Anioły i demony. Дэн Браун
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Anioły i demony - Дэн Браун страница 5
Na kartce widniało zdjęcie zwłok mężczyzny. Ciało było rozebrane do naga, a jego głowę wykręcono całkowicie do tyłu. Na piersi ofiary widać było straszliwe oparzenie. Tego człowieka po prostu napiętnowano… wypalono mu na ciele jedno słowo. Langdon dobrze je znał. Bardzo dobrze. Z niedowierzaniem wpatrywał się w ozdobne litery.
– Illuminati – przeczytał. – Iluminaci – wyjąkał z trudem, czując, jak wali mu serce. To niemożliwe…
Powoli, obawiając się tego, co za chwilę zobaczy, obrócił kartkę o sto osiemdziesiąt stopni. Spojrzał ponownie.
Nie mógł złapać oddechu. Miał wrażenie, jakby uderzyła w niego ciężarówka. Niemal nie wierząc własnym oczom, znów obrócił faks, przeczytał napis w normalnym położeniu i do góry nogami.
– Iluminaci – wyszeptał.
Opadł na krzesło. Siedział przez chwilę, mając w głowie całkowity zamęt. W końcu jego wzrok przyciągnęło pulsowanie czerwonej lampki na faksie. Człowiek, który wysłał to zdjęcie, jeszcze się nie rozłączył… czekał, żeby porozmawiać. Langdon przez dłuższą chwilę przyglądał się mrugającemu światełku.
Potem drżącą ręką podniósł słuchawkę.
Rozdział 2
– Czy teraz mnie pan wysłucha? – zapytał męski głos, kiedy Langdon w końcu się odezwał.
– Tak, z pewnością. Może pan się wytłumaczy, do cholery!
– Usiłowałem to zrobić wcześniej. – Głos brzmiał sucho, mechanicznie. – Jestem fizykiem. Kieruję laboratorium badawczym. Mieliśmy tu morderstwo, a na zdjęciu widzi pan zwłoki.
– Jak pan mnie znalazł? – Langdon nie mógł się skupić. Jego umysł chciał się uwolnić od tego, co przed chwilą zobaczył.
– Już panu mówiłem, w Internecie. Na stronie prezentującej pańską książkę Sztuka bractwa iluminatów.
Langdon usiłował zebrać myśli. Książka była praktycznie nieznana w szerokich kręgach literackich, ale w sieci doczekała się sporej grupy entuzjastów. Jednak jego rozmówca i tak mijał się z prawdą.
– Na tej stronie nie podano informacji, jak się ze mną kontaktować. Jestem tego pewien.
– Mam tu w laboratorium ludzi doskonale radzących sobie z wydobywaniem informacji o użytkownikach z WWW.
Langdon nie bardzo mu wierzył.
– Wygląda na to, że wasze laboratorium sporo wie o Światowej Pajęczynie.
– Oczywiście – odparował mężczyzna. – Myśmy ją wynaleźli.
Coś w jego głosie przekonało Langdona, że to nie żart.
– Muszę się z panem spotkać – nalegał rozmówca. – To nie jest sprawa na telefon. Moje laboratorium jest tylko o godzinę lotu od Bostonu.
Langdon stał w półmroku gabinetu i uważnie przyglądał się trzymanemu w ręku faksowi. Widok napisu dosłownie go obezwładniał. Było to prawdopodobnie największe odkrycie epigraficzne stulecia, dziesięć lat jego badań potwierdzone jednym symbolem.
– To pilne – naciskał głos.
Langdon jednak nie potrafił oderwać wzroku od napisu. Illuminati, czytał w kółko. Jego praca opierała się na symbolicznych odpowiednikach skamielin – starożytnych dokumentach i historycznych pogłoskach. Tymczasem to, co widział, pochodziło z czasów współczesnych. To teraźniejszość. Czuł się jak paleontolog, który nagle stanął oko w oko z żywym dinozaurem.
– Pozwoliłem sobie wysłać po pana samolot – kontynuował jego rozmówca. – Będzie w Bostonie za dwadzieścia minut.
Langdon poczuł nagłą suchość w ustach. Godzinny lot…
– Proszę wybaczyć, że tak się z tym pospieszyłem, ale potrzebuję pana tutaj.
Langdon ponownie spojrzał na faks – potwierdzenie starodawnego mitu czarno na białym. Implikacje pojawienia się tego napisu były przerażające. Z roztargnieniem wyjrzał przez okno. Przez gałązki brzóz w jego ogrodzie przesączały się już pierwsze blaski świtu, ale dzisiejszego ranka wszystko wydawało mu się trochę inne niż zwykle. Czując dziwne pomieszanie lęku z radością, zrozumiał, że nie ma wyboru.
– Wygrał pan – odezwał się. – Proszę mi powiedzieć, gdzie będzie czekał samolot.
Rozdział 3
Tysiące kilometrów od jego domu toczyła się rozmowa dwóch mężczyzn. Do spotkania doszło w mrocznej średniowiecznej komnacie o kamiennych ścianach.
– Benvenuto – odezwał się gospodarz. Siedział w cieniu, tak że nie było go widać. – Udało się?
– Si – odparła ciemna postać. – Perfettamente. – Jego głos był równie twardy jak kamienne ściany.
– I nie będzie najmniejszych wątpliwości, kto za to odpowiada?
– Żadnych.
– Doskonale. Masz to, o co prosiłem?
Czarne oczy zabójcy rozbłysły. Wyjął ciężkie elektroniczne urządzenie i położył je na stole.
Mężczyzna schowany w cieniu sprawiał wrażenie zadowolonego.
– Dobrze się spisałeś.
– Służenie bractwu to zaszczyt – odparł zabójca.
– Wkrótce rozpoczyna się faza druga. Odpocznij trochę. Dziś w nocy zmienimy świat.
Rozdział 4
Saab 900S Langdona przedostał się przez tunel Callahana i wynurzył po wschodniej stronie Boston Harbor w pobliżu wejścia na lotnisko Logana. Langdon sprawdził otrzymane wskazówki, odnalazł Aviation Road i skręcił w lewo, mijając budynek linii lotniczych Eastern. W odległości mniej więcej trzystu metrów, patrząc wzdłuż drogi dojazdowej, majaczył w półmroku hangar. Kiedy podjechał bliżej, zobaczył wymalowaną na ścianie dużą czwórkę. Langdon zaparkował koło niego i wysiadł.
Zza hangaru wyszedł pucołowaty mężczyzna w niebieskim mundurze pilota.
– Robert Langdon? – zawołał pytającym tonem. Jego głos brzmiał przyjaźnie i słychać w nim było akcent, którego Langdon nie potrafił zidentyfikować.
– To ja – odparł, zamykając