu ciało utrzymywał w świetnej kondycji, przepływając codziennie pięćdziesiąt długości w uniwersyteckim basenie.
Dla przyjaciół stanowił pewnego rodzaju zagadkę. Postrzegali go jako człowieka należącego jednocześnie do dwóch światów. W weekendy przechadzał się w dżinsach po dziedzińcu uniwersyteckim i wdawał się ze studentami w pogawędki na temat grafiki komputerowej czy historii religii. Innym razem można go było zobaczyć na zdjęciach w eleganckich czasopismach poświęconych sztuce, jak ubrany w tweedowy garnitur i żakardową kamizelkę uczestniczy w otwarciu jakiejś wystawy muzealnej, zaproszony do wygłoszenia wykładu.
Langdon był ostrym i wymagającym wykładowcą, lecz jednocześnie człowiekiem, który doskonale umiał się bawić. Oddawał się wypoczynkowi z tak zaraźliwym fanatyzmem, że zyskał sobie tym nawet uznanie studentów. W kampusie nosił przezwisko Delfin, co odnosiło się zarówno do jego przyjaznego charakteru, jak i do legendarnej umiejętności nurkowania, która umożliwiała mu wyprowadzenie w pole całej drużyny przeciwników w meczu piłki wodnej.
Kiedy tak siedział