Kod Leonarda da Vinci. Дэн Браун

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kod Leonarda da Vinci - Дэн Браун страница 5

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Kod Leonarda da Vinci - Дэн Браун

Скачать книгу

Langdon nie jest może typem hollywoodzkim, tak jak niektórzy nasi młodsi nominowani, ten czterdziestokilkuletni nauczyciel akademicki to nie tylko naukowiec i wykładowca. Jego zniewalającą powierzchowność podkreśla głos – niezwykle niski baryton, o którym studentki mówią «aksamit dla uszu»”.

      Widownia wybuchnęła śmiechem.

      Langdon zmusił się do niezręcznego uśmiechu. Wiedział, co zaraz usłyszy – jakiś śmieszny kawałek o „Harrisonie Fordzie w tweedach od Harrisa” – a ponieważ tego wieczoru uznał, że w końcu może włożyć tweedowy garnitur od Harrisa i golf od Burberry’ego, postanowił wkroczyć do akcji.

      – Dziękuję pani, Monique – powiedział, wstając trochę za wcześnie i powolutku wypychając ją delikatnie z podium. – Redaktorzy Boston Magazine mają niezwykły talent literacki. – Zwrócił się do słuchaczy, wzdychając z zażenowaniem: – A jeżeli znajdę osobę, która przyniosła tutaj ten artykuł, postaram się w konsulacie, aby ją deportowano.

      Na widowni znów rozległy się śmiechy.

      – Cóż, proszę państwa, jak wiecie, mam tu dziś mówić o sile symboli…

      Dźwięk telefonu ponownie zakłócił ciszę.

      Langdon jęknął, nie dowierzając, że to prawda, i podniósł słuchawkę.

      – Tak?

      Tak jak się tego spodziewał, to znów był recepcjonista.

      – Jeszcze raz proszę o wybaczenie, panie Langdon. Dzwonię, żeby pana poinformować, iż pański gość jest już w drodze do pokoju. Pomyślałem, że lepiej pana uprzedzić.

      Langdon był już teraz zupełnie rozbudzony.

      – Posłał pan kogoś do mojego pokoju?

      – Przepraszam, monsieur, ale taki człowiek jak ten pan… Moje kompetencje nie sięgają aż tak daleko, żeby go powstrzymać.

      – Kto to taki?

      Recepcjonista już się rozłączył.

      Niemal natychmiast ktoś zaczął walić ciężką pięścią w drzwi.

      Langdon niepewnie zsunął się z łóżka, poczuł, że jego stopy toną głęboko w pluszowym dywanie. Włożył szlafrok i podszedł do drzwi.

      – Kto tam?

      – Pan Langdon? Muszę z panem porozmawiać. – W angielszczyźnie człowieka stojącego za drzwiami słychać było silny francuski akcent, głos był zdecydowany i władczy. – Porucznik Jerome Collet. Direction Centrale Police Judiciaire.

      Langdon stanął jak wryty. Centralne Biuro Śledcze? DCPJ było mniej więcej tym, czym w Stanach Zjednoczonych FBI.

      Nie zdejmując łańcucha, Langdon uchylił lekko drzwi. Twarz patrząca na niego z drugiej strony należała do szczupłego mężczyzny o nieokreślonych rysach. Był wysoki, miał na sobie mundur.

      – Mogę wejść? – spytał agent.

      Langdon wahał się chwilę, niepewny, co ma zrobić, podczas gdy nieruchome oczy nieznajomego przyglądały mu się badawczo.

      – A o co właściwie chodzi?

      – Mój przełożony chciałby skorzystać z pańskiej wiedzy.

      – Teraz? – wydusił Langdon. – Jest już po północy.

      – Czy to prawda, że dziś wieczorem miał pan umówione spotkanie z kustoszem Luwru?

      Langdon zaniepokoił się. Rzeczywiście, miał się spotkać z niezwykle cenionym w świecie historyków sztuki Jacques’em Saunière’em, umówili się na drinka wieczorem po wykładzie, lecz Saunière się nie pojawił.

      – Tak. Skąd pan o tym wie?

      – Znaleźliśmy pańskie nazwisko w jego kalendarzu.

      – Mam nadzieję, że nie stało się nic złego.

      Agent westchnął złowieszczo i wsunął przez uchylone drzwi zdjęcie zrobione polaroidem.

      Kiedy Langdon je zobaczył, poczuł, że cały sztywnieje.

      – Zrobiono je mniej niż godzinę temu. W Luwrze.

      Kiedy Langdon przyglądał się temu dziwacznemu obrazowi, jego pierwsze uczucia – wstręt i wstrząs – ustąpiły miejsca wzbierającej fali gniewu.

      – Kto mógł to zrobić?!

      – Mieliśmy nadzieję, że pan nam pomoże odpowiedzieć na to pytanie, zważywszy na pańską wiedzę z dziedziny symboli i na planowane na dziś wieczór spotkanie.

      Langdon przyglądał się zdjęciu, jego przerażenie mieszało się ze strachem. To było odrażające i dziwaczne, miał nieprzyjemne uczucie, że już to kiedyś widział. Ponad rok temu Langdon otrzymał fotografię ciała i podobną prośbę o pomoc. Dwadzieścia cztery godziny później omal nie stracił życia w murach Watykanu. To zdjęcie było zupełnie inne, a jednak w scenariuszu wydarzeń wyczuwał coś niepokojąco podobnego.

      Agent spojrzał na zegarek.

      – Mój capitaine czeka, proszę pana.

      Langdon prawie go nie słyszał. Oczy wciąż miał utkwione w zdjęciu.

      – Ten symbol i sposób, w jaki ciało jest tak dziwnie…

      – …ułożone – podsunął agent.

      Langdon przytaknął i oderwawszy oczy od fotografii, poczuł chłód na całym ciele.

      – Nie potrafię sobie wyobrazić, kto mógł mu zrobić coś takiego.

      – Pan nie rozumie, panie Langdon – powiedział agent z ponurym wyrazem twarzy. – To, co widać na zdjęciu… – urwał. – Monsieur Saunière sam to sobie zrobił.

      Rozdział 2

      Niecałe dwa kilometry dalej olbrzymi albinos o imieniu Sylas, kulejąc, wchodził przez frontową bramę do luksusowej rezydencji z piaskowca przy rue la Bruyere. Kolczasty pas cilice, który nosił zaciśnięty na udzie, wpijał mu się w mięśnie, ale jego dusza śpiewała z radości, że przysłużył się Panu.

      Ból jest dobry.

      Wszedłszy do rezydencji, zlustrował korytarz czerwonymi oczami. Pusto. Wszedł cicho po schodach, nie chcąc obudzić żadnego ze współbraci. Drzwi do jego sypialni były otwarte – tutaj nie używa się kluczy. Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.

      Pokój miał spartański wystrój – drewniana podłoga, sosnowa toaletka, w rogu materac, który służył mu za łóżko. W tym tygodniu był tu gościem, ale przez wiele lat, dzięki błogosławieństwu Pana, miał swój kąt w podobnym sanktuarium w Nowym Jorku.

      Pan

Скачать книгу