Kod Leonarda da Vinci. Дэн Браун
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kod Leonarda da Vinci - Дэн Браун страница 7
– Przypuszczam – powiedział Langdon – że na uniwersytecie powiedziano panu, gdzie się zatrzymałem.
Collet pokręcił głową.
– Nie, dowiedzieliśmy się z Interpolu.
Z Interpolu, pomyślał Langdon. Oczywiście. Zapomniał o tej z pozoru niewinnej prośbie, którą musi spełnić każdy gość hotelowy w Europie – pokazać paszport podczas meldowania się w hotelu. Było to coś więcej niż tylko prosta formalność – takie były przepisy. Każdego wieczoru, w całej Europie, funkcjonariusze Interpolu mogą wskazać dokładnie i bez cienia wątpliwości, kto gdzie śpi. Znalezienie Langdona w Ritzu zajęło im prawdopodobnie jakieś pięć sekund.
Kiedy citroen przyspieszał, przecinając miasto w kierunku południowym, za oknami pojawiła się nagle oświetlona wieża Eiffla, strzelając ku niebu gdzieś daleko po prawej stronie. Patrząc na nią, Langdon pomyślał o Vittorii, przypomniał sobie rzuconą rok temu żartem obietnicę, że co pół roku będą się spotykali w jakimś romantycznym miejscu na ziemi. Wieża Eiffla, jak podejrzewał, pewnie znalazłaby się na tej liście. Zrobiło mu się smutno na myśl, że ostatni raz pocałował Vittorię na gwarnym lotnisku w Rzymie ponad rok temu.
– Poskromił ją pan? – zapytał agent, rzucając mu spojrzenie przez ramię.
Langdon podniósł głowę, pewien, że się przesłyszał.
– Słucham?
– Jest śliczna, prawda? – Agent wskazał ręką przez przednią szybę na wieżę Eiffla. – Wspiął się pan na nią?
Langdon wzniósł oczy do góry.
– Nie, nie byłem na wieży.
– Jest symbolem Francji. Uważam, że jest doskonała.
Langdon kiwnął głową, ale myślami wciąż był nieobecny. Specjaliści od symboli często podkreślają, że Francuzi – macho, znani z flirtowania i słynący z niewielkich wzrostem, niepewnych siebie przywódców, takich jak Napoleon i Pepin Mały – nie mogliby wybrać trafniejszego symbolu narodowego niż trzystumetrowy fallus.
Kiedy dotarli do skrzyżowania przy rue de Rivoli, zapaliło się czerwone światło, lecz citroen ani na sekundę nie zwolnił. Agent nacisnął gaz i przemknął jak burza przez skrzyżowanie, a potem przyspieszył w kierunku obsadzonej drzewami części rue Castiglione, która służyła jako północny wjazd do słynnych ogrodów Tuileries – paryskiej wersji nowojorskiego Central Parku. Większość turystów błędnie tłumaczy nazwę Jardins de Tuileries, myśląc, że pochodzi od tysięcy kwitnących tu tulipanów, a tymczasem jest to dosłowne odniesienie do czegoś znacznie mniej romantycznego. Na terenie parku znajdowała się kiedyś ogromna zanieczyszczona kopalnia odkrywkowa, która dla paryskich przedsiębiorców budowlanych była źródłem gliny do wyrobu słynnych paryskich czerwonych dachówek, czyli tuiles.
Wjechawszy do pustego parku, agent sięgnął pod deskę rozdzielczą i wyłączył syrenę. Langdon wypuścił powietrze z płuc, rozkoszując się ciszą. Snop światła lamp halogenowych przesuwał się przed samochodem, nad wysypaną białym żwirem drogą prowadzącą przez park, a opony obracające się na żwirze intonowały hipnotyczny rytm. Langdon zawsze uważał Tuileries za ziemię uświęconą. Były to ogrody, w których Claude Monet eksperymentował z formą i z kolorem, inspirując narodziny impresjonizmu. Dziś w nocy jednak panowała tu aura niesamowitości.
Citroen skręcił ostro w lewo, zmierzając w kierunku zachodnim, ku głównemu bulwarowi parku. Objechawszy okrągły staw, przejechał przez opuszczoną drogę i znalazł się na szerokim prostokącie trawy tuż za nią. Langdon widział teraz koniec ogrodów Tuileries, wyjazd z nich akcentował ogromny kamienny łuk.
Arc du Carrousel.
Pomimo orgiastycznych rytuałów, które kiedyś odbywały się przy Arc du Carrousel, fanatycy sztuki oddawali cześć temu miejscu. Z esplanady na końcu Tuileries można było bowiem zobaczyć cztery największe muzea sztuki… po jednym w każdym punkcie wyznaczonym przez kompas.
Z prawych okien samochodu, wyglądając na południe przez Sekwanę i Quai Voltaire, Langdon widział ostro oświetloną fasadę starego dworca kolejowego – teraz czcigodne Musée d’Orsay. Patrząc w lewo, widziało się szczyt dachu ultramodernistycznego Centrum Pompidou, w którym mieściło się muzeum sztuki nowoczesnej. Langdon wiedział, że z tyłu za nim, na zachód, wyrasta nad linią drzew starożytny obelisk Ramzesa, który wskazuje na Musée du Jeu de Paume.
Prosto przed nim, w kierunku wschodnim, pod kamiennym łukiem, Langdon widział teraz monolit renesansowego pałacu, który stał się najsłynniejszym muzeum sztuki na świecie.
Musée du Louvre.
Langdon po raz kolejny poczuł zachwyt, kiedy jego wzrok na próżno próbował ogarnąć całą potężną bryłę i fasadę Luwru. Po drugiej stronie zapierającego dech w piersiach ogromnego placu imponujący fronton muzeum wyrastał w górę jak cytadela na tle paryskiego nieba. Luwr, który ma kształt ogromnej podkowy, jest najdłuższym budynkiem w Europie, dłuższym niż trzy wieże Eiffla, gdyby je położyć na ziemi jedną za drugą. Nawet ponad dziewięćdziesiąt tysięcy metrów kwadratowych otwartej przestrzeni między skrzydłami budowli nie robiło takiego wrażenia jak majestat szerokości jej fasady. Langdon kiedyś przeszedł wzdłuż całej długości murów Luwru, pokonując prawie pięć kilometrów.
Mimo że według szacunków turyście, który chciałby dokładnie obejrzeć wszystkie sześćdziesiąt pięć tysięcy trzysta dzieł sztuki znajdujących się w tym budynku, zajęłoby to jakieś pięć tygodni, większość zwiedzających wybiera skróconą wersję, którą Langdon nazywał „Sprintem przez Luwr” – biegiem przez muzeum, żeby zobaczyć trzy najsłynniejsze dzieła – Mona Lizę, Wenus z Milo i Nike. Art Buchwald chwalił się kiedyś, że udało mu się zobaczyć wszystkie trzy w pięć minut i pięćdziesiąt sześć sekund.
Kierowca podjechał i trzymając w dłoni małą krótkofalówkę, wypowiedział po francusku kilka słów, co brzmiało jak wystrzały z karabinu maszynowego.
– Monsieur Langdon est arrive. Deux minutes.
Z głośnika krótkofalówki przez trzaski dobiegło nieczytelne potwierdzenie jego meldunku.
Agent schował aparat i zwrócił się do Langdona:
– Spotka się pan z kapitanem przy głównym wejściu.
Kierowca zignorował znaki zakazu wjazdu samochodów na plac przed Luwrem, ryknął silnikiem i przejechał przez krawężnik. Główne wejście do Luwru górowało w oddali, otoczone siedmioma trójkątnymi fontannami, z których tryskały podświetlane strumienie wody.
La pyramide.
Nowe wejście do paryskiego Luwru zyskało niemal tak wielką sławę jak samo muzeum. Kontrowersyjna, modernistyczna szklana piramida, zaprojektowana przez urodzonego w Ameryce chińskiego architekta I.M. Pei, wciąż wywoływała niepochlebne opinie tradycjonalistów, którzy mieli poczucie, że niszczy dostojeństwo renesansowego