Kod Leonarda da Vinci. Дэн Браун

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kod Leonarda da Vinci - Дэн Браун страница 4

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Kod Leonarda da Vinci - Дэн Браун

Скачать книгу

do niego dotrze, będzie martwy. Mimo to strach, który opanował go teraz, był silniejszy niż strach przed śmiercią.

      Muszę przekazać tajemnicę.

      Podniósł się z trudem, mając w oczach postacie trzech zamordowanych braci. Myślał o pokoleniach, które były przed nimi… O misji, którą im powierzono.

      Nieprzerwany łańcuch wiedzy.

      I nagle, mimo wszystkich środków ostrożności… Mimo zabezpieczeń… Jacques Saunière został jedynym łącznikiem, samotnym strażnikiem jednej z największych tajemnic w historii ludzkości.

      Drżąc, zdołał stanąć na nogach.

      Muszę znaleźć jakiś sposób…

      Był uwięziony we wnętrzu Wielkiej Galerii i wiedział, że na całym świecie jest tylko jedna, jedyna osoba, której może przekazać pochodnię wiedzy. Spojrzał w górę i powiódł wzrokiem po ścianach swojego wspaniale wyposażonego więzienia. Kolekcja najsłynniejszych obrazów świata – postacie na obrazach uśmiechały się do niego jak starzy przyjaciele.

      Zaciskając z bólu powieki, zebrał wszystkie siły i myśli. Miał przed sobą dramatyczne zadanie, któremu musi poświęcić każdą pozostałą sekundę życia.

      Rozdział 1

      Robert Langdon budził się powoli.

      W ciemności dzwonił telefon – dźwięk dzwonka był przytłumiony i obcy. Pomacał ręką w ciemności, szukając lampy przy łóżku, i nacisnął włącznik. Mrużąc oczy, rozejrzał się i stwierdził, że jest w wypełnionej miękkimi pluszami renesansowej sypialni umeblowanej fotelami i kanapami w stylu Ludwika XVI, ściany zdobią ręcznie malowane freski, a pośrodku stoi gigantyczne mahoniowe łoże z czterema filarami.

      Gdzie ja jestem?

      Na żakardowym szlafroku zwisającym z filara łóżka były wyhaftowane słowa: HOTEL RITZ PARIS.

      Powoli mgła zaczęła opadać.

      Langdon odebrał telefon.

      – Halo?

      – Monsieur Langdon? – odezwał się głos w słuchawce. – Mam nadzieję, że pana nie obudziłem.

      Skołowany Langdon spojrzał na budzik stojący przy łóżku. Wpół do pierwszej w nocy. Spał od godziny, ale czuł się tak, jakby przez rok leżał w trumnie.

      – Tu recepcja, monsieur. Przepraszam, że o tej porze zawracam panu głowę, ale ma pan gościa. Twierdzi stanowczo, że sprawa jest bardzo pilna.

      Langdonowi kręciło się w głowie i wciąż nie mógł się dobudzić. Jakiego gościa? Skupił wzrok na pogniecionym druku leżącym na nocnym stoliku.

      AMERYKAŃSKI UNIWERSYTET W PARYŻU

      ma zaszczyt zaprosić Państwa na

      SPOTKANIE Z ROBERTEM LANGDONEM

      PROFESOREM SYMBOLIKI RELIGIJNEJ

      Z UNIWERSYTETU HARVARDA

      Langdon jęknął. Ilustrowany slajdami wykład na temat symboliki pogańskiej ukrytej w kamieniach katedry w Chartres, który wygłosił tego wieczoru, poruszył chyba co bardziej konserwatywnych słuchaczy. Pewnie jakiś naukowiec religioznawca poszedł za nim do hotelu, a teraz próbuje rzucić mu rękawicę.

      – Przykro mi – powiedział Langdon – ale jestem bardzo zmęczony i…

      – Mais, monsieur – mówił dalej recepcjonista z naciskiem, obniżając głos do nerwowego szeptu. – Pański gość to ktoś bardzo ważny.

      Langdon nie miał co do tego wątpliwości. Jego książki poświęcone obrazom o treści religijnej i symbolice kultu uczyniły z niego, bez jego udziału, postać dobrze znaną w świecie sztuki, a w zeszłym roku jego obecność w mediach wzrosła stokrotnie, po tym jak zaangażował się w szeroko komentowany incydent w Watykanie. Od tej pory pod jego drzwiami stała niekończąca się kolejka ważnych w swoim mniemaniu historyków i tak zwanych znawców sztuki.

      – Proszę łaskawie powiedzieć tej osobie – Langdon starał się mówić jak najuprzejmiej – żeby zostawiła swój numer telefonu i nazwisko, a ja oddzwonię, zanim we wtorek wyjadę z Paryża, dobrze? Dziękuję bardzo.

      Odłożył słuchawkę, nim recepcjonista zdołał zaprotestować.

      Langdon usiadł na łóżku i spojrzał na leżący na stoliku przewodnik dla gości hotelowych, na którego okładce widniał slogan: ZAŚNIJ JAK DZIECKO W MIEŚCIE ŚWIATEŁ. SPĘDŹ NOC W PARYSKIM HOTELU RITZ. Odwrócił się i rzucił zmęczone spojrzenie na olbrzymie lustro po drugiej stronie pokoju. Z kryształowej ramy patrzył na niego obcy mężczyzna – wymięty i znużony.

      Potrzebujesz wakacji, Robercie.

      Miał bardzo ciężki rok, i nie musiał szukać potwierdzenia tego w lustrze. Jego zazwyczaj przenikliwe niebieskie oczy były dziś rozkojarzone i zapadnięte. Mocno zarysowaną szczękę i podbródek z dołkiem pokrywał ciemny twardy zarost. Na skroniach widać było pierwsze przebłyski siwizny, która coraz głębiej wcinała się w jego gęste czarne włosy. Chociaż koleżanki na uniwersytecie twierdziły, że siwizna ładnie akcentuje jego profesorski wygląd, Langdon miał na ten temat własne zdanie.

      Niechby zobaczył mnie teraz redaktor Boston Magazine...

      W ubiegłym miesiącu, ku wielkiej konsternacji Langdona, Boston Magazine umieścił go na liście dziesięciu najbardziej intrygujących osób w mieście – wątpliwy zaszczyt, który jego uniwersyteccy koledzy potraktowali jako okazję do dania mu prztyczka w nos. Dzisiaj, pięć tysięcy kilometrów od domu, ta wątpliwa sława znów go dopadła.

      – Panie i panowie, nie muszę przedstawiać naszego dzisiejszego gościa… – obwieściła prowadząca spotkanie w wypełnionej po brzegi sali na Amerykańskim Uniwersytecie w Paryżu w Pavillon Dauphin. – Jest autorem licznych książek: Symbolika tajnych sekt, Sztuka iluminatów, Zaginiony język ideogramów czy Ikonografia w religii. Wymieniam te tytuły tylko ze względów formalnych, ponieważ wielu z was korzysta z jego podręczników podczas zajęć.

      Obecni na sali studenci z entuzjazmem kiwali głowami.

      – Miałam zamiar przedstawić go dzisiaj, opowiadając o jego frapującym życiorysie zawodowym. Tymczasem… – spojrzała rozbawiona na Langdona, który siedział pośrodku podium. – Ktoś z widowni podsunął mi właśnie, by tak rzec… znacznie bardziej intrygujący sposób prezentacji.

      Podniosła do góry egzemplarz Boston Magazine.

      Langdon aż się wzdrygnął. Skąd ta baba to wzięła?

      Prowadząca zaczęła czytać wyjątki z tego niedorzecznego artykułu, a Langdon czuł, że zapada się coraz głębiej w krzesło. Pół minuty później część widowni śmiała się bez żenady. Nie wyglądało na to, żeby zamierzała szybko skończyć.

      – „A to,

Скачать книгу